Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Czy mógłbym rozmawiać z panem Danielem Santa – Clara, zapytał Tertulian Maksym Alfons, kiedy usłyszał w słuchawce głos jego żony, Przypuszczam, że jest pan tą samą osobą, która parę dni temu do nas dzwoniła, poznaję pański głos, powiedziała, Tak, to ja, Pańskie nazwisko, proszę, Nie sądzę, żeby to było potrzebne, pani mąż mnie nie zna, Pan też go nie zna, ale wie pan, jak się nazywa, To naturalne, on jest aktorem, czyli osobą publiczną, Wszyscy gdzieś się pokazujemy i wszyscy w jakimś stopniu jesteśmy postaciami publicznymi, inna jest tylko liczba widzów, Nazywam się Maksym Alfons, Chwileczkę. Słuchawka została odłożona na stół, później ponownie podniesiona, głos ich obu będzie się powtarzał jak odbicie w lustrach stojących naprzeciwko siebie, Tu António Claro, o co chodzi, Nazywam się Tertulian Maksym Alfons i jestem nauczycielem historii w gimnazjum, Żona powiedziała, że nazywa się pan Maksym Alfons, To forma skrócona, pełne imię i nazwisko brzmi tak, jak panu powiedziałem, Bardzo dobrze, o co chodzi, Już pewnie pan zauważył, że nasze głosy są identyczne, Tak, Dokładnie identyczne, Na to wygląda, Miałem wiele okazji, aby to potwierdzić, W jaki sposób, Widziałem kilka filmów, w których pan zagrał w ciągu ostatnich kilku lat, pierwszym była stara już komedia Kto szuka, znajduje, ostatnim była Bogini estrady, z tego co pamiętam, w sumie obejrzałem jakieś osiem do dziesięciu filmów, Nie ukrywam, że czuję się mile połechtany, nie przypuszczałem, że ten rodzaj filmów, w których przez ostatnie kilka lat niestety musiałem grać, może aż tak bardzo interesować nauczyciela historii, trzeba jednak powiedzieć, że moje obecne role są zdecydowanie inne, Miałem szczególny powód, aby je obejrzeć, i chciałem o tym porozmawiać z panem osobiście, Dlaczego osobiście, Nie tylko głosy mamy podobne, Co pan chce przez to powiedzieć, Każdy, kto by nas zobaczył razem, przysiągłby na własne życie, że jesteśmy bliźniakami, Bliźniakami, Bardziej niż bliźniakami, jesteśmy identyczni, Jak to identyczni, Identyczni, po prostu identyczni, Drogi panie, ja pana nie znam, nawet nie mogę mieć pewności, czy pańskie nazwisko jest rzeczywiście tym, które mi pan podał, i że naprawdę jest pan historykiem, Nie jestem historykiem, jestem zaledwie nauczycielem historii, co do nazwiska, nigdy nie miałem innego, w szkołach nie używa się pseudonimów, lepiej czy gorzej, ale zawsze nauczamy z odsłoniętą twarzą, Te uwagi nic nie wnoszą nowego, przerwijmy na tym naszą rozmowę, jestem zajęty, Czyli nie wierzy mi pan, Nie wierzę w rzeczy niemożliwe, Ma pan dwa znamiona na prawym przedramieniu, jedno obok drugiego, podłużne, Mam, Ja też, To niczego nie dowodzi, Ma pan bliznę pod lewą rzepką, Tak, Ja też, A skąd pan to wszystko wie, skoro nigdy się nie spotkaliśmy, Nic prostszego, widziałem jakąś scenę na plaży, nie pamiętam teraz, w którym filmie, był pan na pierwszym planie, A skąd mogę wiedzieć, że naprawdę ma pan te same znamiona co ja i tę samą bliznę, Dowiedzenie się tego zależy wyłącznie od pana, Niemożliwość zaistnienia zbiegu okoliczności jest nieskończona, Możliwość też, to pewne, że znamiona jednego i drugiego mogłyby istnieć od urodzenia albo pojawić się później, po jakimś czasie, ale blizna zawsze jest następstwem wypadku, któremu uległa jakaś część ciała, Obaj mieliśmy taki wypadek, i najprawdopodobniej w takiej samej sytuacji, Dopuszczając myśl, że istnieje tak absolutne podobieństwo, proszę zauważyć, że dopuszczam to podobieństwo tylko jako hipotezę, nie widzę żadnego powodu do spotkania, nie rozumiem też, dlaczego do mnie pan zadzwonił, Z ciekawości, wyłącznie z ciekawości, niecodziennie spotykają się dwie identyczne osoby, Przeżyłem całe swoje życie, nie wiedząc o tym, i wcale mi tego nie brakowało, Ale od tej chwili już to pan wie, Będę udawał, że nie wiem, Spotka pana to samo, co mnie, za każdym razem, kiedy spojrzy pan w lustro, nie będzie pan miał pewności, czy widzi swój obraz wirtualny, czy mój obraz rzeczywisty, Zaczynam myśleć, że rozmawiam z wariatem, Proszę pamiętać o bliźnie, gdybym był wariatem, najprawdopodobniej bylibyśmy nimi obaj, Zadzwonię na policję, Wątpię, żeby ta sprawa zainteresowała władze, ograniczyłem się tylko do dwukrotnego zadzwonienia i zapytania o aktora Daniela Santa – Clara, któremu nie groziłem ani go nie obraziłem, ani w żaden inny sposób mu nie uchybiłem, pytam, jakie popełniłem przestępstwo, Niepokoi pan mnie i moją żonę, dlatego skończmy to, rozłączam się, Jest pan pewien, że nie chce się ze mną spotkać, nie czuje pan choćby odrobiny ciekawości, Nie czuję ciekawości i nie chcę się z panem spotkać, To pana ostatnie słowo, Pierwsze i ostatnie, Skoro tak, muszę pana przeprosić, nie miałem złych zamiarów, Obiecuje mi pan, że więcej nie zadzwoni, Obiecuję, wszyscy mamy prawo do spokoju, do prywatności domowej, To prawda, Dziękuję, że się pan ze mną zgadza, W tym wszystkim, przepraszam, że wtrącę jeszcze słowa, mam tylko jedną wątpliwość, Jaką, Czy będąc takimi samymi, umrzemy w tym samym momencie, Codziennie umierają w tym samym momencie ludzie, którzy nawet nie mieszkają w tym samym mieście, W tych przypadkach występuje zaledwie zwykły zbieg okoliczności, zwykły i banalny zbieg okoliczności, Nasza rozmowa dobiegła końca, nie mamy sobie więcej nic do powiedzenia, wyrażam nadzieję, że będzie pan na tyle przyzwoity, że dotrzyma słowa, Obiecałem, że nie zadzwonię do pana więcej, i dotrzymam słowa, Bardzo dobrze, Jeszcze raz proszę o wybaczenie, Wybaczam panu, Dobranoc, Dobranoc. Dziwny jest ten spokój Tertuliana Maksyma Alfonsa, podczas gdy naturalne, logiczne, ludzkie byłoby, w takiej sytuacji, najpierw kolejno rzucić słuchawkę na widełki, potem uderzyć pięścią w stół, aby wyładować swą usprawiedliwioną irytację, i zaraz wykrzyknąć gorzko Tyle pracy na nic. Tydzień po tygodniu kreślenie strategii, układanie taktyk, kalkulowanie każdego nowego kroku, ważenie efektów poprzedniego, ustawianie żagli, żeby złapać korzystne wiatry, skądkolwiek by przyszły, a wszystko po to, by na końcu pokornie prosić o wybaczenie i obiecać, jak dziecko przyłapane na braku pozwolenia, że to się nie powtórzy. Jednakże wbrew całej tej logice Tertulian Maksym Alfons jest zadowolony. Po pierwsze dlatego, że przez cały czas trwania dialogu zachował poziom, którego wymagała sytuacja, ani razu nie dał się zastraszyć, rozmawiał, teraz nadszedł czas, by to powiedzieć, jak równy z równym, a nawet raz czy drugi dziarsko ruszył do ofensywy. Po drugie, bo uważał, iż jest absolutnie niemożliwe, żeby sprawy utknęły w tym miejscu, nie ma co do tego żadnych wątpliwości, wynikało to wprawdzie z jego absolutnie subiektywnego punktu widzenia, wszakże popartego doświadczeniem tylu podjętych działań, bo choć rozwój wypadków jest ponaglany impetem ciekawości, która natychmiast powinna go pchnąć w przód, pozwala on sobie zostać w tyle, do tego stopnia, że w pewnych przypadkach wszystkie sprawy zdają się nawet puszczone w niepamięć na zawsze. Choćbyśmy założyli, że natychmiastowy efekt objawienia nie będzie dla Daniela Santa – Clara tak poruszający, jak był nim dla Tertuliana Maksyma Alfonsa, wydaje się niemożliwe, by António Claro, któregoś dnia, nie uczynił kroku naprzód, jawnego lub skrytego, aby porównać jedną twarz z drugą, jedną bliznę z drugą. W sumie nie wiem, co mam robić, powiedział do żony António Claro, uzupełniwszy swą część rozmowy częścią wygłoszoną przez swego interlokutora, której żona nie mogła słyszeć, ten facet mówi z taką pewnością siebie, że aż korci człowieka, żeby się dowiedzieć, czy jego historia rzeczywiście jest prawdziwa, Gdybym ja była na twoim miejscu, wybiłabym sobie z głowy tę sprawę, powtarzałabym po sto razy dziennie, że nie może być na świecie dwóch identycznych osób, aż bym się do tego przekonała i o wszystkim zapomniała, I ani razu nie spróbowałabyś się z nim skontaktować, Myślę, że nie, Dlaczego, Nie wiem, przypuszczam, że ze strachu, Oczywiście, sytuacja nie jest typowa, ale nie widzę powodu, żeby tak się przejmować, Tamtego dnia aż mi się w głowie zakręciło, kiedy dowiedziałam się, że to nie ty jesteś przy telefonie, Rozumiem to, słuchać jego to tak jak słuchać mnie, Pomyślałam sobie, nie, nie zostało to pomyślane, raczej odczute, jakby zalała mnie fala paniki, skóra na mnie ścierpła, poczułam, że skoro głos jest identyczny, to i reszta też musi być taka sama, Niekoniecznie tak musi być, może podobieństwo nie jest całkowite, On mówi, że jest, Musielibyśmy sprawdzić, A jak to zrobimy, wezwiemy go tutaj, ty rozebrany i on rozebrany, żebym ja, mianowana przez was sędzią, ogłosiła wyrok albo żebym się od tego musiała powstrzymać, bo podobieństwo będzie absolutne, i jeśli ja wyjdę z domu, to po powrocie nie będę umiała powiedzieć, kto jest kto, a jeśli jeden z was wyjdzie, pójdzie sobie, z którym z dwóch ja tu zostanę, powiedz, zostanę z tobą czy z nim, Rozpoznałabyś nas po ubraniach, Owszem, jeśli ich nie zamienicie, Spokojnie, tylko rozmawiamy, nic takiego się nie wydarzy, Wyobraź sobie, decydować na podstawie tego, co jest na zewnątrz, a nie tego, co jest wewnątrz, Uspokój się, A teraz pytam cię, co on takiego miał na myśli, kiedy rzucił, że skoro jesteście identyczni, umrzecie w tym samym momencie, Nie stwierdził tego, jedynie wyraził wątpliwość, przypuszczenie, jakby sam sobie zadawał pytanie, Bez względu na wszystko, nie rozumiem, dlaczego uznał za konieczne powiedzenie tego, skoro nie miało to żadnego związku z rozmową, Pewnie po to, żeby zrobić na mnie wrażenie, Kim jest ten człowiek, czego on może od nas chcieć, Wiem tyle co i ty, nic, ani kim jest, ani czego chce, Powiedział, że jest nauczycielem historii, Ale czy to prawda, Nie wymyśliłby tego, w każdym razie wydał mi się osobą wykształconą, a co do zadzwonienia do nas, sądzę, że wydarzyłoby się to samo, gdybym to ja odkrył owo podobieństwo, a nie on, I jak będziemy się teraz czuć, z tego rodzaju duchem krążącym po mieszkaniu, będę miała wrażenie, że go widzę za każdym razem, kiedy na ciebie spojrzę, Jeszcze jesteśmy w stanie szoku, zdumienia, jutro wszystko wyda nam się proste, ciekawostka jak tyle innych, nie będzie to kot z dwoma głowami ani cielę z pięcioma nogami, tylko para braci syjamskich urodzonych oddzielnie, Przed chwilą mówiłam o strachu, o panice, ale teraz rozumiem, że czuję coś innego, Co, Nie potrafię wyjaśnić, może to przeczucie, Złe czy dobre, To tylko przeczucie, jak zamknięte drzwi za innymi zamkniętymi drzwiami, Drżysz, Chyba tak. Helena, oto jej imię, którego jak dotychczas nie poznaliśmy, zamyślona odwzajemniła uścisk męża, potem skuliła się w rogu kanapy, na której usiadła, i przymknęła oczy. António Claro chciał ją rozerwać, rozweselić żartem, Jeśli kiedyś zdarzy mi się grać główne role, ten Tertulian będzie mógł mi posłużyć jako kaskader, będę go wysyłał na niebezpieczne i nudne sceny, a sam zostawał w domu, nikt nie zauważy zamiany. Ona otworzyła oczy, uśmiechnęła się słabo i odpowiedziała, Nauczyciel historii jako kaskader, warto by to zobaczyć, tyle tylko, że kaskaderzy w filmach pojawiają się wyłącznie wtedy, gdy się ich wezwie, a ten wszedł do naszego domu nieproszony, Nie myśl więcej o tym, poczytaj książkę, obejrzyj telewizję, rozerwij się, Nie mam ochoty czytać, a jeszcze mniej chce mi się gapić w telewizor, pójdę się położyć. Kiedy António Claro godzinę później poszedł do łóżka, Helena udawała, że śpi. On udał, że w to wierzy, i zgasił światło, wiedząc z góry, że szybko nie zaśnie. Przypominał sobie intrygujący dialog, który przeprowadził z intruzem, wyszukiwał ukryte intencje w zdaniach, które od niego usłyszał, aż w końcu słowa, tak zmęczone jak on, zaczęły stawać się neutralne, traciły swoje znaczenie, jakby nic już nie miały wspólnego ze światem umysłu tego, który w ciszy i desperacko dalej je wypowiadał, Nieskończoność możliwości zaistnienia zbiegu okoliczności, Umrą razem ci, którzy są identyczni, tak powiedział, a także, Obraz wirtualny tego, który patrzy w lustro, Obraz rzeczywisty tego, który patrzy na niego z lustra, a potem rozmowa z żoną, jej przeczucia, strach, potem w ostatecznym rozrachunku podjął postanowienie, było już bardzo późno w nocy, że sprawa musi zostać rozwiązana, na dobre albo na złe, tak czy siak, i to szybko, Pójdę z nim pogadać. Decyzja oszukała jego ducha, zmyliła napięcie ciała i sen, znalazłszy otwartą drogę, podszedł spokojnie i położył się spać, Zmęczona zmuszaniem się do bezruchu, przeciw czemu buntowały się wszystkie nerwy, Helena w końcu zasnęła, przez dwie godziny udało się jej odpoczywać u boku męża Antonia Claro, jak gdyby żaden mężczyzna nie wciskał się pomiędzy nich oboje, i tak pewnie by to trwało aż do świtu, gdyby jej własny sen nagle jej nie obudził. Otworzyła oczy na pokój zanurzony w półmroku będącym jeszcze niemal mrokiem, usłyszała powolny oddech męża i nagle wydało jej się, że w domu oddycha ktoś jeszcze, ktoś, kto wszedł z zewnątrz, ktoś, kto chodzi po mieszkaniu, może w dużym pokoju, może w kuchni, teraz znów za tymi wychodzącymi na korytarz drzwiami, w którymś miejscu, dokładnie tutaj. Drżąc ze strachu, Helena wyciągnęła rękę, żeby obudzić męża, ale w ostatniej chwili rozsądek ją pohamował. Nie ma nikogo, pomyślała, to niemożliwe, żeby ktoś tu był, to moja wyobraźnia, zdarza się czasem, że sny wychodzą z głowy śniącego, wtedy nazywamy je wizjami, fantasmagoriami, przeczuciami, ostrzeżeniami, przestrogami z zaświatów, ten, kto oddycha, ten, kto chodzi po mieszkaniu, ten, kto przed chwilą usiadł na mojej kanapie, kto ukrywa się za firanką, to nie ten mężczyzna, to fantazja, którą jest w mojej głowie, ta postać, która zbliża się bezpośrednio do mnie, która dotyka mnie rękoma identycznymi jak ręce tego drugiego mężczyzny, śpiącego u mego boku, który patrzy na mnie tymi samymi oczyma, który całowałby mnie tymi samymi ustami, który tym samym głosem mówiłby mi zwykłe codzienne słowa, i inne, bliskie, intymne, te z ciała i ducha, to fantazja, nic tylko szaleńcza fantazja, nocny koszmar zrodzony ze strachu i niepokoju, jutro wszystkie rzeczy wrócą na swoje miejsce, nie będzie musiał zapiać kogut, aby wypędzić złe sny, wystarczy, że zadzwoni budzik, wszyscy wiedzą, że żaden człowiek nie może być dokładnie taki sam jak inny człowiek na tym świecie, w którym produkuje się maszyny do budzenia. Wnioski były przesadne, przeczyły zdrowemu rozsądkowi, zwykłemu szacunkowi dla logiki, lecz tej kobiecie, która przez całą noc błąkała się po niepewnych korytarzach ciemnych myśli powstałych ze strzępów mgły, które co chwila zmieniały kształt i kierunek, zdawały się niepodważalne i niezbite. Nawet absurdalnemu rozumowaniu powinniśmy być wdzięczni, jeśli należy do tych, co w środku gorzkiej nocy przywracają nam odrobinę spokoju, nawet jeśli jest tak oszukańcze jak to, ale ofiarowuje nam klucz, którym w końcu resztką sił otwieramy wrota snu. Helena ocknęła się, zanim zadzwonił budzik, wyłączyła go, żeby mąż się nie obudził, i leżąc na plecach z oczyma utkwionymi w sufit, pozwoliła, by pomieszane myśli, jedna po drugiej, wróciły do porządku i zaczęły się toczyć drogą właściwą myślom racjonalnym, już spójnym, wolnym od niemożliwych do wyjaśnienia mar i zbyt łatwo wyjaśnialnych duchów. Ledwie mogła uwierzyć, że pomiędzy chimerami, tymi prawdziwymi, mitologicznymi, tymi, co to rzygały płomieniami i miały głowę lwa, ogon smoka i ciało kozła, bo w takiej formie też mogą pojawić się zwiotczałe potwory bezsenności, ledwie mogła uwierzyć, że dręczył ją niewczesnymi pokusami, by nie powiedzieć bezwstydnymi, ten drugi mężczyzna, którego ona nie musiała rozbierać, żeby dowiedzieć się, jak wygląda fizycznie od stóp do głów, cały, u jej boku śpi taki sam. Nie potępiała siebie, gdyż tak naprawdę te myśli nie należały do niej, były oszukańczym owocem wyobraźni, która wstrząśnięta gwałtownymi i niezwykłymi przeżyciami, wyskoczyła z szyn, najważniejsze, że w tej chwili ma jasny umysł i jest czujna, jest panią swoich myśli i swojej woli, nocne mary, zarówno cielesne, jak duchowe, rozwiały się wreszcie w powietrzu wraz z pierwszym promieniem poranka, tym, który przeorganizowuje świat i wtacza go na jego zwykłą orbitę, za każdym razem do nowa przepisując księgi praw. Czas wstawać, biuro podróży, w którym pracuje, znajduje się po drugiej stronie miasta, byłoby wspaniale, myśli tak codziennie w drodze do pracy, gdyby udało jej się uzyskać przeniesienie do którejś z agencji w centrum, a okropny ruch tej godziny szczytu, w pełni zasługuje na miano piekielnego, miano, którym ktoś go ochrzcił w chwili natchnienia, nie wiadomo w jakim mieście ani kraju. Mąż będzie jeszcze leżał w łóżku przez godzinę albo dwie, dzisiaj nie ma zdjęć wymagających jego obecności, a i tak zdaje się, że dobiegają już końca. Helena wyśliznęła się z łóżka z lekkością, która będąc jej właściwą z natury, została jeszcze udoskonalona w ciągu dziesięciu lat życia w roli czułej i oddanej żony, później poruszając się bezszelestnie po pokoju, zdjęła z wieszaka i włożyła na siebie szlafrok, po czym wyszła na korytarz. To tutaj przechadzał się nocny gość, dokładnie przy szparze tych drzwi oddychał, zanim wszedł, aby schować się za firanką, nie, nie ma co się obawiać, nie chodzi o drugi zdrożny atak wyobraźni Heleny, to ona sama kpi sobie ze swoich pokus, w sumie okazują się niezbyt nęcące, teraz kiedy może się im przyjrzeć w różowej poświacie wpadającej przez to okno, w salonie, gdzie wczoraj poczuła się tak zaniepokojona, niczym opuszczona w lesie dziewczynka z bajki. Stoi tam kanapa, na której usiadł gość, a nie zrobił tego przez przypadek, ze wszystkich miejsc, na których mógłby odpocząć, gdyby taki był jego zamiar, wybrał właśnie kanapę Heleny, jakby dzieląc ją z nią albo zagarniając dla siebie. Nie brak dowodów na to, że im bardziej staramy się strofować naszą wyobraźnię, tym bardziej bawi się ona atakowaniem tych miejsc naszej zbroi, które świadomie czy nieświadomie zostawiliśmy bez osłony. Któregoś dnia ta Helena, która śpieszy się, bo ma określone godziny pracy, powie nam, dlaczego ona też podeszła do kanapy i na niej usiadła, dlaczego przez długą chwilę siedziała tam wtulona, dlaczego, skoro obudziła się tak zdecydowana, teraz zachowuje się, jakby sen w dalszym ciągu trzymał ją w swojej mocy, jakby wziął ją w ramiona i słodko kołysał. A także dlaczego, kiedy już była ubrana i gotowa do wyjścia, otworzyła książkę telefoniczną i odpisała sobie numer telefonu Tertuliana Maksyma Alfonsa. Otworzyła drzwi do pokoju, mąż zdawał się jeszcze spać, ale jego sen był już tylko ostatnią i niewyraźną granicą dzielącą go od jawy, mogła więc przybliżyć się do łóżka, ucałować go w czoło i powiedzieć, Idę sobie, po czym otrzymać pocałunek ustami tego drugiego, mój Boże, ta kobieta chyba zwariowała, co ona wyrabia, co za rzeczy przychodzą jej do głowy, Jesteś spóźniona, zapytał António Claro, przecierając oczy, Mam jeszcze chwilę czasu, odpowiedziała, i usiadła na brzegu łóżka, Co zrobimy z tym mężczyzną, Co ty zamierzasz zrobić, Dziś w nocy, kiedy czekałem na sen, pomyślałem sobie, że powinienem z nim porozmawiać, ale teraz już nie wiem, czy to by było najlepsze rozwiązanie, Albo otworzymy mu drzwi, albo mu je zamkniemy, nie widzę innego wyjścia, cokolwiek zrobimy, nasze życie i tak uległo zmianie, już nie będzie takie samo, W naszej mocy jest podjąć decyzję, Ale nie jest w naszej mocy, czy w czyjejkolwiek mocy, zmusić tego, co się zdarzyło, do zniknięcia, pojawienie się tego człowieka jest faktem, którego nie możemy wymazać ani usunąć, nawet jeśli nie pozwolimy mu wejść, nawet jeśli zamkniemy przed nim drzwi, będzie czekał po tamtej stronie, aż w końcu nie będziemy mogli tego znieść, Widzisz sprawy w zbyt czarnych kolorach, może w końcu wszystko da się rozwiązać zwykłym spotkaniem, on udowodni mi, że jest identycznie taki sam jak ja, ja mu powiem, ma pan rację, a po tym wszystkim żegnaj, więcej się nie zobaczymy, proszę więcej nas nie niepokoić, On cały czas będzie stał za drzwiami, Nie otworzymy mu, Już wszedł, jest w twojej i mojej głowie, W końcu zapomnimy, To możliwe, ale to nie jest takie pewne. Helena wstała, spojrzała na zegarek i powiedziała, Muszę iść, spóźnię się, zrobiła dwa kroki w stronę wyjścia, ale jeszcze zapytała, Zadzwonisz do niego, umówisz się z nim, Dzisiaj nie, odparł mąż, unosząc się na łokciu, ani jutro, odczekam kilka dni, może nie jest najgorszym pomysłem postawienie na obojętność, na ciszę, dać czas sprawie, żeby zgniła sama z siebie, Sam wiesz, co robisz, do zobaczenia. Drzwi na schody otworzyły się i zamknęły, nie powiedzą nam więc, czy Tertulian Maksym Alfons siedzi na jednym ze stopni, czekając. António Claro znowu wyciągnął się w łóżku, gdyby życie rzeczywiście się nie zmieniło, jak powiedziała żona, przewróciłby się na drugi bok i spał jeszcze godzinę, zdaje się prawdą to, co stwierdzają zazdrośnicy, że aktorzy potrzebują wiele godzin snu, na pewno jest to konsekwencja nieregularnego życia, jakie prowadzą, nawet jeśli wychodzą tak rzadko wieczorami jak Daniel Santa – Clara. Pięć minut później António Claro już był na nogach, trochę to nienormalne o tej porze, chociaż trzeba mu oddać sprawiedliwość i przyznać, że kiedy obowiązki zawodowe go wzywają, ten aktor, tak bardzo leniwy, jak to właśnie widzieliśmy, potrafi wstać wcześniej niż najwcześniejszy skowronek. Spojrzał w niebo przez okno w pokoju, nietrudno było przewidzieć, że dzień będzie upalny, i poszedł do kuchni przygotować śniadanie. Myślał o tym, co powiedziała mu żona, Mamy go w głowach, taki już ma charakter, jest stanowcza, to znaczy niezupełnie stanowcza, ma talent do wygłaszania krótkich zdań, zwięzłych, demonstracyjnych, do posłużenia się czterema zaledwie słowami, aby powiedzieć to, czego inni nie potrafią powiedzieć, nawet używając czterdziestu, bo i tak nie doszliby dalej niż do połowy drogi. Nie miał pewności, czy najlepszym rozwiązaniem byłoby to, które zasugerował, odczekać trochę, zanim przejdzie do ofensywy, która zostanie przeprowadzona podczas osobistego, tajemnego spotkania, bez świadków, którzy by rozpowiadali później o tym wszystkim dookoła, czy też podczas lakonicznej rozmowy telefonicznej, z tych, co to zostawiają rozmówcę absolutnie zatkanego, bez tchu, niezdolnego do odpowiedzi. Wątpił jednakowoż w swoje własne zdolności dialektyczne, które by mu pozwoliły, wytrzebić, i to natychmiast, z tego przeklętego Tertuliana Maksyma Alfonsa wszelkie zachcianki, zarówno obecne, jaki przyszłe, mające na celu oddziaływanie na obie osoby zamieszkujące w tym domu czynnikami powodującymi psychiczne i małżeńskie niepokoje tak nikczemne jak te, którymi, insynuując, już się przechwalał, i tymi, które już w sposób oczywisty spowodował, czym było, na przykład, to, że Helena wczoraj wieczorem odważyła się oświadczyć, Patrząc na ciebie, zawsze będę miała wrażenie, że widzę jego. Rzeczywiście, tylko kobieta, której fundamenty moralne zostały poważnie zachwiane, mogłaby rzucić podobne słowa w twarz własnemu mężowi, nie zważając na zawarty w nich cudzołożny podtekst, leciutki, ale wystarczająco oczywisty. Tymczasem Antoniowi Claro chodzi po głowie, wprawdzie bez wątpienia zaprzeczyłby temu z irytacją, gdybyśmy go o to spytali, schemat pomysłu, którego tylko dla zachowania największej ostrożności nie zakwalifikujemy jako idei na poziomie Machiavellego, przynajmniej dopóki nie objawią się jego ewentualne skutki, według wszelkiego prawdopodobieństwa, negatywne. Ów pomysł, nie wykraczający na razie poza zwykły zarys przypuszczalnych działań, zasadza się, ni mniej, ni więcej, i bez względu na to, jak skandaliczne nam się to wyda, na przeprowadzeniu badania, czy będzie możliwe, przy pomocy chytrości i przebiegłości, wyciągnięcie z podobieństwa, z absolutnej identyczności, gdyby rzeczywiście się potwierdziły, jakichś korzyści osobistych, to znaczy, czy António Claro albo Daniel Santa – Clara zdołają wymyślić jakiś sposób na zarobienie na czymś, co jak na razie nie zapowiada nic korzystnego dla ich interesów. Skoro od samego odpowiedzialnego za ten pomysł nie możemy w obecnej chwili oczekiwać, że nam oświetli drogi, ewidentnie kręte, którymi w niejasny sposób, jak sobie wyobraża, będzie mógł osiągnąć swe cele, proszę nie liczyć na nas, zwykłych kronikarzy cudzych myśli i wiernych registratorów ich działań, abyśmy wyprzedzali kroki procesji dopiero co ruszającej z dziedzińca przed kościołem. Zdecydowanie od razu można wykluczyć z tego projektu – embrionu tę rzuconą wcześniej myśl o zatrudnieniu Tertuliana Maksyma Alfonsa jako kaskadera dla Daniela Santa – Clara, przyznajmy, że byłoby oznaką braku należnego szacunku dla intelektu poproszenie nauczyciela historii, aby zgodził się zostać partnerem w kosmatych frywolnościach siódmej sztuki. António Claro wypijał właśnie ostatni łyk kawy, kiedy inny pomysł przeszył mu synapsy mózgu, a było nim pojechanie samochodem i zobaczenie ulicy i domu Tertuliana Maksyma Alfonsa. Działania istot ludzkich, chociaż nie kierują się już niepohamowanymi dziedzicznymi instynktami, powtarzają się z tak zaskakującą regularnością, iż uważamy za uprawnione, bez popadania w przesadę, uznanie za słuszną, hipotezy o powolnym, ale nieustannym formowaniu się nowego rodzaju instynktu, chyba socjokulturowego będzie tu najlepszym słowem, który nabywamy przez nieustanne powtarzanie różnych wariantów tropizmów, i który jeśli będzie poddawany identycznej stymulacji, sprawiałby, że myśl, przychodząca do głowy jednemu, musiałaby siłą rzeczy przyjść także drugiemu. Pierwszy przybył na tę ulicę Tertulian Maksym Alfons, teatralnie zamaskowany, cały ubrany na czarno, w jasny letni poranek, teraz António Claro ma ochotę wybrać się na ulicę tamtego, nie bacząc na komplikacje, które mogłyby wyniknąć ze spacerowania po tamtych miejscach z odsłoniętą twarzą, chyba że podczas gdy się goli, kąpie i ubiera, palec inspiracji tknie go w czoło, przypominając mu, że w jednej z szuflad z ubraniami zachował, w pustym pudełku po cygarach, jakby pod wpływem rozczulającego impulsu, wąsy, z którymi jako Daniel Santa – Clara zagrał pięć lat temu rolę recepcjonisty w komedii Kto szuka, znajduje. Jak mądrze naucza bardzo stare porzekadło, schować nie szkodzi, co się nagodzi. Gdzie mieszka ten nauczyciel historii, już za chwilę dowie się António Claro dzięki dobroczynnej książce telefonicznej, dzisiaj odrobinę krzywo leżącej na półce, gdzie zawsze leży, jakby została odłożona w pośpiechu przez nerwowe ręce, które wcześniej nerwowo wertowały jej strony. Zapisał już adres w kieszonkowym notesie, także numer telefonu, chociaż nie jest jego zamiarem użycie go dziś, jeśli któregoś dnia przyszłoby mu do głowy zadzwonić do domu Tertuliana Maksyma Alfonsa, chce móc to zrobić z każdego dowolnego miejsca, nie musząc być zależnym od książki telefonicznej, którą zapomniano schować i dlatego nie znajduje się jej, kiedy tak bardzo jej potrzebujemy. Już jest gotowy do wyjścia, ma wąsy przyklejone w odpowiednim miejscu, nie nazbyt mocno, bo z upływem czasu straciły trochę kleju, ale nie ma co się martwić, że się odkleją w nieodpowiednim momencie, przejście przed domem i rzucenie nań okiem zajmie tylko kilka sekund. Kiedy je przyklejał, kierując się wskazówkami lustra, przypomniał sobie, że pięć lat temu musiał zgolić naturalne wąsy, zdobiące mu wówczas przestrzeń pomiędzy górną wargą i nosem, tylko dlatego, że reżyserowi filmu nie wydały się odpowiednie do zamierzonych celów, ani do charakteru postaci, ani zgodne z przygotowanymi rysunkami. Doszedłszy do tego miejsca, zabezpieczmy się, aby któryś z bardziej uważnych czytelników, pochodzący w prostej linii od tych naiwnych, lecz inteligentnych chłopców, którzy w czasach dawnego kina krzyczeli z widowni do chłopaka na filmie, że mapa kopalni jest ukryta za wstążką kapelusza cynika i okropnego wroga, który leży właśnie u jego stóp, zabezpieczmy się na wypadek, gdyby zwrócono nam uwagę, uznając za niewybaczalne niedociągnięcie odmienność działań, jaka różni postać Tertuliana Maksyma Alfonsa od postaci Antonia Claro, którzy w sytuacjach całkowicie identycznych nie zachowują się identycznie, pierwszy musi najpierw wejść do centrum handlowego, żeby móc włożyć albo ściągnąć sztuczne wąsy i brodę, podczas gdy drugi może spokojnie wyjść z domu w pełnym świetle dnia, z wąsami, do których ma prawo, choć w rzeczywistości nie są to jego wąsy. Zapomina taki uważny czytelnik o tym, co już kilka razy zostało powiedziane w toku tego opowiadania, to znaczy, że o ile Tertulian Maksym Alfons, będąc sobą w każdym świetle, jest odbiciem Daniela Santa – Clara, o tyle aktor Daniel Santa – Clara, chociaż z zupełnie innych powodów, jest odbiciem Antonia Claro. Żadnej sąsiadce z bloku czy też z ulicy nie wyda się dziwne, że wychodzi teraz z wąsami ktoś, kto wieczorem wszedł do domu bez nich, co najwyżej powie, o ile zauważy różnicę, Idzie już przygotowany do zdjęć. Siedząc w samochodzie, z opuszczoną szybą, António Claro studiuje plan miasta, dowiaduje się z niego tego, co my już wiemy, że ulica Tertuliana Maksyma Alfonsa położona jest po drugiej stronie miasta, i odpowiedziawszy na uprzejme dzień dobry jakiegoś sąsiada, rusza naprzód. Dojechanie do miejsca przeznaczenia zajmie mu około godziny, kusząc los, trzykrotnie przejedzie przed budynkiem w dziesięciominutowych odstępach, jakby szukał miejsca do zaparkowania, może jakiś szczęśliwy zbieg okoliczności sprawi, że Tertulian Maksym Alfons zejdzie na dół, jednakże ci, którym nieobca jest wiedza o obowiązkach, jakie ma do wypełnienia nauczyciel historii, są świadomi, iż w tej właśnie chwili spokojnie siedzi on przy biurku, pilnie pracując nad zadaniem, które mu zlecił dyrektor szkoły, jakby od wyników tych wysiłków zależała jego przyszłość, gdy tymczasem pewne jest, i możemy to zdradzić z wyprzedzeniem, że nauczyciel historii Tertulian Maksym Alfons nie wróci już do sali lekcyjnej do końca swojego życia, ani w tej szkole, gdzie trochę mu towarzyszyliśmy, ani w żadnej innej. W swoim czasie dowiemy się, dlaczego António Claro zobaczył, co było do zobaczenia, niczym się nie wyróżniającą ulicę, budynek taki sam jak wiele innych, nikt by nie pomyślał, że na drugim piętrze po prawej, za tymi niewinnymi firankami, żyje fenomen natury nie mniej zdumiewający niż siedem głów hydry lernejskiej lub inne podobne cuda. Czy rzeczywiście Tertulian Maksym Alfons zasługuje na określenie wyrzucające go poza nawias ludzkiej normalności, jest kwestią, która pozostaje jeszcze do zbadania, skoro nie potrafimy powiedzieć, który z tych mężczyzn urodził się jako pierwszy. Jeśli był nim Tertulian Maksym Alfons, to Antonia Claro należy uznać za fenomen natury, ponieważ pojawił się jako drugi, przedstawił się, aby uzurpować sobie prawo do zajmowanego miejsca, tak jak hydra lernejska, którą z tego powodu zabił Herakles, miejsca, które nie należy do niego. W niczym wszechwładna równowaga wszechświata nie zostałaby zakłócona, gdyby António Claro urodził się i został aktorem w innym Układzie Słonecznym, ale tutaj, w tym samym mieście, by tak powiedzieć, dla obserwatora spoglądającego na nas z Księżyca, drzwi w drzwi, każde nieuporządkowanie i zamieszanie jest możliwe, szczególnie te z najgorszych, szczególnie te z najstraszliwszych. I aby nie myśleć sobie, że przez fakt, iż go znamy od dłuższego czasu, jakoś bardziej jest nam bliski Tertulian Maksym Alfons, śpieszymy z wyjaśnieniem, że z matematycznego punktu widzenia prawdopodobieństwo, że to on narodził się jako drugi jest dokładnie takie samo, co w przypadku Antonia Claro. Tak więc bez względu na to, jak dziwna w oczach i uszach osób wrażliwych może się wydawać ta konstrukcja syntaktyczna, uprawnione jest stwierdzenie, że co ma być, już było, i trzeba to tylko zapisać. António Claro nie przejechał ulicą po raz kolejny, cztery przecznice dalej, ukradkowo, aby nie wzbudzić ciekawości jakiegoś wzorowego obywatela, który zaraz zawiadomi policję, Daniel Santa – Clara zerwał wąsy i ponieważ nie miał nic innego do roboty, obrał kierunek do domu, gdzie na niego oczekiwał, by go odpowiednio przestudiował i poczynił stosowne notatki, scenariusz następnego filmu. Ponownie wyjdzie na obiad do pobliskiej restauracji, zrobi sobie krótką sjestę, po czym będzie pracował aż do powrotu żony. Nie była to jeszcze rola pierwszoplanowa, ale jego nazwisko pojawi się jednak na plakatach, które zostaną w swoim czasie strategicznie rozwieszone w różnych punktach miasta, i był niemal pewien, że krytycy nie omieszkają poświęcić kilku pochlebnych komentarzy, choćby i krótkich, postaci adwokata, w którą tym razem się wcieli. Problem dotyczył nie tylko faktu istnienia ogromnej liczby adwokatów wszystkich klas i charakterów, jakich widział w telewizji i kinie, oskarżycieli publicznych i prywatnych o różniących się stylem swoich prawniczych przemów, od tonu łagodnego do agresywnego, obrońców z grubsza dobrze przemawiających dla tych, którzy przekonani są o niewinności klienta, António Claro nie zawsze uważał to wszystko za najważniejsze. On chciałby stworzyć nowy typ obrońcy, osobowość, która każdym swoim słowem i każdym gestem byłaby w stanie oszołomić sędziego i olśnić publiczność przenikliwością replik, żelazną argumentacją, nadludzką inteligencją. To prawda, że nic z tego nie znajdowało się w scenariuszu, ale może reżyser pozwoli się pokierować w taki sposób autorowi scenariusza, jeśli jakieś odpowiednie słowo zostanie mu szepnięte do ucha przez producenta. Trzeba o tym pomyśleć. Szeptanie do siebie, że trzeba o tym pomyśleć, przeniosło natychmiast jego myśli w inne rejony, do nauczyciela historii, na jego ulicę, do budynku, do okien z firankami, a stamtąd wstecz do wczorajszego telefonu, do rozmów z Heleną, do decyzji, jakie trzeba będzie podjąć wcześniej czy później, teraz już nie był pewien, czy uda mu się coś zyskać na tej historii, ale jak wcześniej sobie powiedział, trzeba o tym pomyśleć. Żona przyszła do domu trochę później niż zwykle, nie, nie poszła na zakupy, winę ponosił ruch uliczny, przy takim ruchu nigdy nie wiadomo, co się może wydarzyć, aż za dobrze wiedział o tym António Claro, któremu dojechanie na ulicę Tertuliana Maksyma Alfonsa zabrało ponad godzinę, ale o tej sprawie lepiej dzisiaj nie rozmawiać, jestem pewien, że ona nie zrozumiałaby, dlaczego to zrobiłem. Helena też będzie milczeć, też jest przekonana, że mąż nie zrozumiałby, dlaczego ona to zrobiła.

19
{"b":"89247","o":1}