Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Tertulian Maksym Alfons włożył papiery do teczki i wyszedł. Korytarze szybko zapełniały się uczniami, wybiegającymi jednocześnie ze wszystkich drzwi i rozmawiającymi już o różnych sprawach, nie mających już nic wspólnego z tymi, których ich uczono chwilę przedtem, tu i tam jakiś nauczyciel starał się przemknąć niezauważony w falującym morzu głów, osaczających go ze wszystkich stron, i wypatrując, najlepiej jak potrafił, niebezpieczeństw, mogących pojawić się na jego drodze, żeglował w stronę swego bezpiecznego naturalnego portu, pokoju nauczycielskiego. Tertulian Maksym Alfons poszedł krótszą drogą do części budynku, w którym znajdował się gabinet dyrektora, zatrzymał się na chwilę, żeby wysłuchać nauczycielki literatury, nagle zastępującej mu przejście, Brak nam dobrego słownika wyrażeń potocznych, mówiła, przytrzymując go za rękaw marynarki, Wszystkie słowniki ogólne raczej je przytaczają, zauważył, Tak, ale nie w sposób systematyczny i analityczny, a także bez ambicji wyczerpania tematu, nie wystarczyłoby na przykład przytoczenie tego tam spętanego osła i podanie, co ten zwrot oznacza, należałoby pójść jeszcze dalej, zidentyfikować w poszczególnych komponentach wyrażenia analogie, bezpośrednie i pośrednie, a także uwzględnić stan ducha, jaki zamierza się przedstawić, Masz całkowitą rację, odpowiedział nauczyciel historii, bardziej po to, by okazać się miłym, niż dlatego, że interesował go temat, a teraz muszę cię przeprosić, muszę iść, wezwał mnie dyrektor, Idź, idź, kazać czekać bogu to najgorszy z grzechów. Trzy minuty potem Tertulian Maksym Alfons stukał do drzwi dyrektora, wszedł, kiedy zapaliło się zielone światło, życzył dobrego dnia, odpowiedziano mu podobnym życzeniem, usiadł, gdy go o to poproszono, i czekał. Nie odczuwał żadnej niepożądanej obecności, czy to gwiezdnej, czy innego rodzaju. Dyrektor odsunął na bok leżące na stole papiery i powiedział, uśmiechnięty, Dużo myślałem o naszej ostatniej rozmowie, tej o nauczaniu historii, i doszedłem do ciekawych wniosków, Jakich, panie dyrektorze, Chcę prosić, żeby w czasie wakacji wykonał pan dla nas pewną pracę, Jaką pracę, Oczywiście może mi pan odpowiedzieć, że wakacje są po to, żeby odpoczywać, i że nie jest rozsądne proszenie nauczyciela, kiedy zajęcia już się skończyły, aby dalej zajmował się sprawami szkoły, Doskonale pan wie, panie dyrektorze, że nie odpowiedziałbym tymi słowami, Odpowiedziałby pan innymi, ale znaczącymi to samo, Tak, tylko jak dotąd nie wypowiedziałem żadnych słów, ani jednych, ani drugich, tak więc proszę, aby mi pan wyjaśnił, o jaki chodzi pomysł, Pomyślałem, że moglibyśmy spróbować przekonać ministra, nie żeby wywrócił nauczanie przedmiotu do góry nogami, to by było za wiele, minister nigdy nie był rewolucjonistą, ale żeby przestudiował, zorganizował i wdrożył w praktyce mały eksperyment, eksperyment pilotażowy, ograniczony na początek do jednej szkoły i do niewielkiej liczby uczniów, najlepiej ochotników, w którym historii uczono by od teraźniejszości do przeszłości, zamiast jak dotychczas od przeszłości do teraźniejszości, czyli zgodnie z tezą, którą od tak długiego czasu pan lansuje i do której dzięki panu zostałem przekonany, I ta praca, którą chce mnie pan obciążyć, na czym właściwie miałaby polegać, zapytał Tertulian Maksym Alfons, Na przygotowaniu konkretnej propozycji, którą później wysłalibyśmy do ministerstwa, Ja, panie dyrektorze, Nie chodzi o to, że chcę panu pochlebić, ale szczerze mówiąc, nie widzę w szkole nikogo lepiej przygotowanego do takiego zadania niż pan, dowiódł pan, że wiele pan nad tym problemem się zastanawiał, ma pan co do tej kwestii jasny pogląd, naprawdę bardzo bym się ucieszył, gdyby wziął pan na siebie to zadanie, mówię to z całą szczerością i nie trzeba oczywiście dodawać, że praca ta zostanie odpowiednio opłacona, na pewno uda się znaleźć w naszym budżecie stosowną rubrykę, żeby wpisać związane z tym wydatki, Wątpię, czy moje pomysły, zarówno jakościowo, jak i ilościowo, a ilość też jest istotna, jak pan wie, wystarczą do przekonania ministerstwa, pan dyrektor zna ich lepiej niż ja, Oj, aż za dobrze, No i co, No i proszę pozwolić mi obstawać przy swoim, sądzę, że jest to najlepsza okazja, aby zająć wobec nich pozycję szkoły zdolnej do tworzenia pomysłów innowacyjnych, Nawet jeśli wyślą nas na drzewo, Może tak zrobią, może odeślą propozycję do archiwum, nie zwracając na nią baczniejszej uwagi, ale ona tam zostanie, może któregoś dnia ktoś sobie o niej przypomni, A my będziemy czekali na ten dzień, W drugim etapie można będzie wystąpić do innych szkół z propozycją przyłączenia się do projektu, zacząć organizować spotkania, konferencje, wypuścić informację do środków przekazu, Aż w końcu minister przyśle panu stosowny list i poleci nam uciszyć się, Z przykrością zauważam, że moja prośba pana nie zachwyca, Muszę wyznać, że niewiele rzeczy na tym świecie mnie zachwyca, panie dyrektorze, ale problem przede wszystkim w tym, że nie wiem, co mi przyniosą następne wakacje, Nie rozumiem, Będę musiał stawić czoło pewnym ważnym sprawom, jakie niedawno pojawiły się w moim życiu, i obawiam się, że nie wystarczy mi czasu ani siły ducha, żeby zająć się pracą wymagającą poświęcenia się bez reszty, Skoro tak, sprawa jest zamknięta, Proszę dać mi trochę czasu do namysłu, panie dyrektorze, proszę dać mi kilka dni, zobowiązuję się udzielić panu odpowiedzi do końca tygodnia, Czy jest nadzieja, że będzie pozytywna, Niewykluczone, panie dyrektorze, ale niczego nie mogę obiecać, Widzę, że rzeczywiście jest pan przygnębiony, oby udało się panu rozwiązać swoje problemy w najlepszy możliwy sposób, Oby, Jak minęła lekcja, Znakomicie, klasa pracuje, To dobrze, W czwartek będziemy mieli klasówkę, A w piątek da mi pan odpowiedź, Tak, Niech się pan dobrze zastanowi, Będę się zastanawiał, Przypuszczam, że nie muszę panu mówić, o kim myślę jako o kierowniku programu pilotażowego, Dziękuję, panie dyrektorze. Tertulian Maksym Alfons zszedł do pokoju nauczycielskiego, miał zamiar przeczytać gazety i poczekać na obiad. Jednakże w miarę zbliżania się pory obiadu zaczynał zdawać sobie sprawę, że nie wytrzyma towarzystwa ludzi, że nie przetrzyma następnej rozmowy takiej jak ta poranna, nawet jeśli nie będzie bezpośrednio jego dotyczyć, nawet jeśli będzie się toczyć od początku do końca wokół niewinnych wyrażeń kolokwialnych typu pętanie osła, spuszczanie nosa na kwintę czy też siedzenie jak na tureckim kazaniu. Zanim zadzwonił dzwonek, wyszedł i udał się na obiad do restauracji. Wrócił do szkoły na drugą lekcję, nie rozmawiał z nikim i przed wieczorem był w domu. Wyciągnął się na kanapie, zamknął oczy, starał się pozbyć z głowy wszelkich myśli, zasnąć, jeśli się uda, być jak kamień, co zostaje tam, gdzie go rzucą, ale nawet ogromny wysiłek umysłowy, podjęty chwilę później, aby skoncentrować się na prośbie dyrektora, nie zdołał rozproszyć cienia, w jakim będzie musiał żyć, póki nie nadejdzie odpowiedź na list, który napisał, zasłaniając się imieniem Marii da Paz.

Czekał niemal dwa tygodnie. Tymczasem prowadził lekcje, dwa razy zadzwonił do matki, przygotował klasówkę na czwartek oraz schemat drugiej, tej, którą przedstawi uczniom innej klasy, porozmawiał przez telefon z Marią da Paz, żeby dowiedzieć się, jak się miewa i czy już przyszła do niej odpowiedź, odebrał telefon od kolegi od matematyki, który dopytywał się go, czy ma może jakieś problemy, skończył rozdział o Amorytach i przeszedł do Asyryjczyków, obejrzał film dokumentalny o zlodowaceniach w Europie i inny o dalekich przodkach ludzi, pomyślał, że ta część jego życia nadawałaby się na temat do powieści, pomyślał, że byłaby to strata czasu, bo nikt by nie uwierzył w taką historię, znowu zadzwonił do Marii da Paz, ale mówił tak słabym głosem, że aż się zaniepokoiła i przyjechała, i poszli do łóżka, a potem wyszli na miasto na kolację, i następnego dnia była jej kolej, by zadzwonić, zadzwoniła i obwieściła, że przyszła odpowiedź z firmy kinematograficznej, dzwonię z banku, jeśli chcesz, przyjdź tutaj, albo ja ci go później zaniosę, po pracy. Drżąc wstrząsany emocjami, Tertulian Maksym Alfons w ostatniej chwili zdołał powstrzymać cisnące mu się na usta pytanie, którego w żadnym razie nie powinien zadawać, Otworzyłaś go, i to spowodowało, że zawahał się przez dwie sekundy, zanim udzielił odpowiedzi na ostatnie pytanie, którą rozwiał ostatnie wątpliwości co do tego, czy jest skłonny czy nie dzielić z nią wiedzę o zawartości listu, Ja przyjadę. Jeśli Maria da Paz już sobie wyobraziła wzruszającą scenę rodzinną, w której widzi siebie słuchającą listu, popijającą drobnymi łyczkami herbatę, którą sama przygotowała w kuchni kochanego mężczyzny, mogła poczuć się urażona. Widzimy ją teraz, siedzącą przy małym stoliku bankowej urzędniczki, z ręką jeszcze na słuchawce telefonu, którą dopiero co odłożyła, przed nią leży podłużna koperta, a w niej list, którego uczciwość nie pozwoli jej przeczytać, bo nie do niej należy, choć został przesłany na jej adres i nazwisko. Nie minęła jeszcze godzina, kiedy Tertulian Maksym Alfons w pośpiechu wszedł do banku i poprosił o wezwanie Marii da Paz. Nikt go tam nie znał, nikt nie podejrzewał, że łączą go jakieś sercowe sprawy oraz tajemnice ciemnego gabinetu z dziewczyną, która kieruje się do kontuaru. Ona dostrzegła go z głębi wielkiej sali, gdzie ma swoje stanowisko robotnicy cyfr, dlatego niesie już list w ręce, Masz, nie pozdrowili się, nie życzyli sobie wzajemnie dobrego dnia, nie powiedzieli cześć, jak się masz ani nic w tym rodzaju, był list do doręczenia i już jest doręczony, on mówi, Do zobaczenia, później zadzwonię, a ona, po spełnieniu roli, jaka jej przypadła w działaniach związanych z rozprowadzaniem poczty miejskiej, wraca na swoje miejsce, obojętna na natarczywą obserwację starszego kolegi, który jakiś czas temu bezskutecznie starał się ją poderwać i od tego czasu, ze złości, zawsze bacznie się jej przygląda. Na ulicy Tertulian Maksym Alfons idzie szybko, niemal biegnie, zostawił samochód na podziemnym parkingu o trzy przecznice stąd, nie schowa listu do teczki, ale do wewnętrznej kieszeni marynarki, ze strachu, że mógłby go porwać jakiś mały urwis, jak w dawniejszych czasach nazywano chłopców wychowanych w rozpustnej atmosferze ulicy, później anioł o brudnej twarzy, później buntownik bez powodu, dzisiaj przestępca, bez uciekania się do eufemizmów ni metafor. Idzie, mówiąc sam do siebie, że nie otworzy listu, dopóki nie dojdzie do domu, że jest już w wieku, kiedy to nie przystoi już zachowanie niecierpliwego nastolatka, ale jednocześnie doskonałe wie, że ci jego dorośli wyparują, kiedy znajdzie się w samochodzie, w półmroku parkingu, za zatrzaśniętymi drzwiami, chroniącymi go przed chorobliwą ciekawością świata. Długo szukał miejsca, w którym zostawił samochód, co spotęgowało nastrój nerwowego przygnębienia, zdawał się biednym człowiekiem, źle potraktowanym, psem porzuconym na środku pustyni, patrzącym w zagubieniu to w jedną, to w drugą stronę, bez jakiegokolwiek zapachu, który mógłby wskazać mu drogę do domu, To ten poziom, tego jestem pewien, ale prawdę powiedziawszy, wcale nie był ten. W końcu odnalazł samochód, trzy razy znajdował się o kilka kroków od niego i go nie zobaczył. Wsiadł szybko, jakby go ktoś gonił, trzasnął drzwiczkami i zablokował je, zapalił wewnętrzne światło. Ma kopertę w rękach, w końcu nadeszła chwila, aby poznać, co zawiera w środku, tak jak kapitan okrętu, który gdy osiągnął wyznaczony punkt, otwiera zapieczętowany rozkaz, żeby dowiedzieć się, dokąd ma teraz płynąć. Z koperty wypadła fotografia i kartka papieru. Na zdjęciu jest Tertulian Maksym Alfons, choć widnieje na nim podpis Daniel Santa – Clara, pod słowami Z wyrazami serdeczności. Co do kartki papieru to nie tylko informuje ona, że Daniel Santa – Clara jest pseudonimem artystycznym Antonia Claro, ale dodatkowo, absolutnie wyjątkowo, zawiera jego adres domowy, Ze względu na szczególną uwagę, z jaką odnieśliśmy się do Pani listu, tak jest napisane. Tertulian Maksym Alfons pamięta styl, w jakim zredagował list, i gratuluje sobie wspaniałego pomysłu zasugerowania przedsiębiorstwu, by przeprowadziło specjalne badania nad znaczeniem aktorów drugoplanowych, Uderzyłem w stół i nożyce się odezwały, wyszeptał, zdając sobie jednocześnie sprawę, bez zaskoczenia, że jego dusza odzyskała dawny spokój, że jego ciało jest rozluźnione, żadnych śladów nerwowości, żadnej oznaki przygnębienia, dopływ spokojnie wpadł do rzeki, jej strumień wezbrał, Tertulian Maksym Alfons wie już teraz, jaki powinien obrać kierunek. Wyciągnął z kieszeni na drzwiczkach plan miasta i sprawdził nazwę ulicy, na której mieszka Daniel Santa – Clara. Znajduje się na osiedlu, którego on nie zna, a przynajmniej nie pamięta, żeby kiedykolwiek się tam znalazł, do tego jeszcze daleko od centrum, co potwierdza się na mapie rozłożonej na kierownicy. Nie ma to znaczenia, on ma czas, ma bardzo wiele czasu. Wysiadł, żeby zapłacić za parking, wrócił do samochodu, zgasił światło na suficie i zapalił silnik. Jego celem, co łatwo przewidzieć, jest ulica, na której mieszka aktor. Chce zobaczyć budynek, spojrzeć z dołu na piętro, na którym mieszka, na okna, dowiedzieć się, jacy to ludzie zamieszkują owo osiedle, jaki panuje tam nastrój, jaki styl, jakie zachowanie. Jest godzina szczytu, samochody poruszają się z irytującą powolnością, ale Tertulian Maksym Alfons nie niecierpliwi się, nie ma obawy, że ulica, na którą się kieruje, zmieni swe miejsce, jest więźniem sieci drogowej miasta, otaczającego ją ze wszystkich stron, co znakomicie widać na tej mapie. Podczas oczekiwania na czerwonym świetle, gdy Tertulian Maksym Alfons bębnieniem palcami w kierownicę towarzyszył płynącej z radia piosence, do samochodu wkroczył zdrowy rozsądek. Dzień dobry, powiedział, Nikt cię tu nie prosił, odpowiedział kierowca, Rzeczywiście, nie przypominam sobie, żebyś kiedykolwiek mnie wzywał, Może bym cię nawet przywołał, gdybym nie wiedział z góry, co powiesz, Jak dzisiaj, Tak, powiesz mi, żebym się dobrze zastanowił, żebym się w to nie pakował, że to wielka lekkomyślność, że nic i nikt nie zagwarantuje mi, że diabeł nie czai się za drzwiami, gadanie jak zawsze, A więc tym razem się pomyliłeś, to co zrobisz, to nie lekkomyślność, tylko zwykła głupota, i to z tych większego kalibru, Nie widzę jaka, To naturalne, jedną z drugorzędnych form ślepoty duszy jest właśnie głupota, Wyjaśnij to, Nie musisz mi mówić, że jedziesz na ulicę, na której mieszka ten twój Daniel Santa – Clara, to ciekawe, kotu wystawał ogon na zewnątrz, a ty go nie zauważyłeś, Co za kot, co za ogon, zostaw zagadki i przechodź do sedna, To bardzo proste, z nazwiska Claro stworzono przezwisko Santa – Clara, To nie przezwisko, tylko pseudonim artystyczny, Był już taki, co to nie chciał plebejskich przezwisk i nazwał je heteronimami, I co by mi dało zobaczenie kociego ogona, Przyznaję, że niewiele, i tak musiałbyś dalej szukać, ale szukając w książce telefonicznej pod Claro, w końcu byś trafił, Mam już to, co mnie interesuje, I teraz jedziesz na jego ulicę, pojedziesz zobaczyć budynek, spojrzeć z dołu na piętro, na którym mieszka, na okna, przyjrzeć się jacy to ludzie zamieszkują owo osiedle, jaki panuje nastrój, jaki styl, jakie zachowanie, jeśli się nie mylę, tak właśnie mówiłeś, Tak, Wyobraź sobie teraz, że kiedy będziesz patrzył w te okna, nagle pojawi ci się w jednym z nich kobieta aktora, no dobra, wyrażajmy się z szacunkiem, żona tego tam Antonia Claro, i zapyta cię, dlaczego nie wchodzisz na górę, albo, jeszcze gorzej, skorzysta z sytuacji i poprosi, żebyś jej kupił w aptece jedno opakowanie aspiryny lub tabletki na kaszel, Nonsens, Skoro to ci się wydaje nonsensem, wyobraź sobie z kolei, że przechodzi ktoś i cię pozdrawia, niejako Tertuliana Maksyma Alfonsa, ale jako Antonia Claro, którym nigdy nie będziesz, Następny nonsens, No to skoro ta hipoteza też jest nonsensem, wyobraź sobie, że kiedy stoisz na chodniku, patrzysz w okna i studiujesz styl życia mieszkańców, pojawia się przed tobą żywy Daniel Santa – Clara i obaj będziecie tak stali naprzeciwko siebie, wpatrując się jeden w drugiego jak dwa porcelanowe pieski, każdy wyglądający jak odbicie drugiego, ale inne odbicie, bo to, w odróżnieniu od lustra, wskazuje lewą stronę tam, gdzie jest lewa, i prawą tam, gdzie jest prawa, jak byś się zachował w takiej sytuacji. Tertulian Maksym Alfons nie od razu odpowiedział, siedział w milczeniu przez dwie albo trzy minuty, później powiedział, Rozwiązaniem będzie niewychodzenie z samochodu, Nawet w takiej sytuacji ja na twoim miejscu nie byłbym do końca pewien siebie, nie zgodził się zdrowy rozsądek, możesz musieć się zatrzymać na czerwonym świetle, może być korek, mogą rozładowywać ciężarówkę, mogą umieszczać kogoś w karetce, a ty wyeksponowany jak na wystawie, jak ryba w akwarium, narażony na to, że jakaś nastoletnia miłośniczka kina mieszkająca na pierwszym piętrze bloku, w którym mieszkasz, zapyta cię, jaki będzie twój następny film, No to co mam zrobić, Tego nie wiem, to nie należy do moich zadań, rola zdrowego rozsądku w historii waszego gatunku nigdy nie wychodziła poza sugerowanie ostrożności i użycia rosołków, szczególnie kiedy głupota już się objawiła i grozi przejęciem kontroli nad sytuacją, Wyjściem byłoby przebranie się, Za kogo, Nie wiem, musiałbym pomyśleć, Na pierwszy rzut oka, wydaje się, że po to żebyś został tym, kim jesteś, jedyną możliwością, jaka ci zostaje, jest bycie podobnym do kogoś innego, Muszę pomyśleć, Tak, czas już najwyższy, W takim razie najlepiej będzie pójść do domu, Jeśli nie masz nic przeciwko temu, podwieź mnie pod drzwi, później jakoś sobie poradzę, Nie chcesz wejść na górę, Nigdy jeszcze mnie nie zaprosiłeś, Zapraszam cię teraz, Dziękuję, ale nie powinienem przyjmować zaproszenia, Dlaczego, Bo też nie jest zdrowe dla ducha dzielenie mieszkania i stołu ze zdrowym rozsądkiem, jedzenie z nim przy jednym stole, spanie z nim w łóżku, prowadzenie go do pracy, proszenie go o zgodę albo pozwolenie, zanim zrobi się krok naprzód, musicie podejmować ryzyko także na własny rachunek, Kogo masz na myśli, Was wszystkich, ród ludzki, Ryzykowałem, usiłując zdobyć ten list, i ty mnie wtedy potępiłeś, Nie ma nic, czym mógłbyś się szczycić z racji zdobywania tego listu, poleganie na uczciwości jakiejś osoby w taki sposób, w jaki ty to zrobiłeś, to dość odrażający szantaż, Mówisz o Marii da Paz, Tak, o Marii da Paz, ja na jej miejscu otworzyłbym list, przeczytał go i walił cię nim po twarzy, aż byś zaczął błagać na kolanach o wybaczenie, Tak działa zdrowy rozsądek, Tak powinien działać, Do widzenia, do następnego razu, idę pomyśleć o przebraniu, Im bardziej się będziesz przebierał, tym bardziej będziesz podobny do siebie samego. Tertulian Maksym Alfons znalazł wolne miejsce tuż przy drzwiach bloku, w którym mieszka, zabrał mapę i przewodnik i wysiadł. Na chodniku po drugiej stronie ulicy stał mężczyzna z uniesioną głową i patrzył w okna na wyższych piętrach naprzeciwko. Nie było najmniejszego podobieństwa twarzy, ani postaci, jego obecność w tym miejscu była całkowicie przypadkowa, ale Tertulian Maksym Alfons poczuł dreszcz przebiegający mu po plecach, kiedy przyszło mu do głowy, nie mógł się przed tym obronić, chorobliwa wyobraźnia była silniejsza od niego, że to Daniel Santa – Clara go poszukuje, ja ciebie, ty mnie. Natychmiast zgromił nieszczęsną wyobraźnię, Widzę duchy, facet nawet nie wie, że istnieję, prawdę jednak mówiąc, kolana trzęsły mu się jeszcze, kiedy wchodził do domu, potem bezwolnie opadł na kanapę. Przez kilka minut trwał w swego rodzaju otępieniu, jakby obok siebie, niczym maratończyk, którego siły nagle się wyczerpały, kiedy przekroczył linię mety. Ze spokojnej energii, zasilającej go, kiedy wyjechał z parkingu i kiedy później prowadził samochód do celu, który jednak przestał nim być, zostało tylko rozproszone wspomnienie czegoś rzeczywiście nie przeżytego albo przeżytego przez jego część, w tej chwili nieobecną. Podniósł się z trudem, nogi wydały mu się dziwne, jakby należały do innej osoby, i poszedł do kuchni zaparzyć kawę. Wypił ją niespiesznymi łykami, czując przyjemne ciepło spływające w dół z gardła do żołądka, potem umył filiżankę i spodek i wrócił do pokoju. Wszystkie jego ruchy były teraz przemyślane, powolne, jakby zajmował się przygotowywaniem niebezpiecznych substancji w chemicznym laboratorium, a przecież nie musiał zrobić nic poza tym, żeby otworzyć książkę telefoniczną na literze C i potwierdzić informacje zawarte w liście. A potem, co zrobię, zapytał sam siebie, kiedy przerzucał strony, aż je wreszcie znalazł. Było wielu, Claro, ale Antoniów najwyżej pół tuzina. Oto jest, w końcu, ten, który kosztował go tyle pracy, było to tak proste, że każdy mógłby go znaleźć, nazwisko, adres, numer telefonu. Przepisał dane na kartkę i ponownie zapytał sam siebie, A teraz, co mam zrobić. Odruchowo położył prawą dłoń na słuchawce, pozwolił jej tam leżeć, podczas gdy raz i drugi czytał to, co zanotował, potem zdjął rękę ze słuchawki, wstał z miejsca i przeszedł się po mieszkaniu, spierając się z samym sobą co do tego, czy nie najrozsądniej byłoby zostawić sytuację, tak jak jest, aż do czasu po egzaminach, w ten sposób miałby o jeden problem mniej, niestety przyrzekł dyrektorowi szkoły, że przygotuje dla ministerstwa projekt nowego programu nauczania historii, od tego obowiązku nie może się uchylić, Wcześniej czy później będę musiał zabrać się do pracy nad projektem, który i tak przez nikogo nie zostanie zauważony, wielką głupotą było zgodzenie się na to, jednak nie warto było też, udawać, że sam siebie oszukuje, chcąc zostawić na czas wakacji wykonanie pierwszego kroku na drodze prowadzącej go do Antonia Claro, skoro Daniel Santa – Clara w gruncie rzeczy nie istnieje, jest cieniem, kukiełką, zmiennym kształtem, który porusza się i mówi wewnątrz kasety wideo, a potem powraca w ciszę i bezruch, kiedy kończy się wyuczona rola, podczas gdy ten drugi, António Claro, jest rzeczywisty, konkretny, tak spójny jak Tertulian Maksym Alfons, nauczyciel historii mieszkający w tym domu, którego nazwisko w dodatku znajduje się w książce telefonicznej pod literą A, bez względu na to, że wielu upiera się przy tym, że Alfons to nie jest nazwisko tylko imię własne. I znów usiadł przy biurku, ma przed sobą papier, na którym porobił jakieś zapiski, prawa ręka ponownie spoczęła na słuchawce, wygląda na to, że w końcu zdecydował się zadzwonić, ale ile też czasu potrzebuje ten człowiek na podjęcie decyzji, jakże wyszedł nam niepewny, niezdecydowany, nikt nie powie, że to ta sama osoba, która jeszcze kilka godzin temu niemal wyrwała list z rąk Marii da Paz. Nagle, bez namysłu, w jedyny możliwy sposób, w jaki można było zniweczyć paraliżujące tchórzostwo, numer został wykręcony. Tertulian Maksym Alfons słucha dźwięku dzwonka, raz, drugi, trzeci, wiele razy, i w chwili, kiedy ma już zamiar się rozłączyć, myśląc po trosze z ulgą, a po trosze z uczuciem rozczarowania, że w domu nie ma nikogo, jakaś kobieta, zadyszana, jakby przybiegła z drugiego końca mieszkania, powiedziała po prostu, Tak słucham. Nagły skurcz ścisnął gardło Tertuliana Maksyma Alfonsa, który zwlekał chwilę z odpowiedzią, pozwolił, by kobieta powtórzyła niecierpliwie, Tak słucham, kto mówi, w końcu nauczyciel historii wydobył z siebie wreszcie trzy słowa, Dzień dobry pani, ale kobieta, zamiast odpowiedzieć powściągliwie, jak to zwykle odpowiada się nieznajomemu, zwłaszcza kiedy nie można zobaczyć jego twarzy, mówi z uśmiechem, który dawał się rozpoznać w każdym słowie, Jeśli chcesz się maskować, nie wysilaj się, Przepraszam, wymamrotał Tertulian Maksym Alfons, chciałem tylko czegoś się dowiedzieć, Czego może chcieć się dowiedzieć osoba dzwoniąca do mieszkania, w którym zna absolutnie wszystko, Chciałbym się tylko dowiedzieć, czy tu mieszka aktor Daniel Santa – Clara, Drogi panie, przekażę panu aktorowi Danielowi Santa – Clara, kiedy tylko przyjdzie do domu, że dzwonił António Claro, żeby się dowiedzieć, czy obaj tu mieszkają, Nie rozumiem, zaczął Tertulian Maksym Alfons, aby zyskać na czasie, ale kobieta gwałtownie dorzuciła, Nie poznaję cię, takie zabawy nie są w twoim stylu, powiedz wreszcie, o co ci chodzi, zdjęcia się przedłużą, to chcesz powiedzieć, Przepraszam panią, to jakaś pomyłka, ja nie nazywam się António Claro, Nie jest pan moim mężem, zapytała, Jestem tylko osobą, która chciała się dowiedzieć, czy aktor Daniel Santa – Clara mieszka pod tym adresem, Z tego, co panu powiedziałam, już pan wie, że mieszka, Tak, ale sposób, w jaki pani to powiedziała, trochę mnie zbił z tropu, Nie miałam takiego zamiaru, myślałam, że to jakiś żart mojego męża, Może być pani pewna, że nie jestem jej mężem, Trudno mi w to uwierzyć, Że nie jestem pani mężem, Chodzi mi o głos, pański głos jest dokładnie taki sam jak jego, To przypadek, Nie ma tego rodzaju przypadków, dwa głosy, tak jak dwie osoby, mogą być z grubsza do siebie podobne, ale identyczne do tego stopnia, nie, Może to tylko pani wrażenie, Każde docierające do mnie słowo jest takie, jakby wyszło z jego ust, Rzeczywiście trudno uwierzyć, Poda mi pan swoje nazwisko, żebym mogła mu przekazać, kto dzwonił, Nie, nie warto, pani mąż nawet mnie nie zna, Jest pan jego wielbicielem, Niezupełnie, Jakkolwiek jest i tak będzie chciał wiedzieć, Zadzwonię kiedy indziej, Ale niech pan słucha. Rozmowa została przerwana, Tertulian Maksym Alfons powolutku odłożył słuchawkę na widełki.

17
{"b":"89247","o":1}