Pete się nie odezwał. Miał kilka listów dla recepcjonisty, którego biurko stało w dużym frontowym pokoju. Dostarczył je i wszedł na piętro. Mieściły się tam biura wydawców, grafików i innych osób zajmujących się produkcją książek.
Pan Grear i pan Thomas nie odzywali się do siebie do południa. Potem zepsuła się kserokopiarka sekretariatu, co wywołało ostrą kłótnię między obu panami. Pan Thomas nalegał, by maszynę natychmiast naprawiono, a pan Grear upierał się przy zdaniu, że mechanik może przyjść następnego rana.
Przed czwartą Jupiter zaczął zbierać z poszczególnych działów listy do wysłania, a dwaj panowie wciąż wymieniali gniewne uwagi.
Kiedy Jupe wszedł do biura Beefy'ego, pani Paulson podniosła głowę i uśmiechnęła się do niego. Była to pulchna kobieta o gładkiej cerze, wiele starsza od Beefy'ego, która pracowała już jako asystentka jego ojca.
Wręczyła Jupe'owi dwie koperty i przeniosła wzrok na drzwi, bo ktoś właśnie wchodził do pokoju.
– Szef czeka na pana – powiedziała, wskazując drzwi gabinetu Beefy'ego.
Jupe się obejrzał. Szczupły, ciemnowłosy mężczyzna w gabardynowym ubraniu wyminął go i wszedł do gabinetu Tremayne'a.
– To Marvin Gray. Przyniósł pracę Madeline Bainbridge. – Pani Paulson westchnęła. – Poświęcił dla niej całe życie. Czy to nie romantyczne?
Nim Jupe zdążył odpowiedzieć, z gabinetu wyszedł Beefy z plikiem papierów w ręce.
– O, Jupe, dobrze, że jesteś. Zanieś to na dół i zrób natychmiast kopię. To rękopis, tylko w jednym egzemplarzu. Pan Gray się obawia, że może zaginąć.
– Kopiarka się zepsuła. Czy mogę z tym iść do punktu usługowego? – zapytał Jupe.
W drzwiach pojawił się Gray.
– Nie, nie rób tego – powiedział – bezpieczniej będzie trzymać ten rękopis tutaj.
– Zaopiekujemy się nim dobrze – przyrzekł Beefy.
Gray skinął głową.
– Świetnie. A teraz, skoro ma pan już tekst, poproszę o czek i będę uciekał.
– Czek? – powtórzył Beefy. – Chodzi panu o zaliczkę?
– Ależ tak. Zgodnie z umową, w chwili dostarczenia pracy winien pan wypłacić pannie Bainbridge dwadzieścia pięć tysięcy dolarów.
Beefy zdawał się wzburzony.
– Zazwyczaj najpierw czytamy tekst, proszę pana. Czek nie jest jeszcze nawet przygotowany.
– Och, rozumiem. W porządku. Będę więc oczekiwał nadejścia czeku pocztą – z tymi słowami pan Gray opuścił biuro.
– Najwyraźniej spieszy mu się z otrzymaniem pieniędzy – powiedziała pani Paulson.
– Przypuszczam, że nie zna się na umowach wydawniczych – odparł Beefy. – Przeoczył paragraf o akceptowaniu złożonego utworu do druku.
Wrócił do swojego gabinetu, a Jupe zszedł do sekretariatu wydawnictwa.
– Czy chcecie dziś pracować w godzinach nadliczbowych? – zapytał pan Grear, gdy Jupe znalazł się w pokoju. – Drukarnia dostarczyła nam właśnie nakład broszur o ptakach śpiewających. Włożymy je do kopert w dwie godziny i będę mógł je nadać jutro z samego rana.
Chłopcy byli skorzy popracować dłużej, zadzwonili więc do swoich domów w Rocky Beach i uprzedzili, że wrócą później. Byli wciąż zajęci przygotowywaniem broszur do ekspedycji, gdy pozostali pracownicy opuszczali biuro. Za kwadrans szósta pan Grear wychodził na pocztę z ostatnimi listami.
– W drodze powrotnej kupię pieczone kurczaki w pobliskim sklepie – przyrzekł.
Po jego wyjściu chłopcy pracowali sumiennie. Przez otwarte okno wpadł podmuch wiatru i zatrzasnął drzwi na korytarz. Chłopcy aż podskoczyli, gdy huknęły.
Było piętnaście po szóstej, gdy Bob przerwał zajęcie i pociągnął nosem.
– Chyba czuję dym.
Pete spojrzał na zamknięte drzwi. W ciszy słychać było szum ruchu ulicznego na alei Pacyfiku. Usłyszeli też inny dźwięk – stłumione grubymi ścianami trzaski i buzowanie.
Jupe zmarszczył czoło. Podszedł do drzwi i położył na nich dłoń. Drewno było ciepłe. Ujął za klamkę, która była jeszcze cieplejsza, i ostrożnie otworzył drzwi.
Natychmiast hałas stał się niemal ogłuszający. Wielka chmura dymu wdarła się do pokoju, dławiąc chłopców.
– O rany! – krzyczał Pete.
Jupe zatrzasnął drzwi, opierając się o nie całym ciężarem ciała.
– Hol! – krzyknął. – Cały hol płonie!
Dym przeciskał się teraz przez szpary wokół drzwi i ciągnął ciężką smugą ku otwartemu oknu. Wychodziło ono na wąski chodnik między budynkami. Jupe uchwycił kratę w oknie i próbował ją wypchnąć wołając:
– Na pomoc! Na pomoc! Pożar!
Nikt nie odpowiadał, a żelazne pręty nie ustępowały.
Bob złapał metalowe krzesło i wsunął je między pręty. Obaj z Pete'em usiłowali wyłamać nim kratę. Krzesło jednak tylko się wygięło i odpadła mu noga.
– To beznadziejne! – zawołał Jupe z biura pana Greara. – Telefon nie działa i nikt nie słyszy naszych krzyków. Pobiegł z powrotem do drzwi.
– Musimy się stąd wydostać, a to jest jedyna droga. Ukląkł i uchylił drzwi. Dym wdarł się przez szparę. Bob zakaszlał, Pete'owi zaczęły łzawić oczy. Obaj przykucnęli obok Jupe'a i wyjrzeli na korytarz. Wypełniał go dym, zwarty jak mur. Czerwone płomienie tańczyły po ścianach i wysuwały jęzory na klatkę schodową.
Jupe odwrócił głowę i wciągnął głęboko powietrze, co zabrzmiało jak szloch. Potem ruszył naprzód, wstrzymując oddech. Lecz nim zdążył przekroczyć próg, poryw gorącego powietrza pchnął go niczym gigantyczna ręka. Uchylił się, cofnął i zatrzasnął drzwi.
– Nie mogę – szepnął. – Nikt nie jest w stanie przejść przez ten ogień! Nie ma stąd wyjścia! Jesteśmy uwięzieni!