Gdyby mieć alkohol, chociaż nieco alkoholu… – myślał.
O innym środku rozszerzającym naczynia krwionośne nie można było marzyć.
Rozpoczął poszukiwania. Marion zacięcie i milcząco pracowała nad swoimi stopami.
Starannie przeszukał półki w kuchni, następnie przeprowadził drobiazgową rewizję szaf w pokojach. Przy okazji znalazł sporo zamrożonej żywności. Poszukiwania w piwnicy były utrudnione, ponieważ w dwóch kątach wznosiły się zaspy śniegu. Wreszcie, w kącie składziku z węglem odnalazł całą skrzynkę wódki. Zabrał do kuchni jedną z butelek.
Marion duszkiem piła zmrożony alkohol. Wyjął jej butelkę z ręki. Etykietka była krzywo przyklejona, ordynarna.
– Nie pij za dużo. Teraz jest to tak zimne, że nie poczujesz, a potem zetnie cię z nóg.
Na razie wystarczy.
Miał rację: Marion szybko upijała się. Alkohol rozgrzewał się i działał coraz mocniej.
Don nie zwlekając, wsadził jej stopy do garnka i natychmiast wyjął, uważnie obserwując jej reakcję. Woda była tak gorąca, że parzyła dłonie. Marion nie reagowała.
Znowu przywarła do butelki.
Pij, jeśli chcesz – pomyślał. – Albo ci pomoże, albo przynajmniej dłużej nie będziesz rozumieć…
Raz za razem zanurzał jej stopy w wodzie, przy okazji parząc sobie dłonie. Raz, przypadkiem, chlapnął jej na łydki. Wtedy wrzasnęła, dopiero wtedy. Gdy wreszcie jej stopy osiągnęły temperaturę zbliżoną do normalnej, Marion zaczęła wić się z bólu.
– Te cholerne mrówki!… Boli, jak cholera! – mówiła. Don roześmiał się. Nadal trzymał mocno jej nogi i co chwilę zanurzał stopy…
– Gdzie boli? – zapytał. – Palce?… Pięta?…
– Nie wiem. To takie mrówki chodzą… Cholera…
– Potrafisz ruszać palcami? – próbował nawiązać kontakt, wyginając jej palce, ale cały czas bełkotała wyłącznie o mrówkach, które chodzą jej pod skórą. Wypiła już za wiele i zasypiała, mimo że nieustannie wyginał jej udręczone stopy. Gdy zasnęła, wytarł jej stopy i naciągnął spodnie. Były wilgotne, przepocone, cuchnęły wielotygodniowym potem. Marion oddychała równo, jej oddech wionął oparami alkoholu. Zlepione, czarne włosy wiły się wokół twarzy, która miała charakterystyczny, szarawy odcień skóry, zwykle śniadej i łatwo opalającej się, lecz od dawna pozbawionej kontaktu ze światłem słonecznym.
Zawlókł ją do sąsiedniego pokoju i ułożył na kanapie. Przykrył jakimś burym kocem wyciągniętym z szafy, na stopy naciągnął jakieś znalezione, też bure skarpety. Palce jej stóp już stygły. W świetle świecy większość kolorów wygląda buro.
Zaniósł na górę garnek z ciepłą wodą, nadawała się jeszcze do mycia W łazience odłamał z wanny przymarzniętą kostkę mydła. Sheilla zniecierpliwiona czekała na zmianę opatrunku. Wcześniej musiał jeszcze ustawić nowy garnek ze śniegiem.
Zabrał się do odwijania gazy przesiąkniętej wydzieliną. Syczała z bólu, gdy kolejne zwoje rozrywały przyschnięte pęcherze. Pokryta rozległymi pęcherzami jej twarz wyglądała bardzo złe, nawet po umyciu przegotowaną wodą. Don próbował je ostrożnie zdezynfekować wódką. Następnie założył jej świeży opatrunek. Przy tych zabiegach zachlapała się jej kurtka, bluza i reszta odzieży Sheilla po zmoczeniu i ogrzaniu się cuchnęła nieznośnie. Ostatni raz mieli okazję umyć się ponad tydzień temu. Ona też to czuła lub tylko zauważyła.
– Jest na dole łazienka? – zapytała.
– Tak. Na dole w szafach jest też sporo odzieży – powiedział. – Ale ciepłej wody tylko dwa garnki.
– Starczy – zadecydowała. – Będziesz mnie polewał. Piecyk zagasił resztką wody.
Znieśli garnki z wodą do łazienki Sheilla wybrała z szaf nieco odzieży. Nie było wielkiego wyboru, gdyż najlepszą gospodarze zabrali ze sobą. Bielizny zostało więcej, ale w ciemności trudno cos wybrać Sheilla rozbierała się i starannie układała odzież w kostkę, W łazience było bardzo zimno, a marny płomyk świecy rzucał słabe odblaski na glazurę Pogłębiało to uczucie chłodu i nieprzytulności. Podziwiał jej samozaparcie. Sheilla odwijała właśnie onuce.
– Cuchnę? – zapytała głosem przytłumionym przez opatrunek – Jak Marion. Może trochę więcej – wyszczerzył zęby. – Jesteś cham. Czemu więcej? Ona myła się wtedy, kiedy, i ja – Sheilla nadal się rozbierała. Miała gęsią skórkę.
– Bo zimne mniej cuchnie – odpowiedział. Miał to być dowcip, ale nie zrozumiała.
Rozebrała się do naga, stanęła w wannie i niezręcznie próbowała upiąć przetłuszczone, pociemniałe włosy.
– Nie myjesz włosów? – zapytał.
– Myję. Pod pachami i w kroku – usiłowała się roześmiać, ale nie pozwoliły na to pęcherze na twarzy i gaza opatrunku. Wyszedł niezdarny grymas twarzy. Polewał ją wodą pozostałą po rozgrzewaniu stóp Marion. Sheilla namydlała się, oszczędnie wykorzystując wodę. Starannie wcierała rękami mydliny. Ujęła od spodu piersi i podniosła je do góry, a następnie pozwoliła im obsunąć się nieco pod śliskimi dłońmi. Prychnęła głośno.
– Nareszcie sobie pooddychają – powiedziała.
– Wyprostują się… – znowu był złośliwy. Zamachnęła się, jakby chciała go uderzyć.
– Żartowałem – wycofał się. – Wyglądają pięknie – dodał z uznaniem.
– Lepiej niż twarz – powiedziała. – Wiesz… Przydałby się pumeks.;
Sheilla stojąc na jednej nodze, usiłowała obejrzeć swoją drugą stopę. Kiwała się na wszystkie strony i w pewnym momencie przechyliła się tak, że omal upadła. Przytrzymał ją mocno. Była zimna i śliska jak ryba.
– Lepiej nie szorować grzyba po ciemku – zauważył. – Łuszcząca się skóra jest osłabiona, a lepiej nie ranić się do krwi w stopę.
– To nie grzyb… To tylko się tak łuszczy – przypatrywała się swoim stopom.
– Skończą się antybiotyki, to skończą się grzybice – zauważył.
– Myślisz? – wyginała się i masowała plecy. – Chyba wcześniej dojdziemy na południe, co?… Don wzruszył ramionami…
– Nadal się pogarsza – powiedział. – Nadal się oziębia. Często chodzimy w kółko.
Czasami bierzemy namiar na takich, jak my… Bez sensu.
Spłukał ją wodą i obserwował, jak namydla się drugi raz. Sheilla była bardzo zgrabna i nic z tego nie straciła, pomimo trudów i wysiłku. Była tylko szczuplejsza niż dawniej.
Spłukał ją po raz drugi, tym razem staranniej.
– Niezła jestem… Umyć się w tak małej ilości wody – powiedziała.
– Rzeczywiście, jesteś niezła – zauważył i po pauzie dodał: – To żadne osiągnięcie, wody było z dziesięć litrów.
Sheilla nałożyła znaleziony biustonosz i nieco się wyprężyła.
– Leży jak ulał.
– Marsha nosi większy numer – zauważył Don.
– Chodzi o jakość, a nie o ilość – nadal była pewna siebie.
– Po co się tak spieszyłaś z myciem, jeśli ona nosi inny numer?
– Za mały też by wzięła. Jest zachłanna. Ty nadal śmierdzisz jak cap – stwierdziła triumfująco.
– A ty się trzęsiesz z zimna…
– Ale mi sterczą tak, że nitki w biustonoszu pękają…
– Tylko końcówki – dobił.
Ubierała się w rzeczy wyciągnięte z szafy, nie ruszając tych ułożonych w kostkę.
– Weź też coś z tego – wskazał na brudy. – One też będą chciały wziąć coś z nowych rzeczy…
– Marion? – Sheilla wydęła wargi. – Może chodzić bez… Bez różnicy.
– Nie bądź złośliwa, nie jest z nią tak źle…
– Ze dwa numery mniej. Po co ją w ogóle wziąłeś z sobą? Co się w niej mogło spodobać? – triumfowała. – Teraz idę spać i nie życzę sobie towarzystwa kopytnych.
– Umyję się rano – wzruszył ramionami.
W uszach narastał znajomy szum przed oczyma triumfująco biegały mroczki. Serce domagało się swoich praw.
– Już nic nie widzę… – szepnął. – Chyba mnie bierze… Pomóż mi położyć się.
– Cholera! – powiedziała, biorąc go pod rękę. – Może nie powinnam robić tego pokazu dla ciebie.
Ledwie ją słyszał przez szum w uszach. Czuł zgniatanie klatki piersiowej. Ułożyła go na podłodze, na kocu. Nadal był świadomy, ale odczuwał przemożne pragnienie ucieczki ze swego męczącego ciała. Sheilla poszukiwała apteczki w wystrzępionym plecaku Marshy.
– Marsha! Gdzie są kropelki?… Dona znowu wzięło – szarpała ją za ramię. Marsha gramoliła się na kocu. Don leżał nieruchomo, półmrok ukrywał jego bladość. Było mu bardzo zimno, miał dreszcze. Wyglądało, jakby drgał w agonii. Czuł się zdruzgotany, nie miał zwykłego, upartego pragnienia przetrwania, które dotąd go nie opuszczało.
– Z nim już koniec – powiedziała Marsha. – Nie przetrzymał tego wszystkiego. Miałam cholerną rację…
– Szukaj kropelek! Ty cholerna guzdrało! – Sheilla mówiła twardo, podtrzymując głowę Dona.
– Ciężko mi – powiedział cicho.
Sheilla próbowała rozluźnić jego waciak. Marsha znalazła mały słoiczek owinięty workiem foliowym. Zapach zdradzał zawartość. Folia nasiąkła brunatną cieczą, która przeciekła przez nieszczelny korek.
– Nie możesz tego pić – powiedziała, podając mu lek. – Przyłożę ci do języka.
Dwadzieścia przyłożeń.
– To chyba za dużo!? – zdziwiła się Sheilla.
– Musi dostać kopa, żeby wstać na nogi. Również Marion zbudziła się.
– Wyjdzie z tego? – zapytała.
– Musi wyjść, musi nam pomóc – powiedziała Marsha. Wraz z jej słowami poczuł się lepiej. Lekarstwo działało szybko. Dreszcze ustały. Dziewczyny szczelniej go okryły. Sheilla przyniosła z kuchni jakieś cukierki. Rozmoczyły je w letniej wodzie po myciu.
– On był głodny, po prostu cholernie głodny. Glukoza poleciała w dół – Sheilla przekonywała pozostałe. Marsha milczała. Don leżał osłabiony; dolegliwości już minęły.
Nakarmiły go rozmoczoną, słodką papką. Marion oblizywała palce.
– Bolą mnie te kulasy… – była jeszcze pijana. – Szczególnie golenie.
Nagle Marsha przyjrzała się Sheilli.
– Ty świnio! – wrzasnęła. – Ty młoda świnio! Wszystkie szmaty przekopałaś?!
Wybrałaś sobie co najlepsze?!
Sheilla stała bez ruchu, przygotowana do obrony zdobyczy, – Szafa jest jeszcze pełna – powiedziała. – Możesz podzielić się z Marion. Ja nie Wzięłam wiele. Don zasypiał.