Czy to możliwe?
Fargo zastanawiał się właśnie, czy odgadł dobrze, kiedy z ciemności przed nim wyłoniła się figura Głupca. Głupiec – pierwsza i ostatnia karta tarota – początek i koniec drogi. Domyślał się, że teraz nastąpi kulminacja, że okaże się, czy miał rację, czy też będzie musiał ulec i zatopić się w obłędnym ciągu powtarzanych zdarzeń. Ale żadna scena nie następowała. Za to sama figura Głupca traciła swoje znaczenie, przekształcając się w coś innego, dobrze znanego.
Przerażony Fargo zrozumiał w tym momencie, że wygrał. Kataraktyczna analiza ujawniła prawdziwy charakter „bóstwa”, którego szary płaszcz i kapelusz nikły przed nim w mroku. Mały człowiek bez twarzy, ścigany przez wszystkich w całym labiryncie. Jego władca, który był jednocześnie więźniem i to więźniem, który sam wzniósł mury więzienia. Człowiek, który wyparł wrogość ze swojej świadomości, tworząc źródło lęku. Ale świadomości nie da się oszukać – działa na zbyt wielu poziomach. Poprzez symbole wiedziała o niszczących impulsach w głębszych warstwach. Mechanizm projekcji rzutował więc wrogie cechy w psychikę osób „wstrzeliwanych” przez telepatów w głąb jego świadomości. W rezultacie osoby te rzeczywiście stawały się groźne, więc zaczął je niszczyć i tak powstał labirynt, srogie bóstwo i wreszcie on sam, osaczony przez stworzone przez siebie potwory.
Zaraz… Fargo znów czuł ogarniające go wątpliwości. Wygrał, tak? To było pewne. Ale czy tak prosta analiza mogła wystarczyć? Przecież posługiwał się czymś, co bazowało na teorii Freuda. A to przecież teoria nie naukowa. Ortodoksyjni popperowcy określiliby ją nawet jako nieempiryczną.
Czy to mogło wystarczyć? Mogło sprawdzić się w konkretnym działaniu? W końcu co student malarstwa może tak naprawdę wiedzieć o psychologii? Zrozumiał nagle, że jego zwycięstwo było przypadkiem. Fargo po prostu przekonał sam siebie. Wytłumaczył sobie, że wygrał, uwierzył i to wystarczyło w konfrontacji z Bóstwem Labiryntu. Równie dobrze mógł wytłumaczyć sobie wszystko działaniem czarów, gdyby tylko mógł w nie szczerze uwierzyć… Czy to znaczy, że on sam też był neurotykiem? I że jego neuroza była silniejsza od… Wolał w to nie wnikać. Miał dość sytuacji, których nie potrafił nawet określić prawidłowo słowami, dla których nie było odpowiednich terminów.
Płaszcz i kapelusz tamtego były puste. Widocznie mnogość „wstrzeliwanych” psychik zniszczyła świadomość chorego człowieka.
Pozostał sam działający ślepo mechanizm…
Fargo czuł, że po raz pierwszy od czasu wtrącenia go do tego psychicznego karceru, na chwilę pozbył się lęku. Czuł, że labirynt rozpada się, a jego więźniowie są bliżej i bliżej, podchodzą do niego. Wiedział też, że to już nie są ludzie. Ich umysły zużywały się w powtarzaniu jałowych scen, były kolejno niszczone. Zostały same wzorce psychik. Płynęły ku niemu, włączając się w jego własną osobowość, wzbogacając ją i czyniąc silniejszą. Czy to Keldysh powiedział, że Fargo ma „wciągającą” czy „wchłaniającą” osobowość? Czy to ta dziwna cecha sprawiła, że włączył do siebie wzorce psychik pozostałych więźniów? Nie miał pojęcia. Wiedział tylko, że zaraz pozna wszystkie cechy tych ludzi, ich najskrytsze pragnienia. Każdy odruch, wszystkie umiejętności i tajemnice zawodowe. Może zostać każdym z nich, a jednocześnie pozostać sobą. Jako Lynn Fargo może przyglądać się z zewnątrz każdemu z tych małych światów, korzystać z ich wiedzy i umiejętności.
Poczuł nagle żal. Żal przemijania i żal zawodu, że nie może z nimi porozmawiać. Ci ludzie już nie istnieli. Czuł też niepokój. Kiedy kolejno analizował każdy element swojego umysłu, zauważył, że wraz z wzorcami ofiar labiryntu wtargnęło do niego coś jeszcze. Dziwny, niepokojący twór, do którego nie umiał wniknąć. Nieprzejrzysty, pozbawiony aktywności kokon tkwił w najgłębszych zakamarkach świadomości, na głucho zamknięty.
* * *
Nie mógł odnaleźć Reeda. Być może, gdy on zmagał się z siłami labiryntu, inżynier zniknął, umarł, rozpłynął się. A może dziury w jego pamięci powiększyły się do tego stopnia, że tkwił gdzieś obok, nie mogąc powiedzieć, czy raczej pomyśleć niczego sensownego? Czym jest człowiek bez ciała? Fargo wiedział, że takie pytania nie doprowadzą go do niczego. Uporczywie przeszukiwał zawartość pamięci wzorców – tak nazwał martwe psychiki współwięźniów – zawartych w jego umyśle. W niektórych znalazł wspomnienie efektu „wstrzeliwania” przez telepatów nowego więźnia do sparaliżowanego ciała. Wiedział już teraz, że towarzyszył temu oślepiający błysk, w jakiś sposób bolesny dla tych, co tkwili już w środku, i coś… coś jak… wahał się z doborem odpowiedniego określenia, ale zdawało mu się… Nie, miał nadzieję, że przez chwilę, przez ułamek sekundy oczy paralityka odzyskiwały swe funkcje. A więc nie były ślepe… Najprawdopodobniej za pomocą aparatury czy prostych osłon są włączane w odpowiednim momencie. Usiłował wyobrazić sobie sposób postępowania Organizacji. Czy jest ktoś, kto stoi bezpośrednio przy łóżku niepełnosprawnego człowieka? Czy wszystko odbywa się „zdalnie”, pozbawiając go wszelkich szans? Wiedział, że zasięg telepatów nie jest nieograniczony. A więc najprawdopodobniej dwóch z nich podążało za ofiarą, by ująć jej psychikę i przekazać ją… Komu? Możliwe, że osobie czy osobom, które czuwały tuż przy sparaliżowanym człowieku. Podczas zabiegu „wstrzeliwania” trzeba patrzeć na cel. Z tego wniosek, że miał szansę, cień szansy, który należało wykorzystać. Ale co potem? Nie mógł pozwolić sobie na dekoncentrację, na poświęcanie uwagi jakimkolwiek sprawom poza trwaniem w gotowości. Teraz ważny był tylko czas.
Czas… Człowiek leżący w absolutnej ciemności słyszy na przykład własny oddech, czuje tętno… Jego funkcjonowanie podzielone jest na mniej lub bardziej regularne rytmy snu i czuwania. W końcu można choćby liczyć. Tysiąc sto jeden, tysiąc sto dwa… Tak, to miara upływających sekund. Ale tak robi człowiek mający ciało. Jeśli liczy czy mówi w myślach, odruchowo reaguje na to jego aparat głosowy, język, struny – to wszystko drży lekko, automatycznie układa się, by wypowiedzieć słowa, regulując tym samym prędkość. A z jaką szybkością człowiek myśli? Myśli abstrakcyjnie? Ile na zewnątrz upłynęło czasu? Rok? Pięć lat? A może tylko kilka minut? Fargo czuł, że coraz trudniej mu się skupić na tak prostej sprawie jak utrzymanie gotowości. Jaką miarę tu zastosować? Czas formalny, nieformalny, techniczny zaproponowany przez E.T. Hola? Indyjski Wielki Czas? A może czas regenerowany przez rytuały w tradycyjnych kulturach? Wiedział tylko, że sekundy i godziny nie miały żadnego zastosowania.
Nagły paraliżujący błysk zaskoczył go zupełnie. Zdezorientowany, w panice, że nie zdąży, „wystrzelił” się prawie na oślep, zanim jeszcze zdał sobie sprawę, że nosicielowi na moment przywrócono wzrok.
Stał na ugiętych nogach, z pięściami przyciśniętymi do piekących, oślepionych nawałem światła oczu, dławiąc się własnym krzykiem.
„Spokój! Spokój!” – powtarzał sobie w myślach. – „To jeszcze nie koniec.”
Dobiegł go trzask otwieranych drzwi. Zaciskając zęby, rozwarł bolące powieki, usiłując powstrzymać potok łez.
– Czy coś się stało? – Pielęgniarka patrzyła na niego z niepokojem.
– Nie, nie… – Fargo prześlizgiwał się wzrokiem po aparaturze ustawionej w niewielkiej sali. Na środku, w specjalnym, podtrzymywanym skomplikowaną kratownicą łożu spoczywało spowite dziesiątkami rurek i przewodów wyschnięte ciało.
– Dlaczego pan krzyczał?
– Och, drobiazg, potknąłem się – rozpaczliwie szukał jakiegoś wyjaśnienia – i… no, i niechcący, łapiąc równowagę, włożyłem sobie palec do oka… Myślałem, że mózg mi wypłynie.
– Może poproszę doktora.
– Nie – uśmiechnął się, ale wiedział, że wyglądało to nienaturalnie. – To nic takiego… Zawsze byłem histerykiem.
– Proszę pokazać oko. – Pielęgniarka podeszła bliżej. – Zobaczę, co…
– Nie, nie – przerwał jej, ruszając do drzwi. – Przyłożę sobie kompres.
– Proszę pokazać to oko – pielęgniarka ruszyła za nim – mógł pan sobie coś uszkodzić.
– To naprawdę drobiazg – przeszedł do małego gabinetu z całą ścianą zajętą przez nieczynne monitory. – Proszę nie robić sobie kłopotu.
Otworzył solidne, dębowe drzwi, uśmiechnął się w progu, ocierając płynące ciągle łzy.
– I przepraszam za te krzyki – szepnął. – Powinienem bardziej uważać.
Zatrzasnął drzwi i stojąc już na pozbawionym okien, jasno oświetlonym korytarzu poczuł, że drży. Chryste! Udało mu się wyrwać z tego koszmaru! Wiedział, że musi zachować spokój, że to jeszcze nie koniec. Rozejrzał się w poszukiwaniu lustra – musiał dowiedzieć się, w czyim jest ciele. Nie, to niepotrzebne. Przy sparaliżowanym człowieku w momencie „wstrzeliwania” nowego więźnia mógł być tylko jeden z telepatów. A więc to jego ciało. Fargo zrozumiał, że wcześniejsze przewidywania były słuszne. Spokojnie… Ruszył przed siebie, mijając rząd zamkniętych drzwi. Czy pielęgniarka należy do Organizacji? Na pewno tak. A w związku z tym, czy podniesie alarm? Czy nabrała dostatecznych podejrzeń? Miał ochotę rzucić się do panicznej ucieczki. Wolał wszystko, nawet samobójstwo, niż powrót do mentalnego więzienia. Z najwyższym trudem panował nad emocjami. Czuł, że rozedrgane nerwy mogą go zawieść w każdej chwili. Ponieważ na razie nic się nie działo, zamknął oczy i zaczął liczyć. Niewiele to pomogło. Kiedy doszedł do końca korytarza, serce znowu podskoczyło mu do gardła na widok skomplikowanego zamka w drzwiach zamykających dostęp do klatki schodowej. Przeszukał kieszenie szarego garnituru, który miał na sobie, ale klucza nie znalazł. Roztrzęsiony oparł się o stojący pod ścianą stolik z kółkami, którym przewozi się lekarstwa. Kto mógł mieć klucz? A może drzwi otwiera się jakimś szyfrem? Gorączkowo przeszukiwał pamięć, mając nadzieję, że ktoś z ludzi, których osobowości przyłączył do swojej, wie coś na temat zamków. Jest ślusarz. Usiłował dogrzebać się do zawartych w jego wzorcu wiadomości. Nagle spostrzegł, że dzieje się z nim coś dziwnego. Odruchowo, jakby wiedziony jakimś instynktem, przykucnął przed progiem i zaczął badać skomplikowany mechanizm. Ze zdziwieniem obserwował własne dłonie przesuwające się ostrożnie po niklowych powierzchniach. W mózgu pojawiały się nie wiadomo skąd informacje dotyczące systemów zabezpieczeń, układów alarmowych, narzędzi potrzebnych do ich neutralizacji… Nagle zrozumiał. W momencie kiedy uaktywnił wzorzec ślusarza, po prostu stał się tym człowiekiem. Miał wszystkie jego odruchy, umiejętności, całą pamięć. Był ślusarzem, zachowując jednocześnie własną świadomość – działając poprzez wzorzec, stawał się fachowcem w dziedzinie reprezentowanej przez człowieka, którego psychikę odziedziczył. Uśmiechnął się mimowolnie. Nadal nie mógł pogodzić się z tą myślą – to było coś… coś wręcz nieprawdopodobnego. Tylko to słowo przychodziło mu na myśl. Poczuł się dużo pewniej. Był nadał sam ale samotność nie była już porażająca. Czuł się tak, jakby stał przy nim ktoś, jakiś niemy doradca kierujący jego poczynaniami.