Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Natychmiast przywarła do niego, przytulając twarz.

– Wrócieeś Sneegg, wiedziaam… – powiedziała cicho.

– Szybko, Tib, szybko, – pociągnął ją za rękę.

Wiedział, że jej mięśnie są w bardzo dobrej kondycji w wyniku systematycznej stymulacji – nikt przecież nie kupiłby atroficznych kończyn.

– Piecky… – pokazała na drobny kształt owinięty kłębem przewodów. Wspólnie oswobodzili Pieckygo, który natychmiast się zbudził…

– Daj spokój, Snorg. To nie ma sensu – powiedział. Snorg niósł go na ręku i ciągnął Tib drugą ręką. Odetchnął dopiero we windzie.

– I co teraz zrobisz?… – zapytał Piecky. Tib cały czas tuliła swą twarz do Snorga.

– Znam wszystkie hasła systemu – powiedział Snorg. – Liczę na zaskoczenie, mamy, może z pięć procent szans…

Na wartowni strażnik spojrzał na nich niedbale. Przez myśl mu nie przeszło, że dwoje z wychodzących są po prostu materiałem. Wprowadził do systemu hasło podane przez Snorga, spojrzał na ekran i skinął głową, żeby przechodzili.

Na zewnątrz magazynu prawie biegli. Snorg zatrzymał mały, automatyczny wózek transportowy i wszyscy wsiedli. Do pokoju Dringenbooma było bardzo daleko, nawet pojazdem. Cały czas na korytarzach panowała złowieszcza cisza. Zastali go w pokoju; spał jeszcze.

Jedno uderzenie i kamera smętnie zwisnęła na kablu. Mocne szarpnięcie zerwało przewód do reszty.

– Ab! Wstawaj!: – Snorg szarpnął go za ramię. – Jestem z Tib. Idziesz z nami?…

Dringenboom tarł dłonią zaspane oczy. Spojrzał na nich. – Nie cierpię tego Ab. Jestem Abraham – powiedział. – Ona jest naprawdę śliczna – dodał, patrząc na Tib. – Nie, nie idę z wami… Weź kartę mojej ciężarówki i daj mi czymś po głowie… – mówił dalej – najlepiej tą książką, ale tak, żeby mnie nieco pokrwawić… uciekajcie z miasta, jak najdalej. To jedyna szansa.

– W porządku – powiedział Snorg. – Na dodatek cię zwiążę, będzie lepiej wyglądało.

Trwało to dość długo, gdyż Snorg obawiał, się, żeby nie zrobić mu większej krzywdy.

W końcu Abraham Dringenboom leżał nieprzytomny i związany na swojej kanapie, a z rozciętej skóry na czole wyciekło mu nawet kilka kropel krwi.

Dojeżdżali już do hali maszyn transportowych, gdy cały korytarz wypełniło wycie syren. Zaczęło się. Co kilka metrów błyskało czerwone światło. Kamery rozmieszczone w korytarzu kręciły się wokoło. Zdążyli wjechać do hali, zanim drzwi zostały zablokowane.

Snorg rozpoznał ciężarówkę Dringenbooma. Wcisnął fiszkę w szczelinę przy wejściu i automat zareagował.

Wszyscy troje weszli na platformę windy i po chwili byli już w kabinie sterowniczej.

Snorg wyprowadził wóz z hali. Dzień był mroczny, a warstwa chmur szczególnie gruba.

Uruchomił wizor. Właśnie podawano serwis informacyjny.

„… Zdumiewająca kradzież materiału biologicznego o sumarycznej wartości ponad

4500 pieniędzy! Rzecz niesłychana od niepamiętnych czasów! Trwają intensywne poszukiwania sprawcy, którym jest urzędnik szczebla DG Archiwum Materiału Biologicznego o nazwie Tibsnorg Pieckymoosy. Do akcji została włączona grupa operacyjna sił samoobrony. Jej użycie gwarantuje odzyskanie skradzionego mienia bez żadnego uszczerbku, a także skuteczne ujęcie sprawcy”.

Ekran wypełniały zdjęcia filmowe z kamer stacjonarnych przedstawiające Snorga niosącego Pieckygo oraz Tib idącą obok.

Snorg gwizdnął przez zęby – Ta grupa operacyjna to kilkuset piekielnie sprawnych fizycznie facetów, takich wysportowanych zwojów mięśni… – powiedział.

– Myślę, że nie mamy żadnych szans – Piecky oderwał wzrok od ekranu. – Ale wdzięczny ci jestem, że mogłem to zobaczyć… – wskazał oczyma na okno. – Straciłem już rachubę czasu, stojąc ciągle w tych kablach… Zastrzyk na spanie… zastrzyk pobudzający na wstanie i tak w kółko.

Tib też wpatrywała się bez słowa w okno od chwili, gdy wyjechali z hali ciężarówek.

– Na szczęście naprzeciwko był facet mojego wzrostu i mogliśmy sobie pogadać mówił dalej Piecky. – Tamten rozmawiał też z Tib żeby zupełnie nie zgłupiała. Ja nie mogłem do niej mówić, bo nie widziała moich ust, a przecież nie słyszy. I wiesz, ona podobno jest coraz bystrzejsza. Przynajmniej tamten tak mówił.

Snorg podprowadził ciężarówkę do koparki. Piecky z uwagą przyglądał się, jak potężny chwytak nabiera fragmenty ruin, które kiedyś były katedrą.

– W tym kiedyś mieszkali ludzie?… – zapytał. Snorg skinął głową.

Kolejne fragmenty konstrukcji lądowały w ładowni pojazdu.

– Więc tak mieszkali ludzie przed wojną… – powiedział do siebie. – Musieli chyba czuć się bardzo samotnie w takich rozproszonych zabudowaniach…

Ciężarówka została załadowana i Snorg ruszył z powrotem.

– Wracamy? – zapytał zaniepokojony Piecky. Snorg skinął głową.

– Mam plan – powiedział.

Pojazd pędził z maksymalną prędkością.

– Tib, załóż sobie i Pieckymu maskę – skinął głową w kierunku skrytki. Ona jednak nie zareagowała, bo mówił, patrząc w kierunku wizora i nie widziała ruchu jego warg. Powtórzył jeszcze raz. Tib wyjęła maski i kombinezony, po czym szybko i sprawnie, z nieoczekiwaną wprawą nałożyła je na siebie i Pieckygo. Snorg sam założył maskę i kombinezon. Zbliżali się do wzgórza, na którym stał samotny, zachowany budynek.

Snorg zatrzymał ciężarówkę, winda zwiozła ich na poziom gruntu. Licznik niesiony przez Snorga terkotał. Tib niosła Pieckygo na ręku jak niemowlę. Wszyscy mieli na sobie ochronne odzienie wykonane z przezroczystego tworzywa. Piecky był zbyt krótki i dlatego Tib zawinęła go kilkakrotnie w zbywające zwoje tworzywa. Musieli przejść dystans daleko większy niż odległości pokonywane dotąd pieszo. Na dodatek w pyle sięgającym do pół łydki. Przez pewien czas patrzyli nieruchomo na malejący, masywny kształt ciężarówki, która oddalała się, sterowana automatycznie. Wkrótce zniknęła za horyzontem. Wyruszyli w drogę.

Szli wolno, mozolnie, grzęznąc w sypkim piachu. Długo trwało, zanim zlani potem dotarli do ruin. Nieco mniej zmęczona była Tib, której mięśnie stymulowane elektrycznie w magazynie były w dobrej kondycji.

W budynku zachowały się dach i solidne, drewniane drzwi, a nawet furtka w ogrodzeniu. Snorg nadal wierzył, że ucieczka się powiedzie, choć Piecky uważał, że opuszczenie ciężarówki było zasadniczym błędem. Twierdził, że trzeba było gnać nią jak najdalej od miasta i jego grupy operacyjnej. Może zrezygnowaliby z pogoni, gdyby udało się odjechać bardzo daleko. Snorg w duchu przyznawał mu rację, jednakże nie był w stanie zdecydować się na kompletne zerwanie więzi z miastem i przyjął inny plan. Opuściwszy miasto, odczuwał osamotnienie.

Żadne z nich trojga nie zdjęło stroju ochronnego, ponieważ wszędzie było pełno pyłu i nie można go było usunąć. Tib usiadła i spojrzała na Snorga. – Byłam pewna, że wóócisz po mnie… – powiedziała powoli.

Uśmiechnął się niewyraźnie.

– To był sen… We śnie opuściłam Pokój. Tyle światła… i ci obcy wokół, tylu ich było… Oni mnie potem Tam ustawili obok Pieckygo… Dobrze, że znów jesteś – mówiła, cały czas obserwując jego usta.

– Jąkała zawsze ma najwięcej do powiedzenia – przerwał jej brutalnie Piecky. – Zaraz pewnie powie o zastrzykach. Rzeczywiście, z boku wysuwała się strzykawka z igłą, ciach i spałeś… ciach i wracała jawa. To było zupełnie jak wyłącznik. I tylko te wózki krążące codziennie wzdłuż rzędu, trójpoziomowe wózki… Zawsze ciągnęli wózek ci sami ludzie w szarych, jednakowych strojach. I zawsze wieźli kogoś na takim wózku. Wywozili. Rzadko ktoś tam wracał… ale zawsze w bandażach… Z dołu mało co widać. To był zawsze jeden z nas. Trudno się było porozumieć, bo co drugi w szeregu spał, a krzyczeć też się nie dało, bo zaraz szedł zastrzyk… Ale mimo to przekazywaliśmy sobie… tak łańcuszkiem… takim głosem, żeby usłyszeć, ale żeby jeszcze z boku nie wyszła strzykawka… Najgorzej, jak był głuchy po drodze. Potem ci sami w szarych strojach zdejmowali im bandaże… i oni nie mieli rąk…nóg… albo różnie… Najgorzej było, kiedy wózek zwalniał przed tobą… Człowiek myślał, że się zatrzyma… Ci w szarych strojach to nie byli sadyści; tylko te wózki miały takie słabe kółka… oni starali się prowadzić te wózki jak najrównomierniej. Wiedzieli przecież, co czujemy… Ale czasem kółko się zacierało i wózek zwalniał. Ale ja nie chciałem, żeby w razie czego przywieźli mnie z powrotem. Przecież i tak brakuje mi prawie wszystkiego…

– Na tych wózkach wywozili zawsze trzech ludzi… – przerwała mu Tib, która od dłuższego czasu patrzyła na twarz Pieckygo.

– Z powrotem waacało zwykle dwóch, czasem jeen… – Tib, gdy była wzburzona, zaczynała się jąkać. – Pamiętam Moosy, jak wracała Tylko jedno oko błyszczało spod bandaża, ale to była ona… Colfi mówił, że to ona wóóciła… I opowiadał, jak jej potem zdjęli te bandaże…

– Przestań! – Znowu przerwał jej Piecky. – Nie chcę tego znowu słuchać, wiem, jak wyglądała wtedy… potem i tak ją wzięli drugi raz… i nie wróciła.

– Moosy?… – zdziwił się Snorg. – Tak… oczywiście… to mogło być na innej zmianie.

Cholera, to było ryzyko… – mówił do siebie. – Ją też mogli. Ale na szczęście to zdarzyło się na mojej zmianie… takie szczęście…

– Jakie szczęście? – zapytała chrapliwie.

– Że jesteś tu ze mną. Nie brałem wcześniej pod uwagę wielu możliwości.

– Ja nie mogłam tak stać. Tylko te dreszcze mięśni, po których byłam tak zmęczona… i rozmowy z Colfim, bo ust Pieckygo nie mogłam zobaczyć… a reszta: musiała się kiedyś skończyć obłędem. Nie zdążyłam zwariować, ale gdyby tak dłużej, to na pewno…

Oboje z Pieckym mówili, przerywając sobie nawzajem. Piecky bezceremonialnie wchodził w słowa Tib, a ona dopiero po chwili orientowała się, że on mówi, i milkła. Potem znów ona przerywała Pieckymu i snuła opowieść chrapliwym, załamującym się głosem.

Trudno przecież streścić tyle dni w ciągu kilku godzin. Potem Piecky wyłączył się i patrzył na ciężkie, brunatne chmury sunące nisko nad głową. Patrzył w skupieniu, a na jego obliczu rysowało się coś, jakby zachwyt, coś, co z pewnością zdumiałoby Snorga, gdyby choć raz spojrzał na Pieckygo.

6
{"b":"89189","o":1}