– Ma dwadzieścia dziewięć lat. Jest o dwa lata młodszy ode mnie.
– I pewnie dlatego udało ci się namówić go na ten wariacki plan zastawienia pułapki na Leightona.
– Co to ma znaczyć? – zapytała Emelina ze złością. -Tylko tyle, że przywykł słuchać rozkazów starszej siostry – zaśmiał się Julian.
– Nic nie wiesz o mojej rodzinie ani o moich stosunkach z bratem!
Julian potrząsnął głową.
– Wiem tyle, że twój plan wygląda na zupełne wariactwo, ale niewątpliwie masz dobre intencje. Za wszelką cenę chcesz chronić Keitha. Dobrze. Pomogę ci.
– Co takiego!
– Nie krzycz tak. Czy chcesz, żeby wszyscy we wsi wiedzieli, o czym rozmawiamy?
Emelina usiłowała odzyskać równowagę i zmusić się do rozsądnego myślenia. Oferta Juliana Coltera była ostatnią rzeczą, jakiej mogłaby sobie życzyć. Pomoc ze strony tajemniczego szefa gangu na pewno będzie ją kosztować bardzo drogo!
– Dziękuję, ale nie skorzystam, panie Colter – powiedziała wzburzona. – Wolę się tym zająć sama.
– Do czegoś takiego potrzebne są dwie osoby.
– Naprawdę?
– Och, jasne. Poza tym mój dom znajduje się o wiele bliżej domu Leightona niż twój. Jeśli wezmę na siebie część obserwacji, nie będzie to tak ostentacyjne.
Emelina nie potrafiła w żaden sposób rozszyfrować wyrazu jego twarzy. Siedziała nieruchomo i analizowała jego argumenty. Skonsternowana musiała przyznać, że miał trochę racji. I bez wątpienia Julian Colter znał się na takich rzeczach lepiej niż ona. Potrząsnęła głową, żeby odpędzić zwodnicze myśli. Nie wolno jej zapominać, kim jest ten człowiek i jak potrafi być niebezpieczny!
– Dziękuję, Julianie – powiedziała sztywno – ale nie chcę twojej pomocy.
– Nawet dla dobra brata? – spytał. Wzdrygnęła się.
– Po prostu wydaje mi się, że nie potrzebuję żadnej pomocy. Świetnie poradzę sobie z tym sama.
– Wybacz, że ci to mówię, Emmy – powiedział przeciągle – ale wydaje mi się, że twój plan zrodził się z bujnej wyobraźni i brakuje mu kilku praktycznych detali. Nie masz w takich rzeczach żadnego doświadczenia, prawda?
– Nie, ale nie wydaje mi się, żeby to było bardzo trudne!
– Zobacz sama, w jakie kłopoty wpakowałaś się wczoraj wieczorem. A gdybyś spotkała nie mnie, tylko Leightona?
To nieco nią wstrząsnęło.
– Ale go nie spotkałam, więc nie rozumiem, jakie to ma znaczenie! – powtórzyła z uporem. Julian spojrzał na nią chłodno.
– Boisz się dopuścić mnie do pomocy, prawda?
– Prawdę mówiąc, tak.
– Dlaczego?
Emelina zacisnęła usta, usiłując wymyślić jakąś uprzejmą odpowiedź na to bezczelne pytanie.
– To sprawa osobista i nie chcę w nią angażować obcych – odparła w końcu wykrętnie, nie patrząc na niego.
– Zaangażowałaś mnie już, opowiadając tę historię. -Mam ochotę dać sobie za to kopniaka – stwierdziła ponuro.
Patrzył na nią nieruchomo.
– Nie zostawiłem ci wielkiego wyboru.
– Nie, raczej nie – zgodziła się. – Czy zawsze traktujesz ludzi tak z góry, metodą zastraszenia?
– Na swoim terytorium – wyjaśnił sucho. Emelina ze zdumienia przymknęła oczy.
– Tak, rozumiem.
– No więc? – nie ustępował Julian.
– No więc co? – spojrzała na niego ze złością. – Chodzi ci o to, czy mam zamiar przyjąć twoją propozycję? Nigdy w życiu!
– Czy twoja lojalność wobec Keitha nie jest aż tak wielka, byś zdecydowała się zatrudnić najlepszego fachowca, jakiego masz w zasięgu ręki?
Emelina z wściekłością zerwała się z miejsca. Oparła dłonie mocno na stole i pochyliła się nad blatem.
– Powtórzę to jeszcze raz, panie Colter – wysyczała przez zaciśnięte zęby. – Nie chcę twojej pomocy. Nie potrzebuję jej. To moja sprawa i sama się nią zajmę. Nie mam zamiaru pakować się w zobowiązania wobec kogoś takiego jak ty. Czy mówię jasno?
Julian przyglądał się jej znad filiżanki z kawą. Twarz miał ściągniętą i nieruchomą, a w ciemnych oczach czaiło się nieznane niebezpieczeństwo.
– Bardzo jasno.
– To dobrze. Cieszę się, że się rozumiemy! -Obróciła się na pięcie i ruszyła do drzwi z zamiarem zostawienia Juliana przy stoliku, ale jego głos zatrzymał ją w pół kroku.
– Nie zapominaj, Emmy, że nawet jeśli się mnie boisz, to jestem jedynym człowiekiem w okolicy, który, być może, jest w stanie pomóc twojemu bratu.
Otworzyła z rozmachem drzwi kawiarni i wyszła na ulicę, uświadamiając sobie, że wszyscy klienci odprowadzają ją wzrokiem. Nie mogli słyszeć słów wypowiedzianych przez Juliana, ale na pewno niezmiernie zaintrygował ich jej związek z tajemniczym mężczyzną.
Do diabła! Do diabła! Do diabła! Co za koszmarny rozwój wypadków! Całą drogę do domu Emelina przeszła z pochyloną głową i rękami wciśniętymi w kieszenie kurtki, przeklinając siebie. Tylko najgorsza kretynka mogła dobrowolnie wydać się w ręce takiego człowieka jak Julian Colter! Dług wobec mafii? Gangu? Świata przestępczego? Jakkolwiek by to nazwać, jedno było pewne: nie potrzebowała tego rodzaju kłopotów! Przez jej umysł przebiegały obrazy z sensacyjnych filmów i książek, gazetowe historie o sławnych osobach, które wplątały się w zobowiązania wobec świata przestępczego. Bujna wyobraźnia przedstawiała jej nie kończący się film pełen zastraszających wizji. A potem pomyślała o swoim bracie. Keith zgodził się, by przez kilka tygodni obserwowała dom Leightona, ale gdyby przez ten czas nie zdarzyło się nic, czego można by użyć przeciwko szantażyście, zdecydowany był oddać całą sprawę w ręce policji i ponieść wszelkie tego konsekwencje. Emelina pomyślała o szkodach, jakie rozkwitającej karierze jej brata mogło wyrządzić odsłonięcie jego przeszłości i wystawienie na widok publiczny, i wymamrotała pod nosem kolejny stek przekleństw. Jej brat był wystarczająco zdegustowany zachowaniem Leightona, by podjąć takie ryzyko, ona jednak nie mogła znieść myśli, że wszystko, na co zapracował w ciągu ostatnich kilku lat, miałoby pójść na marne.
Keith zasłużył na sukces, a ona musi dopilnować, by tego sukcesu nie zniszczył taki podły intrygant i szantażysta jak Eric Leighton! Nerwowo przemierzając pokój, zaczęła rozmyślać nad możliwościami. Musi coś znaleźć na Leightona. A ma na to tylko kilka tygodni. Jeśli szybko czegoś nie wymyśli, Keith weźmie sprawę w swoje ręce.
A jednak w ciągu ostatniego tygodnia nic się nie zdarzyło. Przeprowadzała obserwację systematycznie, ale, niestety, Julian Colter miał rację. Sama nie była w stanie czuwać przez dwadzieścia cztery godziny na dobę.
Julian Colter. Dlaczego to właśnie on musiał być jedyną osobą, która zaproponowała jej pomoc?
Przeklinając swojego pecha, przypomniała sobie wyraz twarzy ludzi w kawiarni. Bardzo dobrze wiedziała, co myśleli, i miała wrażenie, że Julian także wiedział. Jak się czuje człowiek, który przechodzi przez życie, nieustannie skupiając na sobie tego rodzaju uwagę? No cóż, to jego wina. Jeśli zależało mu na tym, by nie wywoływać tego rodzaju komentarzy, to mógł wybrać inny sposób życia! Ale może go nie wybierał. Może wszystko zależało od tego, gdzie się człowiek urodził. Może Julian w gruncie rzeczy nigdy nie miał wyboru.
Zastanawiała się nad tym przez chwilę, usiłując sobie wyobrazić młodego Juliana wyrastającego na spadkobiercę w rodzinie przestępców. Po chwili otrząsnęła się z tych myśli i wróciła do swojego problemu. Życie Juliana Coltera nie było jej kłopotem.
Co chwilę jednak bezwiednie wracała myślami do niego. Mógł jej pomóc. Jeśli ktokolwiek, to tylko on. Instynktownie była tego zupełnie pewna.
W rozpaczy schwyciła notatnik i rzuciła się na kanapę, usiłując uwolnić umysł od męczących rozważań i skupić się na pisaniu. W końcu obiecywała sobie, że w wolnym czasie popracuje tu trochę. Te usiłowania okazały się jednak bezsensowne. Nie potrafiła się skupić na postaciach fantastycznego romansu.
Z niechęcią rzuciła długopis. Co się z nią dzieje?
Keith był jej najbliższy ze wszystkich ludzi na świecie. Emelina rzadko widywała swą piękną, lekkomyślną matkę, która powtórnie wyszła za mąż i żyła w luksusie na Wschodnim Wybrzeżu. Ojciec zniknął, gdy była w szkole średniej, pozostawiając po sobie długi. Jej własne małżeństwo okazało się katastrofą, Przez wszystkie te lata Keith był nie tylko jej bratem, ale i przyjacielem.
Wniosek był prosty: zrobi wszystko, co tylko możliwe, by mu pomóc. A jej możliwości znacznie zmalały.
Potrzebowała pomocy i wiedziała, gdzie jej szukać, Nie miała powodu, by dłużej się wahać. Wyprostowała się, wyjęła z szafy grubą, filcową kurtkę w paski, nałożyła ją, podniosła kołnierz i otworzyła drzwi. Naprawdę nie miała wyboru.
Krótki spacer przez ulicę wydawał jej się najdłuższą drogą, jaką przebyła w życiu. Trwało to wieki, a jednak zbyt szybko znalazła się na ścieżce prowadzącej do lekko pochylonego ganku przed domem Juliana. Zanim zdążyła zapukać, Kserkses już wyczuł jej obecność. Usłyszała jego skomlenie i przygotowała się na radosne powitanie.
Drzwi się otworzyły. Julian stanął w progu i spojrzał na nią uważnie.
– Ach, Emmy – powiedział z satysfakcją w głosie. – Miałem przeczucie, że mnie nie rozczarujesz.
– Siad, Kserkses! – nakazała Emelina psu, który wciąż wokół niej tańczył. Wepchnął nos we wnętrze jej dłoni, tak że musiała go pogłaskać. Różowy jęzor i wysunął się w podziękowaniu.
– Przyszłam, żeby z tobą porozmawiać o… o moim problemie – powiedziała, wycierając dłoń w kurtkę.
– Tak przypuszczałem. Wejdź, Emmy. Jadłaś kolację?
– Nie, ale nie jestem głodna – zapewniła go szybko.
– Jeśli gotowa jesteś przyjąć moją pomoc, możesz także przyjąć mój poczęstunek – powiedział z nieodpartą logiką. – A może także drinka – dodał, zamykając drzwi.
Emelinę ogarnęła nagła panika. W jednym pokoju z Julianem poczuła się jak w pułapce. Desperacko wzięła się w garść i skinęła głową.
– Tak, chyba przydałoby mi się coś do picia. Kserkses z zadowoleniem ułożył się przy ogniu, a Emelina usiadła na tym samym krześle, co poprzedniej nocy. W pokoju zapadła cisza. Po chwili Julian podał jej szklankę czerwonego wina. Upiła duży łyk i napotkała jego spojrzenie.