– Powiedz, tatusiu, powiedz!
– Zaraz zobaczysz – odrzekł Zio, robiąc supeł ze skóry.
– To będzie bransoletka?
– Nie.
– To będzie naszyjnik?
– Nie.
– To będzie to, co ja myślę?
– Tak.
Cisza. I płacz. Zio nie mógł na to patrzeć, więc szybko odwrócił głowę w bok, w stronę kąta, w którym Ujjuja właśnie demonstrował swój biały brzuszek. Nie mógł patrzeć i nie patrzył, ale nadal słyszał.
– Przecież wiesz, że muszę – powiedział w końcu.
Panujące na Północy obyczaje wymagały, aby każda kobieta powyżej dwunastego roku życia była przynajmniej raz na tydzień chłostana. W praktyce oznaczało to, że każda musiała mieć pręgi na pośladkach. Najstarsi i najbardziej szanowani kapłani w asyście zbrojnych z klanu Szabelników odwiedzali wszystkie domostwa i dokonywali inspekcji kobiecych tyłków. Byli na tyle starzy i szanowani, że mogli, nie budząc żadnej wrogości ze strony mężów, ojców i braci, dotykać nagich pośladków i obmacywać je, sprawdzając, czy pręgi nie są przypadkiem namalowane sokiem krwawnika. Jeżeli się okazało, że tak rzeczywiście było, urządzali nikczemnej kobiecie porządną chłostę, jeszcze gorszą niż to, co mogło ją spotkać z ręki męża, ojca czy brata. Zio nie mógł się przemóc, żeby zbić Sirkę w tydzień po porodzie. Zrobili to kapłani i tak się zaczęła jej choroba, z której już nigdy nie wyszła.
– Przecież i tak masz lepiej niż wszystkie – rzucił w stronę córki, wstydząc się tego, co mówi. Ale płacz ucichł. Bo ona wiedziała dobrze, że ma lepiej. Tylko córki osadników przybyłych z Południa nie zaznały pawężowych łyżeczek czy świętego noża-włóczni. Pawężnicy oślepiali swoje córki, zakładając, że skoro kobiety z domu nie wychodzą, to i tak nie mają na co patrzeć, a jeśli od mała się przyuczą, to i na ślepo dobrze będą gotować. Włócznicy woleli jednak uniknąć takich komplikacji, jak ciągle tłuczone gary z zupą, i zamiast wydłubywać oczy, urzynali swoim córkom języki. „Witaj k’nam, Włóczniku-bracie, błoga cisza w naszej chacie”, witali się wylewnie typową dla miejscowych rymowanką, szczególnie gdy sobie trochę podpili. Ale Zio raz słyszał, jak urzynają dziewczynce język, i wtedy w chacie nie było cicho.
Cicho było teraz. Szczególnego rodzaju cisza dobiegała z kąta pokoju, w którym siedziała dziewczynka. Zio wstał i wyszedł na dwór.
Słońce powoli zachodziło za czubkami drzew czarnego lasu za ostrokołem. Z niskiej gałęzi najbliższego drzewa zwisał ogromny czarny nietoperz, trzymający w paszczęce małego, błotnego królika. Królik tkwił w paszczy nieruchomo, prawdopodobnie spodziewając się najgorszego. Skąd miał wiedzieć, że to, co go porwało, nie jest ani orłem, ani jastrzębiem. Była wiosna, czas połogu nietoperzyc, i te, które nie zostały zapłodnione, porywały i całymi dniami nosiły ze sobą małe stworzenia, aby zaspokoić instynkt macierzyński. To zresztą też źle się kończyło dla tych stworzeń, bo przeważnie ginęły z głodu, nie mogąc pić nietoperzego mleka. Zio przeklął w stronę nietoperza. A potem zobaczył coś jeszcze gorszego.
Zza ostrokołu spoglądała na niego głowa, chyba ludzka. Była to bardzo piękna głowa, o bardzo pięknej twarzy. Na palisadę wspinał się szczupły i niezwykle urodziwy młodzieniec. Jedyne, co go szpeciło, to blizny na uszach.
– Nazwisko?
– Hengist, lalala.
– Jedna godzina tortur. Nazwisko!
– Nie chcem torturek, nie chcem! Hengist.
– Dwie godziny tortur. Nazwisko!
– Przecież nie powiedziałam teraz „lalalala”!
– Na pytania odpowiada się jak najkrócej, bez żadnego niepotrzebnego wyrażania własnego nastawienia emocjonalnego do rzeczy tak oczywistych jak tortury. Nazwisko!
– Hengist!
– Trzy godziny tortur.
– Nie chcem torturek, nie chcem! Przecież powiedziałam nazwisko!
– Cztery godziny z kaciskiem, już cztery! Naucz się, gównopizdko, że Wspaniałą Cesarską Sprawiedliwość interesuje tylko prawda! I tylko wasze prawdziwe nazwisko!
– He… He… Helkis. Ale zmienili mi już w dzieciństwie…
– Haaaaa!!! Ale gwoli oszustwa! W nikczemnej i oczywiście bezskutecznej próbie wytworzenia przeświadczenia o zaistnieniu rzekomych prześladowań rzekomo istniejących mniejszości etnicznych! Dlatego też obcięli wam uszy. No, no, no, Helkis, no, no, no… Jak się patrzy na waszą kartoteczkę, to widać, że dla was chyba nawet cały Kodeksik Karniutki nie wystarczy. Po pierwsze, wiara w rzekome istnienie rzekomych mniejszości etnicznych. Po drugie, takiej wiary szerzenie. Po trzecie – ohyda! ohyda! – sprzeniewierzenie się Świętej Cesarskiej Misji! Po czwarte, spiskowanie przeciw Porażającej Światłości Majestatu Cesarza! Po piąte, zabicie wiernych cesarskich sług! Po szóste, mentalne bestialstwo, zoofilna sodomia, czyli pozwolenie na to, aby myśli ludzkie mieszały się ze zwierzęcymi, co oznacza obniżenie do poziomu zwierzęcego czegoś, co ukochał Cesarz, albowiem Cesarz ukochał każdego poddanego swego, całkowicie, aż do najmniejszej myśli jego! Po siódme, zabicie kilkunastu kobiet, co prawda buntowniczek, ale bez rozkazu, nie gwoli poskromienia buntu, nie gwoli obezwładnienia i wszczęcia śledztwa, ale po prostu, ot tak, zabicie, kiedy przecież można było uciec bez mordowania, wykorzystując tylko swe nadnaturalne zdolności! Po ósme, samowolna zmiana płci! Przypominam, że karą za tę ostatnią zbrodnię jest stopniowe obrzynanie wszystkich wystających elementów, dopóki człowiek nie upodobni się do odważnika! Ale ponieważ kara absolutna, nieodwołalna i bezwzględnie najcięższa znosi pozostałe, to w tym przypadku Romb znosi tę łagodną karę.
– Ale ja naprawdę jestem elfcią, lalala. Rozwiążcie mi jeden paluszek, a wam pokażę.
– Haaaa!!! Po dziewiąte, przewrotny zamach, polegający na intencjonalnej próbie rzucenia guseł na władzę! Oj, powitają panienkę w Rombie, powitają…
– Albo nie rozwiązujcie. Znam taką piosneczkę…
– Ja umiem w porę zamknąć uszy. A ci wszyscy żołnierze, ci tutaj, są głusi. A dlaczego nie próbowałaś zaśpiewać swojej piosneczki w drodze powrotnej? Przecież chyba łatwiej uciec z klatkowozu niż stąd? Co? Płakusiamy? To dobrze, że płakusiamy. Bo okazujemy żal. Oczywiście nie żadną tam skruchę, żadne takie głupstewka nas nie interesujkają. Po prostu podsądna żałuje, że nie udało jej się wtedy uciec. A więc miała taki zamiar, żeby wtedy uciec. Czyli popełniła także przestępstwo próby oszukania Wspaniale Mocnego, Wspaniale Przenikliwego, Lśniącego Jasnością Diamentów Wymiaru Sprawiedliwości! A takie zamordowania kilku sług Cesarza! Ha, ciekawe, jak to wszystko wpłynie na głębię twojej męki. I na jej smaczek. A my wcześniej, o tak, dla przystawki, oderżniemy panience piersi i każemy zjeść. Oj, będzie spektaklik ucieszny, tylko rodzinkę przyprowadzić, gdyby się miało.
– A urżnijcie! Nigdy nie chciałam mieć piersi! Buja się, takie ciężkie, wystarczy dotknąć, a podskakujesz, wszystko drapie, ciągle się trzęsie, ciągle ty się o to trzęsiesz, żeby nie zawadzić o coś, ciągle boli…
– No, teraz to poboli. Ale trzęsło się nie będzie. Będziesz unieruchomiona, tak żebym podczas tej operacji mógł równocześnie cię pogwałcić. Ale w buzię, o nie, ty mała cwaniaro. Pamiętam, co zrobiłaś moim chłopakom, kiedy tylko przeszłaś przez góry. Piździe twojej nie ufam, od niedawna ją masz, chuj wie, co tam siedzi. Albo właściwie, niech chuj nie wie, co tam siedzi. Ale dupka, dupka, dupka słodziutka! No i wy, rzekoma mniejszość etnicza, podobno piżmem sracie! To nie tylko se człek nie wybrudzi, ale i wręcz wypachni! A zresztą, w pizdę może też się zarucha, tylko najpierw sprawdzimy ją trzonkiem od miotły. Zobaczysz, co to ruchanie, moja dziewiczko. Poznasz teraz, co to być kobietą. Człowieczyca czy elfica, zawsze baba i dziewica! No bo, jak sądzę, jako kobiety nikt nie nadużył twych delikatnych kwiatów? Nie było czasu, co? Życie poświęcone misji. Tak, jak moje. Tyle że ja siedzę na tym delikatnym aksamitnym fotelu, a ty – na krześle, z którego wstać nie możesz. Nawet jeśli się zrobi bardzo cieplutkie, a może tak się stać, w jednej chwili.
„Mamo! Uratujesz mnie, uratujesz mnie, uratujesz? Mamo? Mamo, gdzie jesteś, mamo?”.
– Idzie już nasze kacisko, idzie. Wielki ma w ręku tasak. Duży tasak i naostrzony jak brzytewka… O właśnie, brzytewka! Brzytewką potrwa to dłużej i będzie bardziej boleśniuteńkie, hehhe, hehehe. Mądre kacisko, widzisz? Jak mówię: „widzisz”, to znaczy, że masz patrzeć! Masz widzieć, jak ta specjalna ząbkowana brzytewka kroi i strzępi twoje bielutkie ciałko! Ach, co za ciałko, jak ze śmietany… I za parę chwilek robimy: „kuj!”. Kuj! Ale ja muszę się przygotować, kochana, żeby równocześnie, kiedy on ciebie „kuj!” brzytewką, to ja ciebie „kuj!” gdzie indziej, hehhe, hehehe.
„Mamo! Odezwij się… Mamo, proszę, teraz koniecznie… Ja wiem, że zawiodłam… Dałam się złapać głupio… Milczysz ciągle, bo… Musisz mnie ukarać… Ale teraz… Musisz mnie ratować!”.
– Ale najpierw przewrócimy twój fotelik o tak… Haha! Widzisz, w jakiej malowniczej pózce leżysz! Nie widzisz, oczywiście, a szkódka, a szkódka to wielka. Teraz… Nie, nie bój się, jeszcze nie chcę ci powiększyć cipy, na razie przerżnę ci tylko spodnie, robiąc taki otwór, przez który dosięgalny dla mnie stanie się twój odbycik. Teraz muszę wygenerować fiutka z moich spodni… O jaki twardziak, porządna pała, można by nim policzki dawać, jakby się biodrami zamachnąć. No dobra i teraz ja przystępuję do penetracji, podczas gdy pan katek, gwoli bardziej uciesznych skurczów koordynując ruchy brzytewki z moimi ruchami rozpocznie…
„Mamo. Mamo. Mamo!!!”.
„Mamo. Mamo. Mamo…”.
Były major Hengist spał i było mu dobrze. Potem zaczął się budzić, ale nadal było mu dobrze. Potem już całkiem otworzył oczy, ale wciąż i wciąż było mu dobrze. Jak u mamy.
Tyle że nigdzie nie było widać mamy.
„Mamo. Mamo. Mamo! Gdzie ona polazła? – zapytał sam siebie. – Pewnie odprawia jakieś ablucje w krzakach, kapłanka”.
„Jestem z tobą” – odpowiedziała Virma.
„Gdzie?! Gdzie jesteś, mamo?”.
„Wszędzie, gdzie ty. Słyszę twoje myśli, tak jak zawsze słyszałam”.
„Ale gdzie jesteś?”
Powoli zaczął sobie przypominać, co się stało w nocy. Piersi Virmy. Szał ssania. „Jeszcze, jeszcze” – błagała. I nagle piersi trysnęły mlekiem. Pił to mleko. To stąd ta niezwykła błogość.