Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Nie wierzę w ani jedno słowo! – powiedział Conklin gniewnie, kuśtykając w stronę okna. Oparł się o parapet i wyjrzał na zewnątrz. Lewą ręką podparł brodę, dotykając zębami kostki wskazującego palca. – W ani jedno cholerne słowo!

– Bo nie chcesz wierzyć, Aleks – odparł Crawford. – Rozwiązanie jest o wiele łatwiejsze. Właściwe i o wiele prostsze.

– Nie słyszałeś tej taśmy Villiersa!

– Wystarczy mi to, czego dowiedziałem się od tej kobiety. Powiedziała, że nie słuchaliśmy… ty nie słuchałeś.

– A więc kłamie! – Conklin odwrócił się niezręcznie. – Chryste, oczywiście, że ona kłamie! Dlaczego miałaby tego nie robić? Jest jego kobietą. Zrobi wszystko, żeby go wyciągnąć z tego bagna!

– Nie masz racji i dobrze o tym wiesz. Fakt, że ona tu jest, dowodzi, że się mylisz, i że ja myliłem się akceptując to, co powiedziałeś.

Conklin ciężko oddychał. Drżącą dłonią prawej ręki chwycił laskę.

– Może… my, może… – Nie dokończył, tylko bezradnie spojrzał na Crawforda -… powinniśmy zostawić to tak, jak jest? – zapytał cicho.

– Jesteś zmęczony, Aleks. Nie spałeś od kilku dni; jesteś wyczerpany. Nie słyszałem tego, co powiedziałeś.

– Nie. – Funkcjonariusz CIA potrząsnął głową i zamknął oczy. Na jego twarzy pojawił się wyraz obrzydzenia. – Nie, ty tego nie słyszałeś, a ja tego nie powiedziałem. Chciałbym wiedzieć, gdzie, u diabła, zacząć.

– Ja to zrobię – powiedział Crawford. Podszedł do drzwi i otworzył je. – Proszę wejść.

Do pokoju wszedł krępy mężczyzna, spoglądając po drodze na oparty o ścianę karabin. Otaksował wzrokiem dwóch mężczyzn.

– Co się dzieje?

– Operacja zostaje odwołana – powiedział Crawford. – Chyba już pan doszedł do tego wniosku.

– Jaka operacja? Zostałem wynajęty dla jego ochrony. – Snajper spojrzał na Aleksa. – Mam rozumieć, że nie potrzebuje pan już ochrony, sir?

– Wiesz doskonale, co mamy na myśli – wtrącił Conklin. – Wszystkie sygnały i umowy są unieważnione.

– Jakie umowy? Nic nie wiem o żadnych umowach. Warunki mojego angażu są bardzo jasne. Ochraniam pana, sir.

– Dobrze, świetnie – powiedział Crawford. – Pozostaje nam się dowiedzieć, kto jeszcze go tam ochrania.

– Kto jeszcze gdzie?

– Poza tym pokojem, mieszkaniem. W innych pokojach, na ulicy, może w samochodach. Musimy to wiedzieć.

Krępy mężczyzna podszedł do karabinu i wziął go do ręki.

– Obawiam się, panowie, że zaszła jakaś pomyłka. Otrzymałem indywidualne zlecenie. Jeżeli ktoś inny został wynajęty, nic mi o tym nie wiadomo.

– Przecież znasz ich! – wrzasnął Conklin. – Kim oni są? Gdzie są?

– Nie mam pojęcia… sir. – Uprzejmy zabójca trzymał karabin w prawej ręce, lufą skierowaną w stronę podłogi. Ledwo zauważalnym ruchem podniósł ją o pięć centymetrów; nie więcej niż piętnaście. – Jeżeli moje usługi nie są już dłużej potrzebne, to sobie pójdę.

– Czy możesz z nimi nawiązać kontakt? – przerwał brygadier. – Hojnie zapłacimy.

– Już zostałem hojnie opłacony, sir. Nie byłoby w porządku, gdybym przyjął pieniądze za usługi, z których nie jestem w stanie się wywiązać. Nie ma sensu dłużej o tym mówić.

– Tam chodzi o życie ludzkie! – krzyknął Conklin.

– O moje też – powiedział zabójca, kierując się do drzwi. Lufę karabinu trzymał nieco wyżej. – Do widzenia, panowie. – Wyszedł z pokoju.

– Jezu! – ryknął Aleks, odwracając się ponownie do okna. Jego laska zagrzechotała o żeberka kaloryferu. – Co robimy?

– Na początek musimy się pozbyć tej firmy od przeprowadzek. Nie wiem, jaką rolę spełniała w twoim planie, ale teraz tylko przeszkadza.

Kiedy zabraliśmy wyposażenie, nasze papiery trafiły do Kontroli Administracji. Zobaczyli, że zamknęliśmy sklep i kazali nas stamtąd wyprowadzić.

– Najszybciej jak się da, oczywiście w granicach rozsądku – powiedział Crawford, kiwając głową. – Mnich potwierdził odbiór wyposażenia własnoręcznym podpisem; jego oświadczenie rozgrzesza agencję. Znajduje się w jego aktach.

– To by wystarczyło, gdybyśmy mieli dwadzieścia cztery godziny. A nie wiemy nawet, czy mamy dwadzieścia cztery minuty.

– Przyda się i to. Będzie dochodzenie w senacie. Mam nadzieję, że przy drzwiach zamkniętych… Każ oczyścić całą ulicę.

– Co?

– Słyszałeś, odgrodź ulicę. Zadzwoń na policję, niech odgrodzą teren linami!

– Przez agencję? Przecież jesteśmy na terytorium kraju!

– W takim razie ja to zrobię. Jeżeli będzie trzeba, to przez Pentagon, począwszy od Szefów Połączonych Sztabów. Sterczymy pod domem szukając wyjaśnienia, które jest tuż pod naszym nosem! Zarządź ewakuację wszystkich z ulicy, odgrodź ją linami i sprowadź ciężarówkę ze sprzętem nagłaśniającym. Wsadź Marie do środka, daj jej mikrofon! Niech mówi, co chce, niech wrzeszczy. Miała rację. On do niej przyjdzie!

– Czy wiesz, co mówisz? – zapytał Conklin. – Zaczną się pytania. Prasa, telewizja, radio. Wszystko wyjdzie na jaw. Dowie się opinia publiczna.

– Zdaję sobie z tego sprawę – powiedział generał. – Zdaję sobie również sprawę z tego, co ta kobieta może nam zrobić, jeśli coś pójdzie nie tak. Może to zrobić bez względu na rozwój wypadków, ale wolałbym ocalić tego człowieka, mimo że go nie lubiłem, nie akceptowałem. Ale kiedyś czułem dla niego szacunek, a teraz chyba szanuję go jeszcze bardziej.

– A co z tym drugim facetem? Jeżeli Carlos naprawdę tam jest, otwierasz mu furtkę. Pomagasz mu w ucieczce.

– My nie stworzyliśmy Carlosa. Stworzyliśmy Kaina, i użyliśmy go w złej sprawie. Zabraliśmy mu pamięć i świadomość. Marny wobec niego dług. Idź i przyprowadź tę kobietę. Ja zatelefonuję.

Bourne wszedł do dużego pokoju, w którym znajdowała się biblioteka. Stał na wprost dużego okna balkonowego, przez które wpadały promienie słońca. Za szybą widać było wysoki parkan otaczający ogród. Rzeczy, na które patrzył, sprawiały mu ból, wydawały się znajome i zarazem obce. Stanowiły fragmenty snów, nie efemeryczne, lecz konkretne, można je było dotknąć, wziąć do ręki. Długi stolik z trunkami, skórzane fotele, w których mężczyźni prowadzili rozmowy, półki z książkami i różnymi skrytkami otwierającymi się po naciśnięciu odpowiedniego guzika. W tym pokoju narodziła się pewna legenda, która obiegła południowo-wschodnią Azję i stała się sensacją w Europie.

Zobaczył duże, podłużne wybrzuszenie na suficie i nagle otoczyły go ciemności przerywane błyskami światła i obrazami, słyszał krzyki.

Kto to? Szybko. Spóźniłeś się! Już jesteś trupem! Gdzie jest ta ulica? Z czym ci się ona kojarzy? Kogo tam spotkałeś?… Sposoby zabijania. Który byś wybrał? Nie!… Nie jesteś Deltą, nie jesteś tym, za kogo się uważasz! – Jesteś tylko tym, kim jesteś tutaj, kim stałeś się tutaj!

– Hej! Coś ty za jeden, do cholery? – krzyknął korpulentny mężczyzna o ogorzałej twarzy, siedzący w fotelu przy drzwiach z notesem na kolanach. Jason przeszedł tuż obok niego.

– To ty jesteś Doogan? – zapytał Bourne.

– Taaa.

– Przysyła mnie Schumach. Powiedział, że potrzebujecie jeszcze jednego człowieka.

– Po co? Mam już pięciu, a w tym cholernym domu są tak wąskie korytarze, że ledwie można się przecisnąć. Taszczą teraz swoje tyłki na górę

– Nie wiem po co. Wiem tylko, że przysyła mnie Schumach. Powiedział, żebym to przyniósł. – Bourne rzucił na podłogę koce i pasy.

– Murray przysyła nowe rupiecie? Przecież to nowe.

– Nie…

– Wiem, wiem! Przysyła cię Schumach. Mam zapytać Schumacha.

– Nie możesz. Kazał ci powiedzieć, że wyjeżdża do Sheepshead. Wraca dziś po południu.

– Świetnie! Wyjeżdża sobie na ryby i zostawia mnie z tym gównem… Jesteś nowy. Jeszcze jedna oferma z pośredniaka?

– Zgadza się.

– Murray jest dobry. Brakuje mi tylko jeszcze jednej ofermy. Dwóch cwaniaczków, a teraz cztery ofermy.

– Chcesz, żebym zaczął tutaj? Mogę tu zacząć.

– Nie, idioto! Ofermy zaczynają na górze, nie słyszałeś? Trochę dalej stąd, capice ?

– Tak, capice . – Jason schylił się po koce i pasy.

– Zostaw te rupiecie tutaj, nie będą ci potrzebne, właź na górę, na najwyższe piętro i zacznij od prostych, drewnianych elementów. Najcięższych, jakie możesz unieść, tylko nie wciskaj mi żadnego związkowego kitu.

Bourne obszedł pierwsze piętro i zaczął wchodzić po wąskich schodach na drugie, jakby przyciągany jakąś magnetyczną siłą. Coś ciągnęło go do innego pokoju na najwyższym piętrze tego budynku licowanego płytami z piaskowca, do pokoju, który dawał komfort odosobnienia i udrękę samotności. Korytarz na górze był ciemny, nie paliła się tu żadna lampa, nie docierało także światło słoneczne. Wszedł na ostatnie piętro i stanął na chwilę bez ruchu. Który to pokój? Widział trzy pary drzwi, dwie po lewej stronie i jedne po prawej. Zaczął iść powoli w kierunku drugich drzwi po lewej stronie; były prawie niewidoczne w ciemnościach. To tu, tu w mroku powracały wspomnienia… które nie dawały mu spokoju i sprawiały ból. Słońce, fetor rzeki i dżungli… i przeraźliwe wycie maszyn w górze. O Boże, to boli!

Położył dłoń na gałce, przekręcił ją i otworzył drzwi. Ciemność, ale niezupełna. Okno na przeciwległej ścianie nie do końca zasłaniała czarna stora. Zobaczył wąską smugę światła, która z trudnością wdzierała się przez małą szczelinę między storą a parapetem. Ruszył w tamtą stronę, w kierunku małego promyka.

Rysa! Rysa w ciemności! Odwrócił się nagle przerażony figlami, jakie zaczął mu płatać umysł. Ale to nie figle! Zobaczył błysk, jaki czasem wydają brylanty, błysk światła odbijającego się od stali.

Nóż przeciął mu skórę na twarzy.

– Chciałabym widzieć pana martwego za to, co pan zrobił – powiedziała Marie patrząc badawczo na Conklina. – I ta świadomość budzi we mnie odrazę.

– Nie mam więc pani nic do powiedzenia – odparł człowiek z CIA. Zwrócił się, lekko utykając, w stronę generała. – Mogliście podjąć inne decyzje, zarówno on, jak i pani.

111
{"b":"97694","o":1}