Литмир - Электронная Библиотека
A
A

«Dziękuję» – powiedziała Helen i wygodniej rozparła się na rozłożonych na sofie poduszkach.

«Niestety nie pokażę wam oryginału, gdyż nie mogliśmy go wynieść z archiwum. Jeśli chcecie, możemy się tam ponownie udać i wtedy go sobie obejrzycie. Napisany został pięknym pismem na kawałku pergaminu z oddartym jednym brzegiem. Przeczytam wam teraz jego tłumaczenie na angielski. Ale proszę nie zapominać, że jest to tłumaczenie z tłumaczenia, tak zatem jakieś fragmenty listu mogły po drodze bezpowrotnie zaginąć».

Do Jego Ekscelencji Opata Maksyma Eupraksiusa!

Pełen pokory grzesznik prosi o wysłuchanie. Jak już pisałem, w naszej kompanii wystąpiły kontrowersje po niepowodzeniu wczorajszej misji. Miasto nie jest bezpiecznym dla nas miejscem, lecz uważamy, że nie możemy go opuścić, nie wiedząc, co stało się ze skarbem, którego szukamy. Dziś rano jednak, z łaski Wszechmogącego, otworzyła się przed nami nowa możliwość, o czym pragnę niezwłocznie Ekscelencję powiadomić. Opat klasztoru Panachrantos, słysząc od opata naszych gospodarzy -jest on jego przyjacielem – o naszym strapieniu i rozpaczy, osobiście przybył do Świętej Ireny. To łaskawy, świątobliwy mąż w wieku około pięćdziesięciu łat. Większość życia spędził w Wielkiej Ławrze na Athos, a obecnie jest mnichem i opatem Panachrantos. Przed spotkaniem z nami odbył prywatną rozmowę z naszym gospodarzem, a następnie pojawił się u nas, w gościnnych komorach, gdzie po odprawieniu nowicjuszy i służących, odbył z nami sekretną rozmowę. Oświadczył, że o naszej obecności dowiedział się dopiero tego ranka, gdyż jego przyjaciel, a nasz gospodarz, nie powiadamiał go o niczym wcześniej, nie chcąc narażać na niebezpieczeństwo ani jego, ani jego mnichów. Krótko… powiadomił nas, że to, czego szukamy, zostało wywiezione z miasta do bezpiecznej przystani na okupowanych terenach Bułgarów. Podał nam najbardziej tajne instrukcje, jak mamy tam w miarę bezpiecznie dotrzeć, oraz nazwę sanktuarium, które musimy odnaleźć. Powinniśmy zatem wysłać do Ekscelencji to pismo i czekać na dalsze rozkazy w tej sprawie. Jednocześnie jednak opaci powiadomili nas, że janczarzy strzegący sułtańskiego dworu pojawili się już u patriarchy z pytaniem, co stało się z tym, czego i my szukamy. Tak zatem każdy dzień zwłoki grozi nam śmiertelnym niebezpieczeństwem i musimy natychmiast ruszać w drogę, gdyż nawet na terenach niewiernych będziemy bardziej bezpieczni niż tu. Ekscelencjo, wybacz nam zatem, iż samowolnie ruszamy w dalszą drogę, nie czekając na Twoje instrukcje. I niech Bóg oraz Ty dadzą nam rozgrzeszenie za to nieposłuszeństwo. W razie konieczności zniszczę nawet ten list i osobiście opowiem, jeśli wcześniej nie wyrwą mi języka, o naszych poszukiwaniach.

Pełen pokory grzesznik Br. Kiryl W kwietniu Roku Pańskiego 6985

Kiedy Turgut skończył lekturę listu, zapadła martwa cisza. Selim i pani Bora siedzieli bez ruchu, a on niespokojnie rozgarniał palcami srebrzystą grzywę włosów. Helen wodziła wzrokiem po naszych twarzach.

«Sześć tysięcy dziewięćset osiemdziesiąt pięć? – zapytałem w końcu. – Co to znaczy?»

«Średniowieczne dokumenty datowane są wedle Biblii i Księgi Genesis» – wyjaśniła krótko Helen.

Turgut skinął głową.

«Zgadza się. Sześć tysięcy dziewięćset osiemdziesiąty piąty rok to, wedle współczesnego datowania, właśnie rok tysiąc czterysta siedemdziesiąty siódmy «.

Ciężko westchnąłem.

«List jest niebywale sugestywny i mówi o wielkiej obawie autora przed czymś. Ale ja tu nie mam żadnych szans – stwierdziłem z żalem. Data wskazuje na to, iż ma on jakiś związek z fragmentem, który pan Aksoy odkrył wcześniej. Ale jaki mamy dowód na to, że mnich piszący ten list pochodził z Karpat? I na jakiej podstawie uważacie, że list ten ma związek z Vladem Draculą?»

«Jak zwykle celne pytanie, mój młody niedowiarku – odparł z uśmiechem Turgut. – Jak już mówiłem, Selim wybornie zna miasto, więc kiedy natrafił na ten list, natychmiast pojął, że może on mieć dla nas wielkie znaczenie. Udał się zatem niezwłocznie do swego przyjaciela, który jest kustoszem starodawnej biblioteki monasteru Świętej Ireny, istniejącego zresztą do dzisiaj. Przyjaciel przetłumaczył mu owo pismo na turecki. List niezwykle go zainteresował, ponieważ wspominał o jego monasterze. Ale w swojej bibliotece nie znalazł żadnej wzmianki o takiej wizycie w roku tysiąc czterysta siedemdziesiątym siódmym – albo wcale nie odnotowano jej w dokumentach, albo dokumenty te zaginęły dawno, dawno temu».

«Skoro opisywana misja była tajna i niebezpieczna, zapewne nikt jej nie zarejestrował» – zauważyła Helen.

«To prawda, droga madame – odrzekł Turgut, kiwając potakująco głową. – Ale tak czy owak, monastyczny przyjaciel Selima pomógł nam w jednej, niebywale istotnej kwestii. Szperając w historiach najdawniejszych kościołów, natrafił na imię i nazwisko opata, do którego adresowany był list, to znaczy Maksyma Eupraksiusa. Na stare lata został on wielkim opatem na górze Athos. Ale w roku tysiąc czterysta siedemdziesiątym siódmym, kiedy pisano do niego nasz list, był opatem monasteru nad jeziorem Snagov».

Ostatnie słowa Turgut wypowiedział z pełną triumfu emfazą.

Zapadło pełne napięcia milczenie, które przerwała dopiero Helen:

«Jesteśmy ludźmi Boga, mnichami z gór karpackich» – wymamrotała.

«Słucham?» – zainteresował się Turgut.

«Tak! – podjąłem natychmiast wątek dziewczyny. – To stara, ludowa pieśń rumuńska, której tekst Helen odkryła w Budapeszcie».

Opisałem im długie godziny, jakie spędziliśmy, wertując stare księgi z pieśniami w bibliotece uniwersytetu budapeszteńskiego i piękny drzeworyt na górnym marginesie stronicy przedstawiający smoka i ukrytą w lesie świątynię. Turgutowi brwi doszły prawie do gęstej czupryny, a ja zacząłem gorączkowo szperać w swoich papierach.

«Gdzie, do licha, to mam?» – mruknąłem pod nosem.

W chwilę później natrafiłem w teczce na kartkę z odręcznym tłumaczeniem tekstu… Boże, pomyślałem, co by było, gdybym stracił tę teczkę!… I przeczytałem na głos, przerywając po każdej linijce, by umożliwić Turgutowi tłumaczenie pieśni Selimowi i żonie:

I podjechali do bram, do bram wielkiego miasta.
Dotarli tam z krainy, gdzie rządziła śmierć.
«Jesteśmy ludźmi Boga, mnichami z gór karpackich,
Świętymi mężami, którzy wieszczą zło.
Niesiemy do miasta wieść o strasznej pladze
My, słudzy swego pana, opłakujący jego śmierć».
I wjechali do miasta, które z nimi łkało,
Łkało już od chwili, gdy się pojawili.

«Na Boga, jakież to dziwaczne i przerażające – odezwał się Turgut. Czy wszystkie wasze narodowe pieśni są takie jak ta, madame?» «Większość» – odparła Helen z promiennym uśmiechem.

Nieoczekiwanie uświadomiłem sobie z radosnym podnieceniem to, o czym przez kilka ostatnich minut kompletnie zapomniałem, że dziewczyna siedzi tuż obok. Wiele wysiłku kosztowało mnie, by nie sięgnąć po jej dłoń, nie popatrzeć na jej roześmianą twarz i kosmyk czarnych włosów zwieszający się tuż obok mego policzka.

«No i ten nasz smok ukryty pośród drzew… tak, musi tu zachodzić jakiś związek».

«Chciałbym tylko wiedzieć jaki – powiedział z westchnieniem Turgut i nieoczekiwanie walnął pięścią w miedziany blat stołu z taką siłą, że zadźwięczały stojące na nim filiżanki. Jego żona uspokajająco położyła mu dłoń na ramieniu. – Nie… posłuchajcie… plaga!»

Popłynęła lawina tureckich słów, kiedy w oszałamiającym tempie zaczął rozmawiać o czymś z Selimem.

«0 co chodzi? – Helen z napięciem spoglądała na prowadzących gwałtowną wymianę zdań mężczyzn. – O tę zarazę w pieśni?»

«Tak, moja droga. – Turgut przeczesał palcami włosy. – Niezależnie od listu w trakcie naszych poszukiwań natknęliśmy się na jeszcze jeden szczegół dotyczący Stambułu w tamtym właśnie czasie – Selim zresztą wiedział już o tym wcześniej. Latem tysiąc czterysta siedemdziesiątego siódmego roku, w najgorętszej porze roku, wybuchła w mieście zaraza określana przez historyków mianem Małej Plagi. Pochłonęła ona wiele ludzkich istnień w starej dzielnicy Pera, którą dziś nazywamy Galata. Zwłokom, przed spaleniem, przebijano serca kołkiem. Selim twierdzi, że to raczej niezwykłe, gdyż normalnie w takich razach zwłoki palono za miastem, by zapobiec roznoszeniu się zarazy. Ale ta plaga trwała krótko i nie pochłonęła zbyt wielu ofiar».

«Sądzicie zatem, że to właśnie nasi mnisi, jeśli byli to ci sami, o których mówi pieśń, sprowadzili tę zarazę?»

«Tego już nie wiemy – odrzekł Turgut. – Ale jeśli twoja pieśń opisuje tych samych mnichów…»

«Coś mi się przypomniało. – Helen odstawiła filiżankę. – Nie pamiętam, Paul, czy ci o tym mówiłam, ale Vlad Dracula był jednym z pierwszych w historii strategów wojskowych, którzy stosowali… jak to powiedzieć?… Choroby na wojnie?»

«Broń bakteriologiczną – poprawiłem. – Mówił mi o tym Hugh James».

«0, właśnie. – Podwinęła pod siebie nogi. – Podczas inwazji sułtana na Wołoszczyznę Dracula bardzo często wysyłał do osmańskich obozów swoich ludzi przebranych za Turków. Były to osoby chore na dżumę lub czarną ospę. Przed śmiercią starali się zarazić jak najwięcej wrogów».

Gdyby nie było to tak makabryczne, wybuchnąłbym śmiechem. Wołoski książę pozostawał w takiej samej mierze osobą kreatywną, jak niebezpieczną. Przerażający przeciwnik. Uświadomiłem sobie nagle, że zaczynam myśleć o nim w czasie teraźniejszym.

«Rozumiem. – Turgut skinął głową. – Chcesz powiedzieć, że grupa mnichów, jeśli rzeczywiście byli to ci sami mnisi, przywlekła tę zarazę z Wołoszczyzny».

«Ale to nie wyjaśnia jednego. – Helen zmarszczyła brwi. – Skoro mieli dżumę, dlaczego opat Świętej Ireny pozwolił im zatrzymać się w monasterze».

«To prawda, madame – przyznał Turgut. – Lecz jeśli nie była to plaga, lecz jakaś zwykła choroba… ale skąd to możemy wiedzieć».

Długą chwilę siedzieliśmy pogrążeni w milczeniu.

94
{"b":"97494","o":1}