– Jupe?
– O co chodzi, Jupiterze?
Jupiter mrugał oczami, jakby wszedł nagle do jasnego pokoju po długim nocnym spacerze.
– Musimy się natychmiast uwolnić! – zawołał, szarpiąc się w swych więzach. – Szybko, musimy go złapać.
Sam Reston potrząsnął ponuro głową.
– Za późno, Jupiterze. Jest już daleko.
– No, nie wiem – odparł Jupiter.
– Czego nie wiesz? – zapytał Bob.
Jupiter nie zdążył odpowiedzieć. Na dworze rozległ się tętent kopyt końskich. Po chwili drzwi chaty rozwarły się gwałtownie i pojawił się w nich wysoki, nieznajomy mężczyzna. Patrzył zdziwiony na związaną piątkę.
– Co, u licha, tu się dzieje?! Doprawdy, chłopcy, można było oczekiwać od was więcej rozsądku.
Bob i Jupe spoglądali skonsternowani na nieznajomego. Wtem ponad jego ramieniem dostrzegli miłe, bliskie twarze. Pete i pani Dalton! Uśmiechnęli się do nich z bezgraniczną ulgą.