Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Wyjaśnij to dokładniej – poprosił. – Dziesięć minut po północy wyrzucasz śmieci na kompost. Co to znaczy?

Paweł z wielką przyjemnością wyjaśnił, że kompostowe śmieci składały się, jak zwykle, z produktów wyłącznie przyrodniczych, zapełniających wiaderko za kotarą, że wyrzucane były do pierwszego zasobnika pod ogrodzeniem, gdzie miały obowiązek macerować się i użyźniać ziemię, że wiaderko było już przesadnie pełne i zabrakło w nim miejsca na fusy po herbacie, Alicja zatem kazała mu usunąć to od razu, wiadomo było bowiem, że nazajutrz o poranku jedna z nas wyprodukuje następne fusy. Ogólnie biorąc, wiaderko opróżnia się w miarę potrzeby i nie jest to zjawisko regularne.

Spełnił polecenie, wziął wiaderko, wziął latarkę i udał się do ogrodu środkiem, bo na środku było widniej, na końcu sobie poświecił, żeby czegoś nie podeptać i nie wleźć w pokrzywy, w promieniu światła ujrzał coś dziwnego, poświecił i były to włosy Pameli. Zajął się tym widokiem i przykro mu, ale za cholerę nie pamięta, co zrobił z wiaderkiem.

Przetłumaczona opowieść skończyła się tym, że wszyscy zajrzeli za kotarę. Stało tam kilogramowe opakowanie po lodach, już do połowy zapełnione fusami od herbaty, skorupkami jajek, połówką wyciśniętej cytryny, resztką sałaty, pomidorów, ogórków, papryki i kukurydzy, oraz skórami mandarynek i grejpfrutów.

– Nie znalazłam jeszcze drugiego wiaderka – usprawiedliwiła się ze skruchą Alicja.

– Fusy po herbacie, to ja – pozwoliłam sobie dodać.

Gliny przetrzymały cały kompost z kamiennym spokojem.

– Zgłoszenie do policji nastąpiło o zero pięćdziesiąt – zwrócił się znów Daniel do Pawła. – Za dziesięć pierwsza. Co robiliście przez ten czas?

– Nic – odparł Paweł. – To znaczy, mnóstwo. Najpierw wróciłem do domu i one mi nie uwierzyły. Myślały, że się wygłupiam. Alicja w ogóle zlekceważyła mnie i poszła do… tego… do toalety…

– Tak często się wygłupiasz?

– A skąd! Może w młodości się zdarzało, ale dawno mi przeszło, Joanna świadkiem…

Z lekkim wysiłkiem udało mi się powstrzymać nerwowe drgnięcie. Nie dalej jak w zeszłym roku Paweł na własnych imieninach wywinął numer nie do zapomnienia, jego szatański pomysł o politykę zahaczał tak, że lepiej było tego nie rozgłaszać. Na szczęście uwagę zwracali teraz na niego, nie na mnie.

– Dobrze, nie uwierzyły ci i co?

– Udało mi się je namówić, żeby same poszły popatrzeć. W końcu poszły, popatrzyły, Joanna rozpoznała Pamelę bez dotykania… Jej włosy… To znaczy… No, odsłonięte było ucho i Joanna powiedziała, że zna te kolczyki, czy jak to nazwać, no, to co miała w uchu, pamięta je, więc to musi być Pamela. Wróciliśmy. Alicja jeszcze nie chciała uwierzyć, ale też wreszcie poszła popatrzeć, chociaż sprawiło to kłopoty, bo ona w ciemnościach gów… tego, źle widzi. Wróciliśmy. Jeszcze w jakimś momencie Joanna szukała koniaku, bo jakoś nam było głupio… Chyba ogólnie jakieś takie ogłuszenie na nas spadło, wszystko to razem trochę potrwało, aż w końcu Alicja zadzwoniła. Myliła się parę razy. Nie wiem, co mówiła, bo po duńsku…

– A gdzie byliście przedtem? Mówisz, że skądś wróciliście?

– Wszędzie. Gdzie popadło. Beata jest w Danii pierwszy raz i przyjechała na krótko, więc uzgodniliśmy, że pokażę jej okolicę, jeździliśmy dookoła, chciałem znaleźć dojazd do jeziora, ale coś pomyliłem i nie udało mi się. Zaczęło się robić całkiem ciemno, więc wróciliśmy. Jeśli idzie o to, czy ktoś nas widział, to owszem, tłumy ludzi, ale osobiście ich nie znam. Wszędzie się pętali.

Dokładnie zrozumiałam, po co im był potrzebny cichy zakątek ogrodu Alicji w zdziczałych truskawkach…

Daniel przyjrzał się Beacie, coś powiedział i temat został porzucony. Byłam zdania, że tę kwestię załatwił głównie pies, wykluczając udział ich dwojga w zabójstwie.

Złapali się teraz za Alicję. Tłumacz nie był potrzebny, załatwili to między sobą bezpośrednio. Daniel milczał jak głaz.

Mnie, chwalić Boga, zlekceważyli całkowicie, dowiedziawszy się, że bywam tu zaledwie raz do roku, a Pamelę widziałam wszystkiego raptem ze sześć razy w życiu i o szczegółach jej egzystencji nie mam najmniejszego pojęcia. Strzegłam się pilnie, żeby przypadkiem nie napomknąć o mamusi. Beacie dali spokój i, razem wziąwszy, przeszło ulgowo.

– Nie wychodzimy im na prowadzenie, co? – spytał niespokojnie Paweł, kiedy znikli nam z oczu.

– Alicja, co zeznałaś?

– Takie głupoty, że aż mi się samej niedobrze robiło – odparła Alicja z wielkim zadowoleniem. – Dajcie wreszcie, na litość boską, tej kawy! Zdaje się, że zalęgły się w nich podejrzenia… że jeśli Pamela pchała się tu potajemnie… no… chyba głupio mi trochę…

– Bo co?

– Ja naprawdę uważam, że to idiotyczne…

– Bo co?! – ryknęłam okropnie, z trzaskiem stawiając przed nią puszkę z kawą.

– …to chciała mi rąbnąć coś z ceramiki. Skoro nie chcę sprzedawać i nie chciałam jej dać w prezencie… Ja im niczego takiego nie powiedziałam, sami to sobie wymyślili. Ale wiecie… Mnie rzeczywiście głupio…

Dawno nie widziałam Alicji tak zakłopotanej. Z jednej strony własne zeznania bardzo ją cieszyły, z drugiej napełniały niesmakiem. Konflikt wewnętrzny, zapewne szkodliwy.

– Ale nie mogą uznać za motyw twojej ceramiki, skoro nie ty jesteś zabójcą – spróbowałam ją pocieszyć. – Pies cię nie wskazał, a trudno sobie wyobrazić, że wynajmujesz ochroniarza do skorup, zarazem zostawiając atelier otworem…

– Może właśnie dlatego? – wtrącił z troską Paweł.

– Nie – powiedziała Alicja. – Nie przyznałam się, że zostawiam w nocy, a w dzień tu wszyscy wszystko zostawiają otworem. Poza tym, u normalnych ludzi trudno grzebać w dzień, jeśli są w domu, i w ogóle tu ciągle jeszcze nie bardzo kradną.

– I o co więcej cię pytali?

– O znajomości Pameli. Powiedziałam, że ona dla mnie za młoda, inna grupa towarzyska i ja o niej nic nie wiem. Prawie nie zełgałam, jeżeli nie liczyć Bełkota, pasożyta i Marianka… i Anity… Pomijając już, że to nie są jej znajomości, tylko moje, przez nią, można powiedzieć, przywłaszczone.

– I myślicie, że co teraz…?

Westchnęłam ciężko i zawahałam się nad stołem, niepewna, czego się napić. Kawy, herbaty, piwa…? Zdecydowałam się na kawę, bo stała pod ręką, a Beata uparcie gotowała wodę w czajniku.

– Alicja, teraz muszę ci powiedzieć to coś, od czego mi jest przykro – oznajmiłam grobowo i na tym się skończyło, bo w przedpokoju pojawiła się Marzena, tak zdenerwowana, że nawet nie zapukała.

– Co się dzieje? Policja, tutaj…?! Jezus Mario, co się stało…? – obrzuciła nas bacznym spojrzeniem i jakby doznała ulgi. – No, jesteście wszyscy, a już się przestraszyłam… Co się tu dzieje?!

– A co, jeszcze tam stoją? – zaciekawiła się Alicja.

– No, tu, niestety, mamy zwłoki – powiedział równocześnie Paweł za moimi plecami. – Alicja chciała użyźnić ogród, ale się sprzeciwili.

– Co…?!

– No wiesz, najżyźniejsza ziemia jest na cmentarzach…

– Może ci zrobię kawę, bo akurat jest gorąca woda – zaproponowała gorliwie Beata.

– Usiądź – zaleciłam przezornie. – Cholera, zapomniałam pojechać do sklepu, a miałam kupić nowy koniak. Czekajcie, może zaraz szybko skoczę, to parę minut…

– Siedź! – rozkazała Alicja ostro, bo już się zaczęłam podnosić. – Albo nie siedź, sięgnij do szafki na dole, tam w głębi, w prawym rogu.

– Niech Paweł sięgnie, on młodszy. Paweł, rusz się!

Marzena stała jak przymurowana, wsparta o krzesło, patrząc na nas z przerażeniem. Po chwili torbę z ramienia opuściła na podłogę, obeszła to krzesło i powoli na nim usiadła.

– To przecież niemożliwe, żebyście wszyscy byli pijani…! O tej porze…?!

– Nikt nie jest pijany, wszyscy trzeźwi jak świnie – wyjaśniła niecierpliwie Alicja. – Beata, daj jej tej kawy, mnie też możesz dać. O zwłokach prawda, jakiś kretyn zabił Pamelę i nic lepszego nie wymyślił, tylko przywlec mi ją do ogrodu. Paweł ją znalazł wczoraj wieczorem…

Z podziwem pomyślałam, jak wielka jest potęga sensownego łgarstwa. Głowę mogłabym dać, że Alicja już uwierzyła w wersję, wykombinowaną na użytek policji!

– …a dziś od rana robią tu całe dochodzenie. Ale mają psa, który nas uniewinnił, i tłumacza, który mówi po polsku jak normalny człowiek, z tym że pies mnie trochę zdenerwował, bo doprowadził ich do atelier. Okazuje się, że Pamela tam grzebała. Teraz właśnie nie mamy pojęcia, co dalej. Dobrze, że przyszłaś.

Beata postawiła filiżankę z kawą przed Marzeną, wciąż jeszcze trochę oszołomioną. Paweł coś przewrócił, ale łomot był niewielki i głuchy, więc zapewne zleciało któreś pudło. Zaklął delikatnie pod nosem, po czym triumfalnie postawił na stole butelkę.

– No, no, Hennessy… Alicja, jesteś wielka!

– Odkręć i dajcie jej tego od razu.

– Urwałam się z próby – powiedziała Marzena. – Od wczoraj miałam złe przeczucia. Powiedzcie to wszystko jeszcze raz. Czy ja dobrze zrozumiałam, że ktoś zabił Pamelę? Tak zupełnie, na śmierć? To potworne!

Wspólnymi siłami wyjaśniliśmy jej sprawę, Hennessy był w tym nadzwyczaj pomocny. Marzena odzyskała równowagę. Na zmianę, kiwała i kręciła głową, wreszcie westchnęła równie ciężko, jak ja przed jej przyjściem.

– No więc, Alicja, nie ma siły, teraz już musisz przeszukać dom. Dużo można lekceważyć, ale jeśli zaczynają się zbrodnie, trzeba to potraktować poważnie. Nie wiem, kto tę Pamelę załatwił, no, szkoda jej… ale przecież jechałam wczoraj z Anitą i ona nie zaniemiała nagle. Oni rzeczywiście chcą u ciebie coś znaleźć. Przestań stawiać opór, wszyscy ci pomożemy, przeniesiemy ciężkie rzeczy, a do skrytek możesz zaglądać sama i nikt ci nie będzie patrzył w zęby. Nie możesz dłużej zwlekać, bo naprawdę zaczną użyźniać twój ogród.

Omal się nie zakrztusiłam ze szczęścia.

– Dziękuję ci bardzo – powiedziałam uroczyście i z wielką wdzięcznością. – Z ust mi wyjęłaś te rozumne słowa, od rana próbuję ją o tym przekonać i przez gardło mi przejść nie chce. Zastąpiłaś mnie, Bóg ci zapłać, nie muszę się jej narażać!

25
{"b":"89049","o":1}