Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Hhh…

– Teraz przystąpimy do Tortury Właściwej. Wszystko, co było do tej pory, było tylko delikatnym przygotowaniem do tego, co cię dzisiaj czeka. Dzisiaj i jutro, i zawsze. Wyobraź sobie, że ktoś, kogo bardzo kochasz, kogo potrzebujesz, ale z kim nie powinieneś się łączyć seksualnie… Że ktoś taki cię gwałci.

– Hhh…

– Długo zastanawiałem się, kto to mógłby być… Widzisz, po tym, jak cię zmasakrowałem, nie możesz jeść. Dostajesz tylko półpłynną papkę z miecznicy, i to w bardzo małych dawkach, które wciąż się zmiejszają, aby uodpornić cię na śmierć głodową… A mlecznica, nawet w dużych dawkach, nawet ta od starego Chochołacza, to nie to samo, co mięso? Na pewno marzysz o mięsie, co? Kochasz mięso, potrzebujesz mięsa… Choć pewnie nie chciałbyś się z nim połączyć seksualnie. No i właśnie dlatego zostaniesz zgwałcony przez mięso. Przez dużą ilość pieczonego mięsa.

– Hhh…

– Posiadam dużą ilość ludzkiego mięsa, które wykonuje moje polecenia. Porusza się, zachowuje tak, jakby żyło, a to dzięki specjalnym drucikom, do których jest podczepione. Ludzkie zwłoki, które ożywiałem za pomocą superdokładnej imitacji procesów życiowych. Specjalnie dla ciebie kazałem je upiec, nie zdejmując ich zresztą z drucików. Teraz, umiejętnie manipulowane i smakowicie przyprawione, będą cię gwałcić swoim wypieczonymi na twardo, gorącymi narządami. Dzięki wewnętrznym poparzeniom, a także dzięki wstrząsowi psychicznemu, zbliżysz się do granicy śmierci i zapoznasz się z nią tak dobrze, że zacznie się u ciebie proces uodpornienia na śmierć. Więc raduj się, Ziofilattu!

– Hhh…

– Raduj się, mówię! A powiedziałbym nawet „Klaszcz!”, gdybyś miał jeszcze ręce, bo oto zaczyna się Teatrum. Mmm, co za zapaszek… Mięso oczywiście skruszało trochę przed pieczeniem, ale specjalnie dla ciebie wybrałem trupy niezbyt zgniłe. Muszą być apetyczne, bo to dopiero wzmaga odrazę i wstrząs! Trup smaczny jest dla człowieka jeszcze większym wstrząsem niż trup zgniły. Wiem o tym, jak bardzo z tego powodu męczyłeś się tam, na Północy, gdy widziałeś, jak oni jedzą swoje żony… Dobra, niech zacznie się trupia rozkosz!

– Hhh…

– A gdzie okrzyki radości? Częściowy brak gardła nie jest żadnym usprawiedliwieniem! Kukiełmistrze! Nasz Ziofilattu nie odczuwa jeszcze rozkoszy. Nie wydaje z siebie odpowiednio głośnych wyrazów radości. Dajcie szybko tę najgorętszą kukłę, tę obtoczoną w pieprzu i soli.

– Hhh!!!…

– Witaj, Barnaro.

– Witaj, panie.

– Wiesz, że zaraz zaczniemy cię unieśmiertelniać?

– Wiem.

– Czy jesteś zachwycony?

– Tak, jestem zachwycony.

– Czy odczuwasz radość?

– Tak, odczuwam radość.

– Czy szalejesz ze szczęścia?

– Tak, szaleję ze szczęścia.

– Czy widzisz tego człowieka?

– Tak… Tak, widzę tego… Człowieka.

– To jest człowiek. Tyle że uwklęśniliśmy mu twarz.

– Tak. Uwklęśniliście.

– Tam, gdzie miał nos, wepchnęliśmy mu go do środka, tworząc jamę, która idealnie odpowiada kształtowi jego poprzedniego nosa. Brodę, szczękę też mu wepchnęliśmy, tak że stały się wklęsłe, tak jak wcześniej były wypukłe. I czoło też, oczywiście, co uszkodziło mu mózg. Ból i uszkodzenie mózgu sprawiają, że ten… człowiek… ciągle kłapie szczękami, jakby starał się gryźć.

– Tak. Widzę.

– I słyszysz, co?

– Tak.

– Wiesz, co się teraz stanie?

– Tak, domyślam się.

– Słusznie. Będziesz musiał założyć maskę… Ale to dla ciebie, jako dla aktora, nic nowego, prawda… Zawsze odgrywałeś rolę, do której się nie nadawałeś, zawsze byłeś kimś innym, niż chciałeś być. Więc założysz maskę… To znaczy, przyłożymy twoją twarz do twarzy tego człowieka. Kiedy był jeszcze wypukły, był bardzo do ciebie podobny. I nadal jest podobny, tylko na wklęsło. Twoja twarz więc wejdzie idealnie w jego wklęsłą twarz. Nazywał się Tundu Embroja, całe życie był nienażarty, ciągle chciał jeść… Teraz cały czas gryzie, jakby szarpie tą swoją wklęsłą szczęką… Teraz będzie miał co szarpać. Teraz nareszcie będzie miał co jeść. Mięso, które będzie przylegać do jego wklęsłej twarzy.

– Taaak!!!

– Tak.

– Chciałeś o coś zapytać, Viranie Watanabe?

– Tak… Panie, dlaczego przez cały czas pokazujesz mi różne narzędzia i opowiadasz o torturach?

– To dziwne pytanie u takiego profesjonalisty. Jesteś przecież na sali tortur i dobrze o tym wiesz.

– Tak… Panie… Ale dlaczego ciągle mówisz o torturach, a nie… nie…

– Nie przystępuję do tortur?

– Tak!

– Martwi cię to?

– Nie… Nie, bo zrozumiałem… Panie, ty nie torturujesz! Ty jesteś dobry!

– Oczywiście, że jestem dobry.

– Ty… Panie, ty chcesz tylko nas przestraszyć, abyśmy robili to, co słuszne. Ty tylko mówisz o torturach, ale ty nikogo jeszcze nie storturowałeś!

– Oczywiście, że jestem dobry.

– Ty jeszcze nigdy nikogo tak naprawdę nie przywiodłeś do śmierci! Ojcze! Dobry Ojcze! Śpiewam twoją chwałę, Ojcze!

– Oczywiście, że jestem dobry. Ale to nie znaczy, że nie torturuję. I to nie znaczy, że nikogo nie przywiodłem do śmierci. Wręcz przeciwnie. Przywieść ludzi do śmierci, na samą jej granicę, to jedyny sposób, aby uodpornić ich na śmierć.

– To dlaczego… Dlaczego trzymasz mnie tutaj, w strachu i w nadziei… Nie torturując?

– A chcesz, żebym zaczął?

– Nie!!!

– Nie chcesz… A przecież wiesz, że Święte Postanowienia Cesarza są Nieskończenie Słuszne. Jeżeli Cesarz skazuje cię na Nieskończoną Torturę, ty musisz jej pragnąć całym sercem i całą duszą!

– Taaak!!!

– Dobrze. A nie torturuję cię tylko dlatego, że jesteś katem. Profesjonalnym, przynajmniej pod względem zadawania bólu, jeśli nie właściwego nastawienia mentalnego. Nikt tak dobrze cię nie storturuje, jak ty sam. Będziesz sam siebie torturował na mój rozkaz, Viranie Watanabe. Sam z siebie wydobędziesz najstraszliwsze krzyki. A równocześnie będziesz śpiewał Pochwalną Pieśń Kata. To łącznie może dać niesamowite brzmienie.

– Tatusiu mamo?

– Tak, syneczku?

– A ile to jest siedem dodać pięć?

– Słucham?

– No bo ja nie wiem. Jestem jeszcze malutki.

– Znowu chcesz mnie zmiękczyć, Hengist? A to ja cię zmiękczę za pomocą tej oto maszynerii.

– Nie!… To znaczy, taaaak!!! To znaczy nie, nie próbuję cię zmiękczyć, tatusiu mamo. Ty jesteś surowy i sprawiedliwa… Ja tylko naprawdę chcę wiedzieć! I dlaczego drzewka są zielone?

– Co ty próbujesz osiągnąć? Bo wiem, że coś chcesz, tylko bardzo starasz się o tym nie myśleć, żebym nie poczuła twoich myśli.

– Lalalala!!!

Hengist z coraz większym trudem utrzymywał dyscyplinę umysłową. Zbliżało się coś, co Cesarza bardzo nie lubiło. Ale zbliżało się jeszcze coś innego… coś, co też nienawidziło Cesarza, tyle że była to zupełnie inna rzecz. I ta dwoistość Hengista rozpraszała. Przeszkadzała mu rozpraszać.

– A co to jest, krwawa muszka i szczekuszka?

– Hengist…

– Zła odpowiedź! To nie Hengist! A co to jest, gwizd glist?

– Hengist…

– Też zła odpowiedź! A co to jest skałka pełna ciałka?

– Hengist, przestań, bo się zdenerwuję.

– Alalalala! Utikitkitikitki tiki tiki! Awawawawawa!!!

– Hengist, zaraz będziesz miał konkretne powody, żeby wrzeszczeć.

– Hurra! Kaczulu, kaczulu, kaczulu, kaczulu!

– To jest coś, co od dawna dla ciebie przygotowywałem.

– Spotoloto, spotoloto, spotoloto!

– To jest coś, co specjalnie przygotowałem dla mojego synka. Zostaniesz poddany ponownemu spłodzeniu. Za pomocą stopniowego rozmiękczania osiągniesz stan półpłynny, nie tracąc jednak świadomości. Następnie zostaniesz wtryśnięty w moje ciało. Ja zajdę w ciążę, a twój świadomy i wszystko odczuwający półpłynny organizm zmiesza się z moim. Oczywiście, odczujesz to jako potworną ingerencję czegoś obcego w twoją istotę. Będzie to ból przerażający, ból bólów. Powstanie z tego Hengistocesarz, istota będąca czystym bólem. I wiesz, co zrobię z Hengistocesarzem? Jego też poddam ponownemu zapłodnieniu i powstanie Hengistocesarzcesarz, istota będąca czystym-czystym-bólem-bólem! A z nim… Z nim zrobię to samo i tak dalej, w nieskończoność. Przygotuj się na pierwszą fazę zmiękczania. Przygotuj się na wielki skowyt.

Skowyt rzeczywiście był wielki. Hengist o mało nie rozerwał stalowych łańcuchów, którymi przykuty był do ścian Wanienki Zmiękczającej. Zaczął wyć i skręcać się, zanim zaczęła się tortura, bo wiedział, że jego wycie jeszcze lepiej rozprasza tatusia mamę niż wszystkie pytania, jakie mógłby zadać. W końcu, to był tatuś mama i synkowi współczuł.

Jonga pełzła. Szło jej to coraz lepiej. Umiała już wykorzystywać nieustannie powtarzające się skurcze bólu jako motor dla szybkich ruchów. W tej chwili znajdowała się w rurze. Rura nie miała więcej jak piętnaście centymetrów średnicy, ale to nie stanowiło żadnego problemu. Tyle że Jonga musiała przybrać postać wielkiej czterołokciowej glisty z ludzką twarzą.

– Wiesz, to bardzo trudne i odpowiedzialne zadanie, torturować drzewo – mówił ktoś u wylotu rury. – Kurwa, ile można pompować… Zatkał się ten kran czy co?

Z głuchym bulgotem i popierdywaniem półpłynna Jonga zaczęła wypadać z rury. Dwie wąsate postaci w hełmach i misiurkach, z teczkami pod pachą, nachyliły się nad nią z cichutkim jękiem. Jonga, wypadając już całkowicie z rury, splunęła kawałeczkami swoich płuc najpierw w twarz pierwszego, a potem drugiego rycerza.

– Hraaa – wychrypiał pierwszy rycerz. Drugi skulił się i upuścił teczkę. Fragmenty płucek były pełne wodnych mrówek, które wgryzły się natychmiast w twarze obu panów. Jonga pełzła dalej.

Była w czymś, co wyglądało jak łaźnia, z małą wanienką pośrodku. Na ścianach widniały wypisane hasła: „Aj! Jak boli!”, „Au!!! Litości!!!” i „Błagam, nie!!!”. Nad wanienką pochylała się piękna kobieta o fioletowych oczach. Na jej widok Jonga zamarła. Ale tylko na chwilę.

– No proszę – powiedziała piękna kobieta. – Jakiś szkodnik dostał się tu przez kanał kanalizacyjny.

23
{"b":"89185","o":1}