Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Fargo potrząsnął głową w zamyśleniu. Ciągle nie wiedział, co o tym wszystkim sądzić. A jeśli zastosowali jakieś triki?

– Dobrze, ale chcę mieć absolutną pewność – powiedział. – Pan Clancy wyjdzie na korytarz i zamknie drzwi na klucz. Pan zablokuje klamkę od wewnątrz krzesłem – mówił gorączkowo. – Zrobimy jeszcze jedną próbę. Kate „wstrzeli się” we mnie.

– Zgoda. Przypominam jednak, że ona nie pozna pana pamięci. Proszę nie kazać pisać jej na kartce słów, które zna tylko pan.

– Rozumiem. – Fargo po wyjściu Clancy’ego sam zablokował drzwi. – Ważę około stu sześćdziesięciu funtów. Nie jest pan w stanie wnieść mnie na tę szafę, nawet z pomocą dziewczyny. Dla mnie samego to igraszka.

– Masz na to dziesięć sekund – powiedział do Kate.

– Podziwiam pańską pomysłowość. – Keldysh z uznaniem skinął głową. – To będzie naprawdę obiektywny dowód.

– Możemy zaczynać? – Fargo czuł, że drżą mu ręce.

– Tak.

Spojrzał na zegarek, usiłując zapamiętać wyświetlone sekundy, zanim ogarnęła go ciemność. To było jak lekki zawrót głowy. Kiedy otworzył oczy, siedział na szafie między wypchanym pawiem i myszołowem, dotykając głową sufitu. Minęło siedem sekund.

– To… To… – nie mógł zebrać myśli. – To jakaś hipnoza.

Dziewczyna uśmiechnęła się z sympatią.

– Spieramy się o nazwę! Avatar, przenoszenie osobowości, hipnoza, wstrzeliwanie… Nie nazwa się liczy, ale efekt, a ten wszyscy znamy. – Keldysh powrócił za biurko, zataczając ręką szeroki łuk w kierunku szafy.

– Zejdzie pan wreszcie?

Oszołomiony Fargo lekko zeskoczył na dywan i odblokował drzwi. Skwapliwie zapalił podsuniętego mu papierosa. Bardzo długo siedzieli w milczeniu.

– Chcecie, żebym wam pomógł? – spytał Fargo, kiedy żar dotarł do filtra.

– Tak.

– Ale ja się do tego nie nadaję.

– Też tak myślałem, kiedy rekrutowano mnie po studiach.

– Ale… naprawdę nie jestem Jamesem Bondem.

Kolejny, pewnie z dwudziesty tego dnia ujmujący uśmiech.

– Nikt z naszych pracowników nie wygląda jak Pierce Brosnan, jeśli już o tym mowa. By zostać agentem trzeba przejść rutynowe, ale i ostre szkolenie.

Fargo podniósł głowę. Bał się, ale jednocześnie podniecała go myśl, że mógłby dysponować takimi umiejętnościami. To było jak narkotyk, jak mroczna wizja twórcy horroru. Odpychało i pociągało zarazem. Straszyło i wabiło w perfidny, podniecający sposób. Setki wątpliwości wypełniło jego głowę, czuł jednak, że im bardziej się boi, tym bardziej chce wstąpić na krętą drogę, jaka właśnie się przed nim otwiera.

– Dobrze – powiedział w końcu.

Miał wrażenie, że Keldysh był pewien, że usłyszy taką odpowiedź.

* * *

Fargo siedział w swoim pokoju w akademiku, wśród rozłożonych sztalug, blejtramów, pustych kubków po kawie i popielniczek wypełnionych starymi niedopałkami. Wydarzenia ostatniego tygodnia, zdobywanie zaliczeń, oddawanie ostatnich prac i projektów, sprawiły, że nie miał wiele czasu na przemyślenia. Ale w każdej wolnej chwili wracał w myślach do rozmowy przeprowadzonej w muzeum.

Za ścianą grała nastawiona na cały regulator wieża. Widać ktoś świętował już zakończenie roku, podczas gdy on siedział w pokoju i popijając ciepłą colę zastanawiał się, jak zmusić dziekana do zmiany programu praktyk. Nie widział żadnej realnej szansy. Z ulgą przyjął trzask otwieranych drzwi.

– Masz coś? – spytał, widząc Dewhursta rozglądającego się po pokoju.

Tamten zignorował jego pytanie.

– Słuchaj, Lynn. Jakiś pan czeka na ciebie na dole i prosi, czy nie zechciałbyś…

– Cholera, Ray, co to za wersal? – wpadł mu w słowo. – Nie możesz od razu powiedzieć, co to za dupek tam waruje?

– Czemu się tak wyrażasz?

– Co…? – wykrztusił. – Ray, co ci jest?

Z napiętą uwagą wpatrywał się w twarz Dewhursta, ta jednak pozostawała niewzruszona.

– Paul Keldysh chce cię widzieć.

– Keldysh?! Skąd ty go znasz, do cholery? – poderwał się na równe nogi.

– Daj spokój – mruknął Dewhurst. – To ja, Kate. Musiałam użyć ciała twojego przyjaciela.

Fargo z bijącym sercem opadł z powrotem na fotel.

– Dlaczego?

– Dzięki niemu mogłam tu przyjść, nie budząc niczyich podejrzeń. Keldysh nie używa telefonu.

Wzruszył ramionami. Gdyby dziewczyna widziała choć część osób bywających w tym pokoju, nigdy by jej nie przyszło do głowy, że może wzbudzić czyjekolwiek podejrzenia.

– Przestraszyłaś mnie.

– Przepraszam.

– Drobiazg. – Fargo rozmasował skronie. – Czy Ray nic nie będzie pamiętał?

– Nie. Zostawię go w miejscu, gdzie się w niego „wstrzeliłam”. Będzie myślał, że miał zawrót głowy albo…

– Ten okaz zdrowia? Zawrót głowy?

Tym razem ona wzruszyła ramionami.

– Jest wytłumaczenie. Twój kolega strasznie pił dziś w nocy.

– Skąd wiesz? Śledzą go chłopcy z MI5?

– Nie. Ale dlaczego ma podkrążone oczy i zupełny brak kondycji? Ledwie weszłam na to piętro!

Wolał jej nie mówić, że są jeszcze inne czynności, które powodują sińce pod oczami i utratę kondycji.

– Idziemy? – spytał.

– Tak.

Wstał szybko i podszedł do drzwi. Zamarł, kiedy ręka Dewhursta chwyciła go pod ramię.

– O rany, Kate! Mężczyźni chodząc nie trzymają się za ręce!

– Przepraszam. Zapomniałam się.

Pokręcił głową. Przez całą drogę myślał nad tym, co się stanie, jeśli spotkają dziewczynę Raya i ta rzuci mu się w ramiona. Na szczęście korytarze, klatka schodowa i hol były prawie puste. Na zewnątrz Kate wskazała mu granatowego rovera zaparkowanego tuż przy wjeździe na parking.

– A ty? – spytał.

– Muszę zostawić twojego kolegę w tym samym miejscu. Moje ciało czeka w innym samochodzie. Poczuł przebiegające po plecach dreszcze. Nie mógł przyzwyczaić się do nowej sytuacji.

Ruszył przed siebie, usiłując uspokoić oddech. Zanim zdążył sięgnąć do klamki, drzwi rovera się otworzyły. Wsiadł na tylną kanapę, zatrzaskując je za sobą. Siedzący obok Keldysh skrzywił się lekko.

– Jedź.

Clancy uruchomił silnik.

– Dlaczego to tak długo trwało? Nie mogła cię odnaleźć?

Fargo uśmiechnął się ironicznie.

– Następnym razem niech pan nie każe nieletniej dziewczynie wcielać się w studenta – mruknął.

– Mniejsza z tym.

Widać było, że pod zwykłą uprzejmością i budzącą sympatię ogładą Keldysha czai się jakiś niepokój.

– Musimy się spieszyć – rzekł. – Jest gorzej, niż myślałem.

Fargo czuł, że coś ściska go w dołku.

– Moja komórka zerwała kontakt z MI5.

– Dlaczego?

Odpowiedź padła po dłuższej chwili.

– Istnieje duże prawdopodobieństwo, że służby specjalne są w znacznym stopniu rozpracowane. Jeśli będę utrzymywał kontakt, dotrą i do mnie.

– Więc wszystko posuwa się naprzód szybciej, niż pan sądził?

– Nie wiem… – Keldysh się zawahał. – Jak pan widzi, jestem w tej kwestii szczery.

– Czy mógłbym w takim razie poznać więcej szczegółów?

– Obawiam się, że niewiele by pan z tego pojął. – Keldysh z trudem opanował wesołość. – Praca tajnych służb jest zrozumiała tylko dla fachowca.

Zatrzymali się na światłach przed ruchliwym skrzyżowaniem.

– Szkolenie, o którym wspominałem, zorganizujemy w innym państwie.

– Szlag! – Fargo uderzył zwiniętą pięścią w dłoń. – A moja praktyka?

– Pracuje pan dla dobra kraju. – Keldysh nie wiedział, czy użył właściwej argumentacji. – Po wszystkim ułatwimy panu start w pańskim fachu – dodał. – A już na pewno nie zostawimy pana bez środków do życia.

Podał mu wyjętą z kieszeni podłużną kopertę. Fargo zorientował się, co jest w środku, ale nie chciał przeliczać w ich obecności.

– Mam coś pokwitować?

– To nie bank – wtrącił Clancy. – Szefie, jechać na punkt, czy skręcić na obwodnicę?

– Jedź na punkt, już kończymy. Słuchaj, Lynn – Keldysh po raz pierwszy zwrócił się do niego po imieniu – teraz dam ci kopie materiałów dotyczących wszystkiego, czego musisz się nauczyć, aby „wstrzelić” swoją osobowość w innych. Słuchaj mnie uważnie.

– Tak. – Fargo nerwowo przełknął ślinę.

– Te materiały to prawdziwa bomba – słowa płynęły coraz wolniej – musisz ich strzec przed wszystkimi. Musisz je nosić ze sobą, brać wszędzie, nawet do toalety. Powinienem cię izolować, ale chwilowo nie ma na to warunków.

– Ale…

– Czekaj. Gdyby coś się stało, powiesz, że to e-book powieści grozy, którą dał ci kolega. Zapoznaj się z tekstem. Odrzuć kamuflaż akcji i czytaj od strony osiemdziesiątej. Nie przejmuj się zaklęciami używanymi przez bohaterów książki, to również kamuflaż. Rozumiesz?

– Tak, proszę pana.

Keldysh wyjął z trzymanej na kolanach teczki spory palmtop. Zawahał się.

– Lynn, to materiały, które dadzą ci ogromną władzę – powiedział, akcentując mocno każde słowo. – Mam nadzieję, że nie wykorzystasz ich do celów prywatnych – nachylił się, spoglądając w oczy Fargo. – Trudno – dodał po chwili. – I tak nie mam innego wyjścia.

– Ale ja… Ja naprawdę…

– Daruj sobie zapewnienia! – Keldysh wyjął z teczki jakąś kartkę. – Niepokoi mnie co innego.

– Tak?

– Wyniki twoich testów wskazują na jeszcze jedną dziwną cechę… Masz, jakby to powiedzieć, wciągającą… – zawahał się – nie, wchłaniającą osobowość.

– Co to znaczy?

Keldysh zignorował pytanie.

– Czy zdarza ci się często być pod wpływem innych osób? – patrzył mu w oczy z uwagą.

– Nie.

– Nigdy?

– Raczej nie… – Fargo wydął wargi. – Co dokładnie znaczy „pod wpływem”?

I tym razem nie doczekał się odpowiedzi.

– A czy zauważyłeś, żeby kiedyś ktoś postępował wzorując się na tobie?

– O rany, nie wiem – westchnął ciężko.

– Dobrze. Haroldzie – Keldysh pochylił się do przodu – zatrzymaj się przy skrzyżowaniu.

– Rozumiem.

– Słuchaj, chłopcze, tu masz klucze i adres twojego mieszkania…

12
{"b":"89199","o":1}