Więc zabrał Trudny Józka Szczupaka z wolną ciężarówką załadowaną narzędziami potrzebnymi do pierwszych, koniecznych reperacji oraz rekonesansu przed remontem – i pojechał.
– Sprawdź hydraulikę!
– A co ja robię?
– Jaki tu jest rozkład? – z połowy schodów na piętro Herman wołał w kierunku łazienki, gdzie przepadł był Szczupak po kolejnym kursie do ciężarówki, którą sukcesywnie opróżniał. Z łazienki padało blade światło wojskowej lampy bateryjnej, przytaszczonej przez Józka po zakończonych niepowodzeniem próbach wykrzesania z któregokolwiek z kontaktów choć złamanego volta.
– No i?
– Przerabiali to. Dwukrotnie chyba. Pierwotna sieć nie obejmowała piętra, puścili całość jednym pionem. Nie wiem, jak z ciśnieniem. Stare to wszystko. Część trzeba by wymienić, zardzewiała. O, to kolanko na przykład. -Zadzwoniło głucho, Szczupak zapewne uderzył w nie kluczem francuskim. – Kanalizacja… Nie wiem, dłuższa robota, kibel zapchany, co oni tu powciskali, szlag by to…
Plan był następujący: dzisiaj rekonesans, a od jutra Szczupak załatwia fachmanów i pucują dom na akord, żeby zdążyć z przeprowadzką i remontem przed świętami.
– A te nacieki?
– Jakaś rura na górze.
– Elektrykę trzeba będzie kłaść całkiem od nowa, tu chyba są szczury, poprzegryzane wszystko…
– Szef widział piec w piwnicy?
– A co?
– Połowa instalacji grzewczej też do wymiany. – Cholera.
Trudny wszedł na piętro i rozejrzał się, wodząc po ścianach białą plamą światła latarki.
Na drugiej kondygnacji nie zauważył tylu zniszczeń, co na parterze. Choć pustka, cisza i mrok te same. Przez chwilę wydawało mu się, że słyszy skądś (skąd? – z którego pokoju) czyjś szept, ciche, szeleszczące słowa o pytającej intonacji, lecz gdy się usilniej weń wsłuchał – zrozumiał, że to dmący na zewnątrz wiatr.
Po przekroczeniu progu widziałeś czworo drzwi, z czego troje w ścianie holu po prawej ręce; prowadziły kolejno, licząc ku schodom, do gabinetu/biblioteki Trudnego, łazienki bez okien i pokoju gościnnego. Te po lewej otwierały się natomiast do jadalni-salonu. Minąwszy je i minąwszy wejście do łazienki, wchodziłeś w lewostronne rozszerzenie holu, którego załom wcześniej krył przed tobą drzwi do kuchni. Przed sobą miałeś teraz spiralne, drewniane schody, a dalej szerokie, okratowane okno północne, przez które światło słoneczne padało na całą długość holu. Z boku, pod schodami, znajdowało się zejście do piwnicy, zakryte gęsto okutą klapą. Wspiąwszy się po schodach na piętro, patrzyłeś teraz w przeciwną stronę, ku ulicy, a okno – już nie zakratowane – miałeś za plecami. Przed sobą jednakże, w końcu krótszego niż na parterze holu, nie widziałeś drugiego okna, lecz dwoje drzwi, prowadzących do frontowych sypialni. A po lewej ręce troje kolejnych: do pokoju dziecinnego, mniejszej łazienki i pakamery. Łazienka i pakamera pozbawione były okien. Prawą (z twojego punktu widzenia) część piętra zajmowały dwa większe pokoje, wejścia do których mieściły się za załomami rozszerzeń holu na obu jego końcach. W kącie rozszerzenia, w którym stoisz, między schodami, oknem a ścianą pokoju dziecinnego, umieszczono strome, wąskie schodki na strych, zamknięty dla twego spojrzenia przez klapę identyczną z tą, która kryła wejście do piwnicy.
– Co tu ma być? – spytała Violetta, wchodząc do drugiego z dużych, pustych pokoi na piętrze; nowa żarówka oświetlała jego nagie ściany. – Zdecydowałeś?
– Chyba na razie zostawię te dwa nie urządzone, zawsze się mogą przydać – odparł Trudny, wyjąwszy ołówek spomiędzy zębów. Metr wsunął do kieszeni spodni roboczych, ołówek do kieszeni swetra, okulary do futerału, plany zaś zrolował i wcisnął pod pachę.
– Chodź, skończyłem.
Violetta, wciąż wycierając z mąki ręce w lnianą ścierkę, pokręciła głową z dezaprobatą.
– Po co ty to w ogóle robisz? Józek i te jego zalane w trupa złote rączki wymierzyli cały dom chyba z tuzin razy, z góry na dół i z powrotem.
Wyszli do przedpokoju, Trudny zgasił za sobą światło, zamknął drzwi. Z lewej sypialni dochodził głos jego matki; rozeźlona, wyzywała kogoś od nieuków i chamów – przypomniał sobie, że na dzisiaj umówił wymianę ram okiennych. Zajrzał do pakamery, w której się świeciło, ale nie było tam nikogo. Gdzie ten Józek? Z dołu dochodziły odgłosy walenia kilkoma młotkami naraz w jakieś pudło rezonansowe, nie próbował nawet zgadywać, skąd właściwie bierze się ten hałas. Podszedł do żony, która czekała przy schodach.
– To nie był dobry pomysł z tym remontem na raty -mruknęła. – Trzeba było nam się przeprowadzać, jak już będzie po wszystkim.
– Wiem. Ale chciałem zdążyć przed świętami. Na Szewską w ogóle nie wniósłbym choinki.
Zeszli na parter. Micho Rozkwasa, firmowy mechanik Trudnego, krzyczał z łazienki w stronę wejścia do piwnicy, skąd, spod podniesionej klapy, padał jasny blask. Było dopiero po czwartej, lecz grudzień, i w domu Trudnego paliły się prawie wszystkie światła; Jan Herman skrzywił się, pomyślawszy o przyszłych rachunkach za energię. Wszedł za żoną do kuchni. Nawet przez zamknięte drzwi słyszał tu wściekłe ryki Rozkwasy.
– Słaby?! Słaby?! Ja ci, kurwa, dam słaby!! Zakręć ten pieprzony zawór, bo sam zejdę tam na dół!
Trudny z jękiem zwalił się na taboret przy stole, plany położył na szafce. Violetta szukała czegoś w spiżarni.
– Słyszysz go? – parsknęła. – Dobrze, że dzieci nie ma. Co to za ludzie u ciebie pracują? Janek, na miłość boską, przecież to nie może się tak dalej ciągnąć. Rano było spięcie i ten wielki z brodą zdzielił elektryka obcążkami w głowę; biedak stracił przytomność na blisko kwadrans, musiałam go cucić. To są kryminaliści!
– Nie wszyscy – mruknął Trudny, podbierając z miski gorącego pieroga. Violetta na szczęście nie dosłyszała.
– A znowu ten cały Józek Szczupak – kontynuowała siekając cebulę. – On jest cwaniak czystej wody. Przyprowadził tu jakichś Cyganów i sprzedał im te graty, które kazałeś wyrzucić ze strychu. – Nie lubiła Szczupaka, nie lubiła jemu podobnych śliskich elegancików, którzy zawsze spadają na cztery łapy; to pijawki, mawiała, ich szczęście jest zawsze cudzym pechem. – Nie wiem, ile w końcu wytargował, ale ty przecież kupiłeś dom wraz z zawartością, one nie były jego.
– Powiedziałem mu, że może z nimi zrobić, co chce. Zresztą, jeśli naprawdę tak ci żal tych rzęchów, to informuję cię, że strych oczyściliśmy najwyżej w jednej piątej. Dałem sobie z nim spokój. W ogóle bym się za niego nie zabierał, gdyby nie ten, pożal się Boże, inżynier. Chciał obejrzeć stropy i ściany nośne. No, dużo nie obejrzał. Byłaś tam? Wejdź, zobacz. Zgroza – zamknął oczy, oparł głowę o ścianę. – Och, kobieto, mówię ci, piekło nie tydzień. Zdziwię się, jak dożyję świąt. Masz tam może gdzieś gorącą kawę?
– Zaraz, zaraz, nie wszystko naraz – obejrzała się. -No i gdzieś te papiery wsadził? Weź je zdejmij. Po co ty od nowa wszystko mierzysz, to idiotyzm.
Ziewnął.
– A myślisz, że oni czemu musieli to robić aż tyle razy? Bo zawsze wychodzi co innego. To nie są duże różnice, ale nieścisłości się kumulują i w końcu się okazuje, że ściana powinna być pochyła albo drzwi o połowę węższe. Tego typu rzeczy.
– To zeszłowieczne budownictwo… – mruknęła. Uśmiechnął się pod wąsem. Zeszłowieczne budownictwo. Łatwo to skwitowała. Przecież on zawsze był biegły w rachunkach i geometrii, umysł miał ścisły, dobrze rozumiał przestrzeń – a tu nie mógł pojąć, co się właściwie dzieje. Mierzył pokój, wychodził, mierzył drugi, wracał do pierwszego i mierzył go ponownie tym samym metrem -i okazywało się, że przez te parę minut pomieszczenie rozdęło się lub skurczyło o kilkadziesiąt centymetrów sześciennych. A wszak to są proste obliczenia, tu nawet nie ma gdzie się pomylić. Nie rozumiał tego.
– A, właśnie – coś się jej przypomniało. Skinęła na Trudnego, wskazała blat stołu: – Zapomniałabym, a poszłam po ciebie właśnie, żebyś to sobie obejrzał.
Wstał, podszedł:
– Mhm?
– Popatrz. Zęby, prawda?
Przy samym brzegu blatu widniała równa podkówka
drobnych wgnieceń; i, jeśli się lepiej przyjrzeć, rzeczywiście przypominały one znak po ugryzieniu.
– Co to za zwierzę? – zaciekawił się Jan Herman.
– Pies?
– Nie, nie ten układ. Bardziej jak człowiek, tylko że mniejsze. Małpka. Pewnie trzymali tu małpkę.
– Myślisz? Co jej się stało, że tak kąsała wszystko naokoło? I to jak silnie. Popatrz jakie te wgryzy głębokie.
Wzruszył ramionami i wrócił na swoje miejsce.
W rurach coś zawyło, zarżało, zazgrzytało i zabulgotało, po czym zaczęło straszliwie rzęzić, w męce wzbierającego efektu kawitacyjnego popadając w coraz silniejsze drżenie.
– Zabiję sukinsyna!! – rozdarł się z holu Micho Rozkwaś a.
Trudny, nie podnosząc się z taboretu, otworzył drzwi i wychylił się z kuchni.
– Micho, do cholery, ciszej go zabijaj!
– To jest kretyn parlamentarny, on by nie potrafił wody w kiblu spuścić, a co dopiero…
– Micho! – warknął ostrzegawczo Trudny.
– Dobra, dobra.
Zamknął drzwi. Violetta obserwowała go znad zlewu.
– Aż się boję spytać, na co ci w firmie potrzebne podobne indywidua.
– Takie czasy, Viola, takie czasy.
Pokiwała głową i ostrożnie odkręciła kran – woda płynęła bez żadnych sensacji.
– Z gazem nie miałaś problemu? – spytał Trudny, szukając po kieszeniach papierosów.
– Nie pal mi tu – rzuciła Violetta, nawet nań nie patrząc. – Chyba że chcesz w ten sposób sprawdzić, czy nic się nie ulatnia.
Zaniechał sporu.
– Kawę, proszę – westchnął.
Bolała go głowa. Od dwóch dni właściwie nie spał. Pojutrze miał przyjęcie u Geider-Mullera i wiedział, że się upije – był to jedyny sposób, jaki mu jeszcze pozostał, na bezbolesne wymigiwanie się od odpowiedzi na liczne indagacje szefa Janosa i samego Standartenfuhrera w sprawie niemieckiego obywatelstwa Trudnego. Fakt, iż mówił on biegle tym językiem, miał przodków po kądzieli pochodzących z okolic Śląska, szczycących się arystokratycznym nazwiskiem von Valde, a przede wszystkim – iż posiadał tylu znajomych pośród niemieckiej kadry oficerskiej; wszystko to czyniło niemal koniecznym szybkie przenarodowienie Trudnego i jego rodziny. Zdawał sobie sprawę, iż czeka go ono prędzej czy później, nie wywinie się, Janos jasno mu to wyłożył: nawet pieniądze kosztują. W Polsce mógłby być bogatym Polakiem, lecz w Generalnej Guberni może być wyłącznie bogatym Niemcem. Trudny rozmawiał już o tym z żoną i cała sprawa, rzecz jasna, nie wywołała jej entuzjazmu; w tamtej rozmowie przenarodowienie stanowiło jednakowoż zaledwie jedną z ewentualności – a teraz Jan Herman będzie musiał postawić Violę, rodziców, dzieci oraz wszystkich krewnych i znajomych, przed faktem dokonanym. Ostracyzmu się nie bał, miał pieniądze. Bał się kłótni w domu.