Nie mam wątpliwości, że na tym świecie są ludzie i POTWORY, które nigdy nie powinny były się urodzić. Nie tylko ci, którzy mordują w prezencie urodzinowym dla kolegi, ale rownież ci, którzy zlecają zabójstwa, żeby się tym pożywić. Choć w przypadku tych drugich nie widać śladów mordu, to chcę, żebyście wiedzieli, pierdolone szczury, że macie na swoich rękach KREW. Mam swoją godność i od tego momentu nie obchodzi mnie, czy się na mnie zesracie, czy wyrzygacie.
Pod koniec waszego pustego i szkodliwego życia dopadnie was sumienie i oby targało wami nawet, jak już będziecie zarobaczeni.
Poddaję się. Wygraliście. Czy to tak bardzo chcieliście od tylu miesięcy usłyszeć?
C.D. notki nastąpił o 20:15
– powyżej znajdują się oczywiście nie moje słowa. Nie ten styl, słownictwo, wulgaryzmy, erudycja i w ogóle;) Widzę, że i plotkarski światek nie jest obcy niektórym z Was, bo trafnie zauważyliście, że to słowa Edyty Górniak. Minimalnie zmienione, by najlepsi detektywi mojego bloga nie zwęszyli ewidentnych błędów. Całość jej listu i kilka tysięcy komentarzy podobnych do tych zostawianych codzień na moim blogu znajdziecie m.in. na http://muzyka.wp.pl/niusy.html?idn=12269. Tą notką chciałam tylko zwrócić Wam uwagę na Waszą ślepą zawiść, czy czym to się kierujecie zaglądając na mój blog i zjadliwie go komentując.
Edyta ma męża, rodzinę, przyjaciół, prawników wspierających ją w walce z "mediami" i mimo to, nie wygrała. Poddała się, wybuchła jak petarda na Sylwestra. Mi wybuchanie nie grozi. Jestem odporna na ludzką głupotę tak samo, jak większość z głupich na wiedzę.
Ciekawi mnie, kim są ci, którzy tu do mnie zaglądają, by poużywać wobec mnie wulgaryzmów. Czemu tak ich "gryzie" w oczy to, co robię? Domyślam się, że moja osoba może wkurzać zdradzane żony, mniej atrakcyjne dziewczyny, facetów zdradzanych przez ich kobiety, facetów których nie stać na kobiety, facetów mających kłopoty z zaspokajaniem jakichkolwiek kobiet, itp. Dla wszystkich innych powinnam pozostać "inną", ale czy wartą tak uporczywego ukurwiania? Tak więc wnioskuję, że mojego bloga nawiedza jakaś seksualna patologia znajdująca swoje zaspokojenie w tym, co pojawi się w kilkudziesięciu wpisach pod tą notką…
No więc do pracy patologiczni rodacy.
skomentuj (48)
2004-09-09 23:02:14 ›› Zdrada.
Myślę, że szukanie "innej" mając "swoją" jest czymś zupełnie innym niż szukanie "innego" mając "swojego".
Męska i kobieca zdrada to dwie zupełnie inne rzeczy. Tak samo jak męskie i kobiece dziewictwo. My, dziewczyny mamy plombujący nas hymen, a Wy, faceci zawsze możecie mówić, że robicie to pierwszy raz. I tak samo jak dziewictwo to sprawa umowna (bo czy dziewicą jest dziewczyna robiąca laseczkę albo dająca analnie?), to tak samo chyba jest ze zdradą. Bo co tak naprawdę jest zdradą?
Sama, mając atrakcyjnego faceta, oglądając chociażby zwariowaną, zazdrosną Kasię KasioTomkową, zastanawiałabym się, czy istnieje w jego życiu jakaś taka "Ewa". Może tylko zalotnie uwodzona wzrokiem przez mojego Tomka, może dotykana przez niego nie tylko w chwili porannego przywitana, może odprowadzana nie tylko na lunch… Oj, pewnie moje kruczoczarne włosy szybko by osiwiały… Zdradę chyba trzeba wpisać w związek. Bo mając 100% pewność, że w naszym związku jej nie ma, możemy fatalnie się rozczarować…
Wydaje mi się, że facetowi łatwiej jest zdradzić. Psychicznie i fizycznie. Podobno facet kilka razy na minutę myśli o sexie? To prawda? Włączcie stopery…;) I jeśli nawet wychodzi zaspokojony z domu, to ile czasu zabiera mu "zebranie się"?
A kobieta jest jak samica. Częściej kalkuluje, co może zyskać taką małą zdradką. COŚ, czy tylko chwilową przyjemność? Bo facet strzela, naciąga spodnie i jest "czysty". Zero śladów "przestępstwa". Z kobiety dowód przestępstwa wypływa przez wiele godzin (o ile pozwoli mężczyźnie się w siebie wstrzelić). Po wszystkim trzeba poprawić włoski, makijaż, ubranie. Doprowadzanie się do ładu trwa o wiele dłużej niż cały stosunek. Stosunek, a nie zdrada, bo czasem nawet stosunek nie jest zdradą.
694 579 141 – dziś ten numerek tylko dla chcących zdradzić swoje kobiety mężczyzn…
prawie 18letnia, brązowooka brunetka, 172cm, 49kg czeka
skomentuj (21)
2004-09-10 15:45:54 ›› 18lat…
W tym miesiącu właśnie tyle mi ich "stuknie". Niestety nie mogę podać daty, kiedy to nastąpi(ło), gdyż wiem, że po podaniu danych:
Imię:
Data ur:
Miasto: – każdy policjant z łatwością ustali nazwisko i resztę moich danych. A tak, wrześniowych, warszawskich Weronik jest na tyle dużo, że czuję się w jakiś tam sposób bezpieczna. No, ale by tradycjom stało się zadość, mogę przyjąć od Was życzenia:-) Może nie dokładnie w dzień moich urodzin, ale właśnie pod tą notką.
Powiedzmy, że na ten jeden dzień, pod tą jedną notką składamy broń, i jak w czasie starożytnych olimpiad czy też w czasie nowożytnych Wigilii świąt Bożego Narodzenia, nie prowadzimy wojen. Traktujemy bliźniego swego jak siebie samego, itp. Heh… na co ja liczę. Na internautów z ludzką twarzą…?
skomentuj (33)
2004-09-12 00:50:34 ›› Ciało…
Ludzkie ciało. Kobiece ciało. Moje ciało… Narzędzie do czerpania nim przyjemności, a czasami powód do frustracji. Najczęściej przez jego niedoskonałość, albo też mniej lub bardziej zasadne kompleksy. Mam koleżanki, które tylko czekają do chwili uzyskania pełnoletności, by już bez wymaganej zgody rodziców, najlepiej nawet bez ich wiedzy, móc udoskonalić sobie to czy owo. Nos, usta, biust, pośladki. Widać za mocno ulegają "modzie". Bo nie rozumiem, po co im pupa wielkości pupy Jennifer Lopez, czy cycki Pameli Anderson? Ostatnio zauważyłam, że pogoni za najgłupszą "modą" uległa nawet moja słynna już imienniczka, która poszła za nowojorskim przykładem i pozwoliła pojawić się na swym ciele fałdkom tłuszczu wystającym z biodrówek. Podobno to teraz jest modne w USA. Tylko że w USA dziewczyna ważąca 70kg jest uważana za anorektyczkę…
Zanim zaczęłam kochać się z facetami, przejrzałam swoje ciało z każdej możliwej strony. Wiedząc, jakie kompleksy mają moje koleżanki (za małe cycki, rozstępy na zbyt szybko rosnącym ciele, a nawet takie drobiazgi, jak zdeformowane przez modne buty palce u stóp!), czytając jakie "problemy" mają czytelniczki prasy dla nastolatek (np. za duże wargi sromowe!), wiedziałam, czego w sobie poszukiwać. Swoją twarz znałam doskonale i wiedziałam, że nie mam się czego złego w niej dopatrywać. Co najwyżej raz na jakiś czas nieproszonego gościa w postaci pryszcza. Piersi w normie, symetryczne, sutki podatne na działanie zimna, więc pewnie i męskich pieszczot także. Pępek zawiązany do środka, więc OK. Prosta sylwetka, jasne, prawie niewidoczne włoski tworzące delikatny meszek na lędźwiach – normalka. W swym samo się poznawaniu doszłam wreszcie do łona. To miejsce tajemne, nieznane czasem nawet ich posiadaczkom, więc co dopiero mężczyznom, którym tak często trzeba pomóc tam wejść, wprowadzić. Moja Niunia – tak ją nazywa jeden z mych facetów, i tę nazwę lubię najbardziej – też bez defektów. Małe wargi sromowe ułatwiające mi depilację intymną. Przejrzałam się jej na tyle dokładnie, że nawet wypinałam się do lustra, by wiedzieć, jaki widok zapewnię facetowi takim wypinaniem się. Oczywiście Niunia była wydepilowana, pupa także. Przez 2lata kochania się, Niunia niewiele się zmieniła. Co najwyżej umięśniła się w środku.
Chyba właśnie na tym polega jedna ze składowych dobrego sexu. By dokładnie poznać swoje ciało, i jeśli jest coś w nim niedoskonałego, to albo spróbować to zmienić, albo się z tym pogodzić. Bo gdybym oddając się facetowi miała uważać, by nie zauważył, że tu mam rozstęp, tu zmarszczkę, tu fałdkę, a tam krzywe palce u stóp, to pewnie wolałabym użyć wibratora, który tych moich wad by nie zauważył;)
I może właśnie w tym jest pies (albo suka) pogrzebana? Najazd na mnie jest przez to, że siedząc przed kompem porozrastały się Wam pupy, popowstawały fałdki na brzuchach? Tak naprawdę myślę, że najbardziej wstydliwą rzeczą, której się należy w naszych ciałach wstydzić jest mózg – a dokładniej jego brak… Oj, tak, tak!
A czemu tak mnie dziś natchnęło na ciało? A bo dziś znów było używane. I to nawet w… miejscu publicznym!
PS Dziękuję za życzenia 18nastkowe:)
skomentuj (28)
2004-09-13 18:18:26 ›› Jestem chora.
I jak to w chorobie bywa, niczego się nie chce. Od wstania rano do szkoły, przez cały dzień trwania choroby, po wieczorne spoczęcie w łóżku po zmarnowanym chorobą dniu:(
Uprzedzam życzących mi "dobrze" rodaków, że choroba moja nie jest chorobą weneryczną, nie jest zakaźną chorobą przenoszoną drogą płciową. Jest to najzwyklejszy kaszel połączony z cieknięciem z nosa. Wolę już te wycieki, które jak zepsuty samochód mam co 4tygodnie;)
Co do kolorowości mojego życia. NIC nigdy nie jest na tyle kolorowe, by nie mogło wyblaknąć. To od słońca, to od chloru – w dowolnym tego "chloru" znaczeniu. Choroba dotyka wszystkich. Uroda, jak wspaniała by nie była zawsze jest przekleństwem, bo albo jest się przez jej posiadanie traktowaną jak Monica Belluci w filmowej "Malenie", albo pała się uczuciem do kogoś, w czyim typie w ogóle się nie jest.
Tak samo jest z kasą, rodziną, i wszystkim innym, co wydaje się w moim życiu kolorowe, a szybko może wyblaknąć.
OK, idę sobie dalej pokichać w spokoju.
skomentuj (13)
2004-09-13 22:12:27 ›› O… ksiądz!
Komentator mojego bloga podający się za księdza, pewnie ma tyle wspólnego z sutanną, co ja z dziewicą. No ale osiągnął swój cel i otrzyma notkę:
Mam trzy słowa do ojca: "Idź molestować kleryków"! Albo, jeśli w hierarchii kościelej jesteś dopiero na stanowisku młodszego molestowanego, to szykuj pupę na penetrację przez jakiegoś biskupa.