– Chodź – szepnął Jupiter i skręcił w odgałęzienie tunelu. Pete właśnie zamierzał iść za nim, gdy nagle dobiegł go odgłos kroków w tunelu, którym przyszli.
– Jupe – jęknął słabo.
Tuż za nimi stał mały, szczupły mężczyzna, o płonących ciemnych oczach i dumnej twarzy. Twarzy nieomal chłopięcej. Nosił czarne sombrero, krótki czarny żakiet, koszulę o wysokim kołnierzyku, obcisłe czarne spodnie, rozszerzające się jak dzwony nad lśniącymi czarnymi butami. To był młody człowiek z portretu, którego zdjęcie pokazywał im profesor Walsh. El Diablo! W lewej ręce trzymał pistolet.