Po wstępnym przesiewie w nowicjacie następuje zasadniczy przełom. Siostry przełożone przestają grać potulne ciocie klocie i biorą się ostro za szlifowanie pozostałego „materiału”, uznawszy wcześniej jego przydatność. Dziewczętom natomiast otwierają się oczy i schodzą na ziemię. Nigdy już nie odzyskają dawnego entuzjazmu i radości; ich miejsce zapełni teraz przygnębienie i smutek. Stopniowo coraz mocniej staną na nogach. Nie będą się więcej łudzić, że odnalazły raj na ziemi. Ania oddała to takimi słowami: (…)
„To miejsce wydało mi się wówczas może nie tak cudowne, jak na początku, ale zaczęłam dostrzegać jego inne walory i korzyści wynikające z mojego tam pobytu. Przypomniałam sobie pijanego ojca, który oddaje mocz na skatowaną, leżącą na podłodze matkę. Na świeżo w pamięci miałam także ciągłe uczucie niedożywienia, strachu i wstydu przed całym światem. Tak więc na nowo, nie bez pewnego wyrachowania, skalkulowałam sobie pierwotne motywy mojego wejścia za klasztorną furtę. Wiedziałam, że podobnie kombinują inne siostry. Ciężko tylko było patrzeć, jak te najbardziej „święte”, „ideowe” – gorszyły się, upadały na duchu i stopniowo rezygnowały tak ze świętości, jak i z ideałów. Siostry przełożone coraz częściej sprowadzały nas na ziemię. „To nie jest przytułek dla darmozjadów, tu trzeba ostro zapieprzać żeby dostać papu” – przekonywały nas często starsze opiekunki. Nawet się nie spostrzegłyśmy kiedy ich mentalność, a nawet obcesowe, grubiańskie zachowania – stały się naszymi. Tylko nielicznym udało się uchronić resztki godności, najcenniejszych wartości ludzkich i osiągnąć jakiś poziom życia duchowego”(…)
Ania i jej koleżanki, które dotrwały do końca dwuletniego okresu nowicjatu, po złożeniu ślubów zakonnych, z nadzieją pojechały do swojej pierwszej pracy w terenie. Każdej zmianie pracy czy środowiska towarzyszy taka nadzieja, a później… tęskni się do przeszłości. W przypadku naszych młodych sióstr zakonnych ta tęsknota była szczególnie silna, gdyż w ogromnej większości trafiły one z tzw. deszczu pod rynnę – czyli do domów zakonnych, gdzie były służącymi – tak jak w nowicjacie – z tą tylko różnicą, że same obsługiwały kilka starych „kwok”. Ani wyjątkowo doskwierał brak przyjaciółek. Nie miała nikogo przed kim mogłaby się otworzyć, porozmawiać; nie mówiąc już o wspólnym przeżywaniu radości, beztroskim śmiechu, żartach i dziewczęcych szczebiotach, których przecież nie brakowało, nawet w takim miejscu jak nowicjat. Kiedy trafiła do mojego miasta, zamieszkała z pięcioma zakonnicami, z których jedna mogła być jej matką, a pozostałe – prababkami. Stare babsztyle pomiatały nią na wszystkie strony – oprócz najcięższej pracy w kościele, Ania musiała utrzymywać w czystości niemal cały wielki dom, pielić w ogródku, myć i ubierać dwie najstarsze „koleżanki”. W podziękowaniu otrzymywała nierzadko: krzyk, wyzwisko, a czasem nawet policzek. Wytchnieniem były tylko modlitwy i codzienne spacery ze świątyni do domu i z powrotem. Wieczorem, kiedy położyła się do łóżka, zasypiała kamiennym snem. Tak zresztą wolała – nie chciała marzyć ani nawet śnić, bo przebudzenia byłyby zbyt bolesne. Dziewczyna popadła w najbardziej destruktywny rodzaj depresji. Była bezwolna, kompletnie zrezygnowana, nie miała już siły się bronić. Nie pomagała jej ani modlitwa, ani resztki wiary w Boga, które udało jej się uchronić żyjąc pośród Sióstr Niepokalanek.
Tak, drodzy Czytelnicy, życie w zakonie – miejscu, które zdawać by się mogło z racji swego charakteru – powinno być niemal święte, niczym szczególnym nie różni się od Waszych domów, a Wasze rodziny – od rodzin zakonnych. Jeśli kiedykolwiek Myśleliście, że ludzie (mężczyźni i kobiety), którzy przebywają w zakonach i klasztorach są ulepieni z innej gliny – to Żeście się sromotnie mylili! Większość z nich posiada najgorsze cechy charakteru – są zgorzkniali, samolubni i nieludzko uszczypliwi, a ich moralność stoi zazwyczaj dużo niżej w porównaniu z ludźmi świeckimi, żyjącymi w normalnych warunkach. Z pewnością poszli za klasztorną furtę nie dla kariery ani po pieniądze; większość pokierowało autentyczne powołanie. Nie przeszkadza im to jednak w byciu „normalnymi ludźmi” – pić, palić, wzniecać awantury, kłamać, bić, nienawidzieć, rzucać oszczerstwa, zazdrościć, pożądać i ulegać pożądaniom. Czas zadać kłam utartym stereotypom. Możecie się śmiało pocieszyć, iż ci ludzie niczym szczególnym się od was nie różnią (bez obrazy!), może oprócz warunków w których żyją. Właśnie to inne (nie do końca normalne) życie jest powodem ich zmanierowania, malkontenctwa, deformacji charakteru, zboczeń seksualnych, dziwactw itp. Mało kto wie na przykład, że do niedawna jeszcze w jednej ze wspólnot żeńskich reguła zakonna zabraniała siostrom podmywania krocza i mycia piersi
– „aby nie wzbudzać grzesznych pożądań”.
Nowicjaty, klasztory i domy zakonne nie są oazami miłości chrześcijańskiej z dwóch prostych powodów – tam gdzie jest człowiek, tam zawsze jest słabość i grzech, a nienormalne środowiska w naturalny sposób sprzyjają nienormalnym zachowaniom. Naprawdę wartościowi ludzie w habitach i sutannach to ci, którzy choć w niewielkim stopniu, potrafią zachować swoje ideały i szczere intencje
– towarzyszące im u progu drogi powołania, a przede wszystkim
– zdając sobie sprawę ze swojej słabości – nie robią z siebie świętych męczenników i nieomylnych stróżów moralności.
Czy Myślicie, że kontemplacyjnie schyleni, zakapturzeni mnisi o brewiarzowych twarzach nie marzą o baraszkowaniu w łóżku z młodą dziewczyną? A młode zakonnice – nie drżą na myśl o męskich organach orzących ich zarastające szparki? Marzą i myślą o wiele częściej niż zwykli ludzie bo – jak świat światem – głodnemu był zawsze chleb na myśli, a podobno jedzenie chleba i seks to dwie największe potrzeby człowieka. Spowiadałem kiedyś jedną zakonnicę, która wyznała, że od wielu lat prześladuje ją notorycznie pewna wizja
– młody, przystojny mężczyzna wkładający rękę pod jej habit i pieszczący przyrodzenie. W takich chwilach, gdy jest sama, nie może oprzeć się pokusie i robi to sama – onanizując się własną dłonią. Onanizm jest zresztą najczęściej wyznawanym grzechem tak księży, jak też zakonników i zakonnic. Na pewno te ostatnie o wiele rzadziej uprawiają czynnie seks z mężczyznami, a jeśli już – są to z reguły księża, ale wynika to przede wszystkim z zamkniętego, wspólnego życia jakie prowadzą.
Ta żeńska wspólnotowość, tak jak w przypadku seminariów czy zakonów męskich, owocuje w naturalny sposób współżyciem homo – seksualnym, a w tym przypadku – lesbijskim. Na podstawie szczerych rozmów z Anią oraz kilkoma innymi siostrami (z których dwie opuściły klasztory), a przede wszystkim licznych spowiedzi – mogę stwierdzić, iż miłość lesbijska jest tak powszechna w zakonach żeńskich, jak homoseksualizm w seminariach, czyli na porządku dziennym. Niektóre starsze opiekunki dziewcząt już na początku, w nowicjacie upatrują sobie ładniejsze „sztuki” – faworyzują je, a następnie uwodzą. Te, które nie chcą się „kochać” z grubymi, starymi babami nie mają łatwego życia. Bywa i tak, że po paru podłożonych „świniach” muszą opuścić zakon. Dziewczyny zresztą, po jakimś czasie, zaczynają same onanizować się w parach. I jest to, w tych warunkach zupełnie zrozumiałe i naturalne.
Ania, która przeszła szkołę życia zakonnego, nie odnalazła w swoim młodym życiu szczęścia, ani we własnej rodzinie, ani w środowisku Kościoła. Uciekając przed ojcem pijakiem i zbirem trafiła do (zdawało się jej) bezpiecznego miejsca. Zapragnęła tam poświęcić swoje życie Bogu i zakonowi. Dlaczego jej się nie udało? Dlaczego nie udaje się to większości dziewcząt i chłopców dokonujących takiego jak ona wyboru?
Z jednej strony gubi ich przerost własnych, wyidealizowanych ambicji. Nie biorą poprawki na swoją ludzką ułomność i naturę, która wcześniej czy później zacznie domagać się swoich praw. Chwała im za to, że (przynajmniej niektóre) chcą dążyć do doskonałości, na tym polega przecież charakter ich powołania – pójścia za Chrystusem. Jest to też niekwestionowany środek do osiągnięcia pełnego z Nim zjednoczenia. Jednakże to udaje się tylko bardzo nielicznym. Gdyby tak nie było, litanię do wszystkich świętych odmawiałoby się kilka dni. Stworzenie raju na ziemi jest z przyczyn oczywistych niemożliwe. Myśląc o raju mam na myśli świat bez zła i ludzi bez grzechu. Nie samo dążenie do doskonałości – świętości jest jednak niewłaściwe, ale warunki w jakich się to odbywa. I to jest ta druga, gorsza strona medalu. Można by powiedzieć ogólnie, iż brak normalności nie sprzyja świętości. Zbyt mocne i destruktywne jest zderzenie młodzieńczych ideałów, uskrzydlonych nadprzyrodzonym powołaniem, z grzeszną ludzką naturą uwikłaną nieludzkim systemem. Zupełne odżegnanie się i wyrzeczenie naturalnych, ludzkich potrzeb oraz zachowań, nieodłącznie związanych z funkcjonowaniem organizmu każdego człowieka, takich jak: płciowość; posiadanie rodziny, dzieci, własnego domu – jest w 99 skazane na porażkę. Co więcej – żyjąc w taki sposób (walcząc z naturą) wypacza się i niszczy podstawy swojego człowieczeństwa. Zatraca się bezpowrotnie zdolność postrzegania i rozumienia świata oraz innych, normalnych ludzi. Służba Bogu i Kościołowi zamiast doskonalić – zubaża, deformuje i gubi powołanych. Człowiek musi się najpierw w pełni zrealizować, aby być w pełni człowiekiem; dawać siebie innym ludziom i osiągnąć na tej ziemi choć namiastkę szczęścia.
Obserwując ludzi Kościoła – księży, zakonników i zakonnice – widzimy jak mało jest w ich życiu autentycznej i spontanicznej radości, szczerych spojrzeń, a jak wiele smutku i zgorzknienia, topionego często w alkoholu i…narkotykach. Ci biedni ludzie są doskonałymi pozorantami, ale ci, którzy wiedzą o ich zranionej naturze mogą czytać jak w otwartych księgach – co naprawdę dzieje się w ich duszy. Dziwactwa, fanaberie i zboczenia są niestety niezawinionym atrybutem większości z nich. Jeśli decydują się na odstępstwa od złożonych ślubów i wybierają podwójne życie – deprawują samych siebie, gorsząc przy okazji ludzi świeckich. Księża są jednak w nieco lepszej sytuacji. Reguły nakazujące braciom i siostrom zakonnym trwanie (często latami) w tych samych, mniej lub bardziej zamkniętych wspólnotach, w tym samym gronie osób – przyczyniają się do wywoływania u nich zachowań agresywnych i antywspólnotowych.