Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Skąd wiesz, że w ogóle coś się wyprawiało? – zainteresowała się niemrawo Alicja.

Zdecydowałam się na kawę, tak samo jak całe towarzystwo, bo parzenie herbaty trwałoby zbyt długo, i przez wybór napoju byłam niezadowolona z życia. Paweł i Beata przytomnieli szybciej.

– Co do trupa, nie wiemy – rzekł Paweł i ziewnął. – Jeszcze nie zaglądaliśmy do atelier. A o co biega?

– Ernest był u mnie – wyjaśniła Anita bez oporu. – Złożył mi wizytę w środku nocy i domagał się adresu jakiegoś weterynarza. No owszem, wyglądał jak ofiara katastrofy, ale dlaczego weterynarz? Nie chciał powiedzieć, co mu się stało, zrozumiałam tylko z jego jąkania, że ma to coś wspólnego z Alicją, i podejrzewam udział kotów. O wypadki wścieklizny mnie pytał. No więc wpadłam do was po drodze do pracy, żeby się czegoś dowiedzieć u źródła. Mogę zajrzeć do atelier czy wolicie sami?

– Mnie na trupie nie zależy – mruknęła Beata.

– Możesz – przyzwoliła równocześnie Alicja, wzruszając ramionami. – Ale musisz od góry, bo na dole zamknięte.

– To ja też pójdę – zdecydował się Paweł.

Milczałyśmy, dopóki nie wrócili, chociaż materiał do rozważań sam się pchał natrętnie. Przystąpiłam do parzenia herbaty.

Atelier, zdaniem Pawła, nie uległo od wczoraj najmniejszej zmianie i żadne żywe zwłoki go nie dekorowały, do budzenia grozy w zupełności wystarczały kawałki manekina, wciąż poniewierające się po całym pomieszczeniu. Anita była twarda i nie zemdlała na ich widok.

– Więc nie, trupa nie ma – stwierdziła, siadając przy stole i spoglądając na zegarek. – No trudno, spóźnię się. Mogę dostać trochę kawy? Joanna, skoro tam stoisz…

Dałam jej filiżankę wrzątku i łyżeczkę, reszta stała na stole w zasięgu ręki. Anita rzuciła się na gorący napój niczym spragniony wędrowiec na pustyni, z tym że wędrowiec na pustyni zapewne wolałby zimny. Alicja zdecydowała się na drugą kawę, razem jej ulubiony płyn osiągał już prawie jedną trzecią szklanki, zaczęła zatem odżywać.

– Skoro tyle zgadłaś, może wiesz też przypadkiem, po co on tu przylazł? – spytała sucho. – W taki nałóg wpadł? Chodzi w gości po nocy?

– Więc jednak był? – ucieszyła się Anita. – I przywitały go koty, rozumiem, słusznie się do nich nie zbliżam. Nie wiem, po co przylazł… No dobrze, nie będę kłamać tak całkiem, wiedzieć, nie wiem, ale się domyślam. Zgaduję coraz więcej i mam nadzieję przed wieczorem swoje domysły uzupełnić. Wy też możecie się trochę pozastanawiać.

– Właśnie cały czas się zastanawiamy, skąd miał klucz do mojego domu – poinformowała ją Alicja zimnym głosem. – Bo wszedł drzwiami, które osobiście zamknęłam.

Anita przez krótką chwilę jakby łamała się w sobie. Gdyby miała zełgać, powiedziałaby cokolwiek bez żadnego namysłu, najwidoczniej zatem zdecydowała się wydusić z siebie prawdę.

– No dobrze, niech będzie. Od Anatola. Przez te wszystkie lata Anatol dysponował twoim kluczem, dorobił sobie, nie domyślałaś się tego?

– A ty tak?

– A ja owszem. Byłam pewna.

– To szkoda, że nie mogłaś mi o tym powiedzieć.

Anita teraz już po odrobinie dopijała resztę kawy.

– Zdaje się, że parę razy namawiałam cię do zmiany zamków? Może sobie to przypadkiem przypominasz?

– Niezbyt dokładnie. I nie podawałaś powodu. Nie będę się zajmować głupstwami dla byle czego, trzeba było powiedzieć wyraźnie.

– Nie ośmieliłam się, bo i tak uważałaś, że mam skłonność do szkalowania osób niewinnych i szlachetnych, więc usiłowałam dyplomatycznie…

Nalałam sobie wreszcie porządnej herbaty i nawet się jej napiłam, dzięki czemu również zaczęłam odżywać. Przerwałam im ten wstęp do pojedynku.

– Jeśli bez żadnych dyplomacji wyjawisz nam wszystko, co wiesz i czego się domyślasz, a w dodatku powiesz jeszcze skąd… Bo coś mi się widzi, że wiesz więcej niż my… Też ci powiemy całą prawdę.

– Poważnie? – zainteresowała się chciwie Anita.

– Jak Boga kocham. I jeszcze zastanowimy się wspólnie, ile z tego możesz ujawnić w charakterze sensacji dla prasy. Ale dotyczy to nas osobiście, więc ty musisz pierwsza.

Anita skończyła kawę i zerwała się od stołu.

– Stoi! Idę na to. Ale nie teraz, wieczorem, przyjadę jak najwcześniej, a teraz będę musiała zełgać, że mi koło wysiadło, miałam pożar w domu albo co, umarłam w ogóle, bo inaczej będę skompromitowana na śmierć. Osiem osób na mnie czeka. Cześć!

– Zwariowałaś? – spytała mnie z niesmakiem Alicja, kiedy za Anitą szczęknęła furtka.

– Przeciwnie. Ona i tak za dużo wie, nawet jeśli nakłamie, też się z tego czegoś dowiemy. A te parę szczegółów nam nie zaszkodzi… O, nie wszystko! – zastrzegłam się czym prędzej, bo Alicja patrzyła na mnie takim wzrokiem, że można się było zadławić. – O jakichś tam drobnostkach mamy prawo zapomnieć…

– Ona ma rację – poparł mnie żywo Paweł. – Sam jestem ciekaw. Ta komitywa pasożyta z Blekotem, klucze sobie dają… Tak dobrowolnie…? Czy on na pewno zleciał bez żadnej pomocy…?

– Ale ja doznałam wrażenia, że ona nic nie wie o ostatnim worku – wtrąciła się nagle Beata z wyjątkową stanowczością. – Tak mi jakoś wyszło z atmosfery, a to by oznaczało, że nakablował ten cały Marianek, nie ona. To też chyba warto wyjaśnić, skoro przychodzi tu i żre…?

Alicja słuchała w milczeniu, głęboko zamyślona. Przecknęła się i ruszyła od stołu.

– No dobrze. Podjęłam decyzję, zjemy śniadanie. Czy ktoś was chce jajko?

Kończyliśmy śniadanie, kiedy przyjechała Marzena, dziko przejęta zarówno workiem, jak i Blekotem. Nie wyrwała nam jednakże pożywienia i napoju z ust, usiadła przy stole, dostała kawy i w skupieniu wysłuchała opisu wydarzeń. Obecność Beaty w drzwiach do pokoju telewizyjnego taktownie pominęła milczeniem, nie usiłując rozwijać tematu.

– Marianek! – podtrzymała swoją opinię z nocy. – Zeżarł wczoraj tę kolację w tempie, jak na niego, szaleńczym, a potem wyleciał z poślizgiem. Wcale się nie śpieszył do siostry, tylko do Blekota. Wycofuję pogląd, że to Anita, gdyby rzeczywiście miała sitwę z Blekotem, nie przyznałaby się do jego wizyty, nikt o tym nie wiedział i nikt jej nie zmuszał. Co ten kretyński Blekot Mariankowi powiedział, pojęcia nie mam, ale wygląda na to, że włączał do swoich poszukiwań kogo popadło, wszystkich bywających u Alicji i znających jej dom.

– Ciebie nie – mruknęła Alicja.

– No, już takim idiotą nie jest. Dokonał racjonalnego wyboru.

– Anity chyba też nie – zauważył Paweł. – Znałaby kulisy sprawy i nie byłaby taka wściekle zaciekawiona. I, prawdę mówiąc, nie grzebie po zakamarkach.

– Bo może to nie Bełkot włączył Anitę, tylko Anita Bełkota – powiedziała Alicja zgryźliwie.

– Mózg szajki, co? Nie przesadzaj!

– Zobaczymy, co nam powie wieczorem…

Daliśmy w końcu spokój rozważaniom, bo do żadnych twórczych wniosków nie udawało nam się dojść. Mnożyły się same pytania bez odpowiedzi, bo kto i dlaczego właściwie zabił Pamelę? Pasożyt zleciał sam, czy został zepchnięty? Dał klucz Alicji Blekotowi czy też Blekot miał swój udział w nieszczęśliwym wypadku i skorzystał z okazji, żeby mu ten klucz zabrać? Pewne było tylko jedno, to mianowicie, że pchał się do ostatniego worka, a o worku doniósł mu Marianek. Postawiliśmy w końcu na Marianka, przypomniawszy sobie szczegóły wieczoru, zrzucał pod stół, co mógł, i potwornie długo te zrzucane przedmioty podnosił, łypiąc okiem w kierunku fotelika pod oknem. Wywęszył znalezisko, Anita natomiast, przyszedłszy później, nie miała szans go zobaczyć. Nie miała także czasu porozumieć się z Blekotem, obie z Marzeną odjechały blisko północy.

Doszedłszy tą drogą do worka, ruszyliśmy się wreszcie od stołu, ale nikt nie zdążył nawet sięgnąć ręką pod fotelik, ponieważ przyszła Kirsten. Miała do Alicji jakiś roślinny interes, przyniosła kłąb zielska i coś chciała zabrać od niej z ogrodu. Wiedziałam, że to potrwa, zdecydowałam się zatem skoczyć po zakupy, zażądawszy tylko z naciskiem, żeby się nie ważyli otwierać worka beze mnie. Mignęło mi w głowie, że ten worek ma pecha i ciekawe, kto następny zażąda, żeby go nie otwierać bez niego, dzięki czemu pozostanie zamknięty do sądnego dnia, ale nie zmieniłam zdania.

Kirsten bezwiednie zrobiła mi grzeczność, odsiedziała swoje i zdążyłam wrócić akurat, kiedy wychodziła. Klątwa z worka zeszła, Beata wyciągnęła go i postawiła na salonowym stole. Marzena buntowniczo zamknęła drzwi wejściowe na klucz.

Alicji się nagle przypomniało i spojrzała w kierunku dwukrotnie zdemolowanego kąta.

– Zaraz, zaraz. Tam leżało dosyć dużo papierów. I pudła, o ile sobie przypominam. Gdzie to się podziało? Ktoś z was coś wyrzucił?

– Ręka by mi uschła, gdybym się ośmieliła coś u ciebie wyrzucić – oznajmiła stanowczo Beata. – Są w kącie…

– No właśnie, miałam ci powiedzieć i wyleciało mi z głowy – zmartwiłam się równocześnie. – Tam wszystko leży na dużej kupie, bardzo porządnie poukładane. Między regałem i drągiem.

– I ja, oczywiście, niczego już w tym nie znajdę! – rozzłościła się Alicja.

– I tak byś nie znalazła…

– Jeśli chcesz, mogę to z powrotem porozkładać tak, jak było – zaofiarowała się Beata pośpiesznie. – Natychmiast. Doskonale pamiętam, gdzie które leżało, bo mam pamięć wzrokową. Mam to zrobić od razu?

Widać było, że Alicja najchętniej przystąpiłaby bez zwłoki do przywracania papierowego bałaganu, ale opamiętała się. Mruknęła coś, machnęła ręką i rozchyliła worek.

Leżące na wierzchu czarne, balowe rękawiczki rzeczywiście prezentowały wielką klasę i zachwyty zajęły nam dość długą chwilę. Pod rękawiczkami znajdowały się, rzecz jasna, proszek do prania i rajstopy, dalej zaś komplet kolorowych kredek, kaganiec dla dużego psa, maszynka do golenia na baterie, zakrętki do włosów w siatkowej torebce, cztery zamki błyskawiczne rozmaitej długości, damskie bermudy w kwiatki, pięć różnych kluczy na jednym kółku, osiem malutkich lichtarzyków na cienkie świece, dwie damskie bluzki, barometr do zawieszenia na ścianie, duży obrus w drobną krateczkę i kilogramowe pudełko czekoladek, oblepione ze wszystkich stron taśmą klejącą.

37
{"b":"89049","o":1}