– Po co to wszystko było? – L. zwiesił głowę.
– Żeby ona powróciła.
– Już zniknięcie małego Poczwarota zraniło mnie, a teraz…
– Właściwie z tym przyszedłem – powiedział Olegoff. – Myślałem, że choć trochę cię to pocieszy…
– Tak?
– Z Poczwarotem nie jest całkiem tak, jak mówiłem poprzednio. Masz szansę spotkać Poczwarota. Później.
– Pogadać z nim? Chyba powinny rozplatać się tam wszystkie języki…
– No, tak, tak. Tylko znowu nie spodziewaj się zbyt wiele.
– To znaczy?
– Wiesz, jak łazi ci koło stóp taki kudłaty głupaczek, to jest fantastycznie, ale… on będzie mówił właśnie takie głupaczkowate rzeczy…
– Nie rozumiem.
– Jeśli mały ktoś, patrząc w ekran telewizora, wymrukuje czy wymiaukuje słyszaną melodię, to jest czarujący, no nie?… Ale wysłuchiwanie godzinami potoku słabo powiązanych słów może udręczyć. Dlatego zwykle unikają tu kotów czy innych braci mniejszych.
– A Kosteczka? Czy ją też tam spotkam?
– Niewykluczone, ale spotka cię to, co mnie. Tu relacje między ludźmi są zupełnie inne niż u was. Pogódź się z tym wcześniej, bo poczujesz gorycz. Tak jak ja poczułem.
– Mówisz tyle, Olegoff, to powiedz, dlaczego coraz więcej was wraca, dlaczego akurat ja jestem tym, który to zauważa?
– Jednym z tych, którzy to zauważają. Bardzo pomogłeś i mnie, i jej. Oboje jesteśmy ci za to wdzięczni.
– Dlaczego wracacie?
– To zostało przecież napisane. Miało kiedyś nadejść.
– Koniec dziejów? Armageddon? Ale dlaczego nie tak jak wszyscy myśleli?
– Bo zmartwychwstanie to jest dar, ale każdy musi sam włożyć pracę, wysiłek i cierpienie, by z niego skorzystać. Myślę, że to też jest jakaś część kary. Dla każdego zachodzi to inaczej, niektórym towarzyszą Przewodnicy; dlatego myślę, że jest to zarazem część kary osobistej.
– Jej powrót był chyba dość łatwy?
– Tak. Ale dzięki twej pomocy.
– No, to nie chodzi tu wyłącznie o karę – zauważył przytomnie L.
– Właśnie, wyłącznie. Pomagałeś akurat jej, bo widocznie dla niej ten etap kary był łagodniejszy.
– Dlaczego mówisz, że to część kary? Można też powiedzieć, że to konieczna praca, żeby zyskać nagrodę.
Olegoff badawczo przyjrzał się L.
– Wiesz, niektórzy z nas tutaj podobnie uważają – powiedział po chwili. – Ja myślę, że to raczej kara.
– A ja? Dlaczego mnie to spotkało?
– Sam sprostałeś strachowi. Może doczekasz żywy końca dziejów, nie wiem… – plątał się Olegoff.
– Jeśli to prawda, to wracają wyłącznie nasi, nie widziałem wśród bladych ani muzułmanów, ani innych.
– Oni też wracają. Po prostu ich droga jest inna. Nie mogą się na razie z nami kontaktować. Rodzisz się w różnych częściach świata i społeczeństwo określa drogę, którą pójdziesz, i wymagania tej drogi. Zmiana tej drogi to także zmiana wymagań. Nasza droga jest prosta, ale są inne, dłuższe.
– A tacy buddyści, przecież oni nawet nie wierzą w osobowego boga? – L. nie był zbyt mocny z filozofii, ale coś kiedyś czytał. -
– A co oni chcą osiągnąć?
– Uwolnienie od cierpień. Nieistnienie.
– Może to właśnie będzie im dane? Właśnie to, czego chcą. – To ich pech.
– To nie mój problem – Olegoff wzruszył ramionami. – Mój problem to jak zostanę oceniony. Bo mam nie najlepsze przeczucia.
– Wiesz, Oleg – uśmiechnął się L. po raz pierwszy od długiego czasu, – Gdy tu przyszedłeś, miałem ochotę dać ci w mordę.
– To dlaczego mi nie przyłożyłeś? – Jesteś za wysoki i zbyt muskularny.
Olegoff parsknął śmiechem.
– I tak nie mógłbym ci oddać…
– Coś takiego…
– Ale to trzeba głosić, ostrzegać, wyjaśniać… – wrócił do poprzedniego tematu.
– Spróbuj, i tak nikt nie usłucha – Olegoff wzruszył ramionami. – Każdy musi sam zrozumieć. Tylko agitatorzy wierzą, że potrafią kogokolwiek przekonać.
– Czy w ogóle mogę zrobić coś dobrego?
– W tym momencie, tak. Zrób mi kawę – roześmiał się Olegoff. – Przepadałem za kawą i to mi zostało.
– A jak wygląda Poczwarot? – rzucił L., nalewając wodę do czajnika.
– Taki duży pers z długimi, jasnymi kudłami. Okropny leniuch i śpioch.
Kraków, listopad 1993