Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Powiedziała to po raz pierwszy. Mógłbym jeszcze długo pytać – na przykład znowu przywołując wspomnienie majora – ale nie miałem chęci. Teraz cieszę się, że nie pytałem. Więc zmieniłem temat. – Skończyłaś robotę?

Wiedziała, o jakiej robocie myślę. Ściszyła głos i przysunęła usta do mojego ucha. – Lepiej nie wchodźmy tu w szczegóły, Victor. Nie ufam żadnemu miejscu, którego osobiście nie sprawdziłam na podsłuch. Żeby jednak cię uspokoić, powiem ci, że skończyłam i te dwa tygodnie były spokojne. Nikt niczego się nie dowiedział, a nigdy już nie będę się w coś takiego mieszać… Poczułem się znacznie lepiej. Poczułem również wyczerpanie. Próbowałem ukryć ziewanie, ale sama wyczuła, że czas już iść. Pocałowała mnie jeszcze raz przyrzekając dużo więcej w domu i wyszrła. Tego dnia widziałem ją po raz ostatni. Około godziny dziesiątej tego samego wieczoru Lisa weszła do kuchni Kluge'a ze śrubokrętem i paroma innymi narzędziami, i zabrała się za kuchenkę mikrofalową. Producenci tych urządzeń z największą skrupulatnością zapewniają, że nie można kuchenek tych włączyć przy otwrtych drzwiczkach, ponieważ emitują śmiercionośne promieniowanie. Ale gdy ktoś ma kilka prostych narzędzi i dobrze pracujący umysł, zdoła obejść blokady zabezpieczające. Lisa nie miała z nimi najmniejszego kłopotu. Mniej więcej po dzisięciu minutach od wejścia do kuchni włożyła głowę do piecyka i włączyła go. Nie można ustalić, jak długo trzymała tam głowę. Wystarczyło w każdym razie, by jej gałki oczne przybrały konsystencję jajek ugotowanych na twardo. W którymś momencie straciła kontrolę nad mięśniami prążkowanymi i upadła na podłogę pociągając za sobą kuchenkę. Nastąpiło zwarcie i powstał pożar. W rezultacie włączył się wymyślny system alarmowy, który Lisa kazała zainstalować przed miesiącem. Plomienie zobaczyła Betty Lanier i wezwała straż pożarną, podczas gdy Hal przebiegł przez ulicę i wpadł do płonącej kuchni. Wyciągnąl na zewnątrz to, co zostało z Lisy. Kiedy zobaczył, co ogień zrobił z górną połową jej ciała, a szczególnie z piersiami, zwymiotował. Lisę zabrano momentalnie do szpitala. Lekarze amputowali jedną rękę i usunęli przerażającą masę zwulkanizowanego silikonu, wyrwali wszystkie zęby i zastanawiali się, co zrobić z oczami. Podłączyli Lisę do respiratora. Dopiero salowa pierwsza zobaczyła pokrytą sadzą i krwią koszulkę, którą usunięto z ciała Lisy. Część napisu była nieczytelna, ale początek brzmiał: "Nie mogę już dłużej…". Nie potrafiłbym tego opowiedzieć w żaden inny sposób. Odkrywałem prawdę po kawałeczku, poczynając od zatroskanego wzroku doktora Stuarta, kiedy Lisa nie pojawiła się następnego dnia. Nie chciał mi nic powiedzieć, a zaraz później miałem kolejny atak. Następny tydzień pamiętałem jak przez mgłę. Przypominan sobie, jak wypisywano mnie ze szpitala, ale nie pamiętam drogi do domu. Betty była dla mnie bardzo dobra. Dali mi środek uspokajający pod nazwą Tranxene, który był nawet lepszy – tabletki jadłem jak cukierki. Wałosałem się w narkotycznym otumanieniu, jadłem tylko wtedy, gdy Betty mi kazała, spałem w fotelu, budziłem się nie wiedząc, gdzie jestem i kim jestem. Wiele razy powracałem do obozu jenieckiego. Pamiętam, że raz pomagałem Lisie układać odcięte głowy. Kiedy zobaczyłem siebie w lustrze, po mojej twarzy brłakał się lekki uśmiech. Zawdzięczałem go Tranxene, pieszczącemu moje płaty mózgowe. Wiedziałem, że jeśli mam jeszcze trochę pożyć, ja i Tranxene będziemy musieli zostać bardzo dobrymi przyjaciółmi. W końcu stałem się zdolny do czegoś, co mogło uchodzić za racjonylne myślenie. Pomogły mi w tym trochę odwiedziny Osborne'a. Szukałem wówczas jakichś powodów do życia i zacząłem się zastanawiać, czy on miał jakieś. – Bardzo mi przykro – zaczął. Nie odezwałem się.

– Nie jestem tu służbowo. Wydział nie wie, że tu przyszedłem. – Czy było to samobójstwo? – zapytałem go.

– Przyniosłem ze sobą to, co odczytano z jej, hm… listu. Zamówiła go u producenta koszulek w Westwood, trzy dni przed… wypadkiem. Wręczył mi tekst napisu; przeczytałem go. Było tam o mnie, choć nie po imieniu. Byłem "człowiekiem, którego kocha". Stwierdzała, że nie może sobie poradzić z moimi problemami. List był krótki; na koszulce nie zmieści się zbyt dużo. Przeczytałem tekst pięć razy, po czym oddałem go Osborne'owi. – Ona powiedziała panu, że Kluge nie napisał tamtego listu. Ja zaś mówię, że ona nie napisała tego. Skinął głową z wahaniem. Poczułem wielki spokój, pod którym szalał koszmar. Dzięki ci, o Tranxene! – Jak pan to uzasadnia? – Odwiedziła mnie w szpitalu na krótko przed śmiercią. Była pełna życia i nadziei. Mówi pan, że zamówiła tę koszulkę trzy dni wcześniej. Wyczułbym to. Poza tym, ten napis jest patetyczny. Lisa nie miała w sobie nic z patosu. Znowu skinął głową. – Chciałbym coś panu powiedzieć. Nie było żadnych śladów walki. Pani Lanier jest pewna, że nikt nie wszedł od ulicy. Laboratorium kryminologiczne zanalizowało cały dom i jesteśmy pewni, że nikogo tam z nią nie było. Daję głowę, że nikt nie wszedł wtedy do tamtego domu ani z niego nie wyszedł. No więc, ja też nie wierzę, że to było samobójstwo, ale co pan proponuje? – NSA – odrzekłem. Powiedziałem mu o jej ostatnich pracach, kiedy jeszcze byłem z nią. Mówiłem też o jej obawach związanych z rządowymi agencjami wywiadowczymi. Tyle tylko wiedziałem. – A więc, moim zdaniem, one mogłyby coś takiego zrobić, o ile w ogóle ktokolwiek mógłby. Ale powiem panu coś: trudno mi w to uwierzyć. Po pierwsze, nie wiem, jaki byłby powód. Możę pan uważa, że ci ludzie zabijają tak, jak pan i ja zabijamy muchy. – Jego spojrzenie wskazywało, że jest to pytanie.

– Już sam nie wiem, w co wierzę.

– Nie mówię, że nie mogliby zabić w interesie bezpieczeństwa narodowego, czy innego takiego gówna. Ale zabraliby też komputery. Nie pozwoliliby, żeby została tu sama, nawet nie dopuściliby jej w pobliże tego wszystkiego, po tym, jak zabili Kluge'a. – To, co pan mówi, brzmi rozsądnie.

Mamrotał jeszcze o tym przez dłuższy czas. W końcu zaproponowałem mu wino. Przyjął z wdzięcznością. Zastanowiłem się, czy też nie wypić – była to szansa na szybką śmierć – ale nie zrobiłem tego. Osborne wypił cała butelkę i był już mocno pijany, kiedy zaproponował, byśmy poszli do domu Kluge'a na ostatnie oględziny. Miałem zamiar odwiedzić Lisę następnego dnia i wiedziałem, że muszę jakoś zacząć się do tego przygotowywać, więc zgodziłem się mu towarzyszyć. Obejrzeliśmy kuchnię. Ogień poczernił blaty i stopił nieco linoleum, ale większych szkód nie zrobił. Za to woda zniszczyła wszystko. Na podłodze znajdowała się brązowa plama, której byłem w stanie przyglądać się bez emocji. Weszliśmy potem do salonu, gdzie jeden komputer był włączony. Ny ekranie widniał krótki napis. JESLI CHCESZ WIEDZIEC WIECEJ NACISNIJ ENTER – Niech pan tego nie robi – powiedziałem do Osborne'a. Ale nacisnął. Stał mrugając z powagą, gdy poprzednie słowa znikły i pojawił się nowy napis. PODGLADALES Ekran zaczął migotać i nagle znalazłem się w moim samochodzie, w ciemnościach, z jedną kapsułką w ustach i następną w dłoni. Wyplułem kapsułkę i siedziałem przez chwilę słuchając pracy mojego starego silnika. W drugiej ręce trzymałem plastykową butelkę od lekarstwa. Czułem ogromne zmęczenie, ale otworzyłem drzwi od samochodu i wyłączyłem silnik. Po omacku odszukałem drogę do drzwi garażu i otworzyłem je. Powietrze na zewnątrz było świeże i słodko pachniało. Spojrzałem na butelkę od kapsułek i pobiegłem do łazienki. Kiedy skończyłem to, co trzeba było zrobić, w muszli pływało kilkanaście kapsułek, które nawet się nie rozpuściły. Po wielu innych pozostały tylko skorupki, które też tam były, wraz z jeszcze czymś, czego nawet nie chcę opisywać. Policzyłem kapsułki w butelce, przypomniałem sobie, ile ich było przedtem, i zastanowiłem się, czy z tego wyjdę. Poszedłem do domu Kluge'a, ale Osborne'a tam nie znalazłem. Odczuwałem coraz większe znużenie, jednak dobrnąłem do siebie i wyciągnąłem się na kanapie, by sprawdzić, czy jutro będę żył, czy też nie. Następnego dnia wszystko było w gazecie. Osborne wrócił do domu i roztrzaskał sobie głowę pociskiem z rewolweru. Notatka nie była długa. Gliniarzom takie rzeczy zdarzają się często. Listu nie zostawił. Wsiadłem do autobusu i pojechałem do szpitala, gdzie spędziłem trzy godziny usiłując dostać się do Lisy. Nie udało mi się. Nie byłem krewnym, a lekarze stanowczo podkreślali zakaz odwiedzin. Kiedy się wściekłem, zachowywali się, jak mogli najłagodniej. Dopiero wtedy dowiedziałem się, jaki był stopień jej obrażeń. Hal najgorsze zataił przede mną. Inne sprawy nie miałyby znaczenia, ale lekarze przysięgali, że w jej głowie nie pozostało nic. Poszedłem do domu. Lisa umarrła dwa dni później. Ku mojemu zdziwieniu, pozostawiła testament. Dostałem dom z zawartością. Gdy tylko dowiedziałem się o tym, wziąłem słuchawkę i zadzwoniłem do firmy zabierającej śmieci. Kiedy już jechali, po raz ostatni poszedłem do domu Kluge'a. Ten sam komputer był nadal włączony, a na ekranie widniał ten sam tekst. NACISNIJ ENTER Ostrożnie odnalazłem wyłącznik zasilania i przekręciłem go. Kazałem śmieciarzom opróżnić dom do gołych ścian. Przeszedłem się bardzo dokładnie po własnym domu szukając wszystkiego, co miałoby choćby daleki związek z komputerem. Wyrzuciłem radio. Sprzedałem samochód, lodówkę, kuchenkę elektryczną, mikser, zegar elektryczny. Opróżniłem materac z wody i wyrzuciłem grzałkę. Potem kupiłem najlepszą kuchenkę na propan, jaka była w sklepie, i polowałem przez dłuższy czas, aż znalazłem starą chłodziarkę na lód. Kazałem napełnić cały garaż drewnem opałowym. Kazałem wyczyścić komin. Wkrótce zrobi się chłodno. Pewnego dnia pojechałem autobusem do Pasadeny, gdzie ufundowałem Stypendium Pamięci Lisy Foo dla uciekinierów z Wietnamu i ich dzieci. Wpłaciłem na nie siedemset tysięcy osiemdzisiąt trzy dolary i cztery centy. Powiedziałem im, że stypendium może być przeznaczone na dowolny kierunek studiów, z wyjątkiem informatyki. Widziałem, że uważają mnie za ekscentryka. I naprawdę myślałem, że jestem bezpieczny, dopóki nie zadzwonił telefon. Zastanowiłem się przez chwilę, zanim podniosłem słuchawkę. W końcu zrozumiałem, że będzie dzwonić, póki nie odbiorę. Więc podniosłem słuchawkę. Przez kilka sekund rozlegał się dźwięk sygnału centrali, ale mnie to nie zwiodło. Trzymałem słuchawkę przy uchu i w końcu sygnał się wyłączył. Nastąpiła po prostu cisza. Czekałem w napięciu. Usłyszałem parę tych dalekich melodyjnych tonów, które żyją w przewodach telefonicznych. Echa rozmów odbywających się o tysiące kilometrów. I coś nieskończenie bardziej odległego i zimnego. Nie wiem, co im się tam wykluło w NSA. Nie wiem, czy zrobili to celowo, czy był to przypadek; czy w ogóle ma to cokolwiek z nimi wspólnego. Ale wiem, że to tam jest, bo słyszałem, jak jego dusza oddycha w drutach. Zacząłem mówić bardzo uważnie. – Nie chcę wiedzieć nic więcej – powiedziałem – Nikomu nic nie powiem. Kluge, Lisa i Osborne – wszyscy popełnili samobójstwo. Jestem tylko samotnym człowiekiem i nie będę ci sprawiał kłopotów. Rozległ się trzask, a potem sygnał centrali. Odłączenie telefonu przyszło łatwo. Usunięcie wszystkich przewodów było trudniejsze, bo jak już jakiś dom zostanie okablowany, to ma tak zostać na zawsze. Monterzy marudzili, ale kiedy zacząłem sam wyrywać przewody, ustąpili, choć ostrzegli mnie, że będzie to kosztować. Z zakładem energetycznym poszło trudniej. Chyba wydawało im się, że istnieje jakiś przepis, według którego każdy dom ma być podłączony do sieci. Zgadzali się odłączyć prąd – choć wcale nie byli z tego zadowoleni – ale po prostu nie chcieli usunąć linii doprowadzającej go do mojego domu. Wlazłem na dach siekierą i zdemolowałem półtora metra okapu, a oni wytrzeszczali na mnie oczy. Potem zwinęli swoje druty i poszli sobie. Wyrzuciłem wszystkie lampy, wszystkie urządzenia elektryczne. Za pomocą młota, dłutka i piły ręcznej zabrałem się do ściany tuż nad listwami przypodłogowymi. Gdy ogałacałem dom z przewodów, wiele razy zastanawiałem się, po co to robię. Czy warto? Nie zostało mi przecież już wiele lat do ostatecznego ataku, który mnie załatwi. Te lata nie miały być wcale zabawne. Lisa była typem człowieka, który nie poddaje się łatwo śmierci. Ona zrozumiałaby, po co to robię. Raz powiedziała, że ja również jestem takim typem. Przeżyłem obóz. Przeżyłem śmierć rodziców i udało mi się jakoś ułożyć samotne życie. Lisa przeżyła śmierć bez mała wszystkiego. Żaden nawet najtwardszy typ nie możę się spodziewać, że zawsze mu się uda. Ale póki Lisa żyła, starałaby się uniknąć śmierci. I ja też się starałem, wyciągnąłem wszystkie druty ze ścian, przeszedłem z magnesem po całym domu, żeby sprawdzić, czy nie zostawiłem choć kawałka metalu; potem tydzień sprzątałem, zaklejałem dziury, które wykułem w ścianach, suficie, na strychu. Z rozbawieniem wyobrażałem sobie, jak agent sprzedaży nieruchomości będzie reklamował ten dom, gdy mnie już nie będzie. Wspaniały domek, kochani. Zupełnie bez elektryczności… Teraz żyję spokojnie, jak przedtem. Pracuję w ogrodzie przez większą część dnia. Znacznie go poszerzyłem i zasiałem nawet różne rzeczy przed domem. Korzystałem tylko ze światła świec i lampy naftowej. Jem prawie wyłącznie to, co sam wyhoduję. Wiele czasu minęłp, nim odstawiłem Tranxene i Dilantinę, ale zrobiłem to i teraz przyjmuję ataki, kiedy przychodzą. Zazwyczaj mam po nich siniaki, które mogą zaświadczyć. W sercu wielkiego miasta odciąłem się od świata. Nie jestem fragmentem wielkiej sieci rosnącej szybciej, niż potrafię to pojąć. Nie wiem nawet, czy jest ona niebezpieczna dla zwykłych ludzi. TO dostrzegło mnie oraz Kluge'a i Osborne'a. I Lisę. Otarło się o nasze umysły, tak jak ja ruchem ręki odpędzam komara nawet nie zauważając, że go zabiłem. Tylko mnie udało się przeżyć. Ale tak sobie myślę. Byłoby bardzo trudno…

12
{"b":"93892","o":1}