– No? – spytałam nader ogólnie i zapewne trochę niecierpliwie, siadając w fotelu i podtykając mu puszkę piwa. Niech sam nalewa, co ja się tu będę miotać dookoła stołu.
Kapitan nalał odruchowo.
– Otóż coś tam udało się wygrzebać – oznajmił. – Okazało się, że słabe ogniwo to, nie zgadnie pani…
– Pewnie, że nie zgadnę, przecież nie znam ludzi!
– Tego akurat pani zna. Nowakowski. Przyznał się bezczelnie i na dobrą sprawę nic mu nie można zrobić. Umie się to ścierwo urządzić, z miejsca przeszedł na drugą stronę barykady, jak tylko wyszło na jaw, że Sprzęgieł leży. Już więcej forsy z niego nie będzie, no to niby po co Nowakowski miałby milczeć?
– A przyznanie się do winy jest, nieprawdaż, okolicznością łagodzącą?
– No właśnie. Z tym że on do żadnej własnej winy się nie przyznaje, jest świadkiem.
Jako świadek kłapie pyskiem, aż echo idzie. O wszystkim dowiadywał się post factum i nic nie mógł poradzić.
– Na Helenę też nie mógł? Jak z nią właściwie było?
– Głupia baba – powiedział kapitan z irytacją i zreflektował się. – To znaczy, tego, nie chciałem być niegrzeczny w stosunku do nieboszczki. Ale ona sama się w to wrąbała. W histerię wpadła i poleciała do Libaszowej składać wymówienie, w takim domu zbrodni pracować nie będzie, no i to wystarczyło. Libaszowa, a znały się przecież w dzieciństwie… Pani wie o tym?
– Tyle co z listu Judyty. Rozumiem, że tuż przed wojną młoda wówczas matka Heleny robiła za kucharkę u młodej mamusi Miziutka. Dzieci mogły się znać.
– Zgadza się. Znały się po wojnie. No i Libaszowa wyciągnęła z niej więcej. Między innymi pani im wyszła, a trzeba trafu, że właśnie wtedy zaczęła pani publikować te swoje felietony, czy jak to tam nazwać. Sprzęgieł się zaniepokoił, bo dodatkowo dużo wiedział o pani mężu i bał się go trochę. Helena im się urwała, puścił za nią swoich chłopców, złapali ją, wykołowali i wieźli do Łodzi, żeby ją przycisnąć i wywlec z niej wszystko. Medycznie. Zastrzyki, skopolamina i tak dalej.
– Dlaczego do Łodzi? – zdziwiłam się.
– On tam ma metę, rozwija firmę i czuje się swobodniej niż tu. Jeszcze go nie znają. Helena się połapała chyba, że coś nie gra, i rzeczywiście wyskoczyła im z samochodu. Nie im, jednemu, bo dwaj jechali za nimi. Ten jeden zginął, tamtym nic się nie stało, a za to pani im się napatoczyła. Byli pewni, że pani jechała za Heleną. Zorganizowali się błyskawicznie, ofiary odwieziono do szpitala, a tam był bajzel nie z tej ziemi, Helenę bez trudu sobie zabrali, panią zaś zaczęli śledzić. Nie zauważyła pani, że ktoś za panią jedzie?
– Nie zwróciłam uwagi.
– No właśnie. Przepytali Helenę i ona im przy tym umarła. Wtedy wpadli na pomysł, żeby się jej pozbyć, a panią postraszyć, Helena panią znała, pani jej nie?
– A skąd! Na oczy jej przedtem nie widziałam. Ale z tego wynika, że gdybym nie pojechała przez cholerną Łódź, nic by mnie złego nie spotkało…
– Zgadza się. Na diabła była pani ta Łódź? Gorsza trasa i dalej.
Popatrzyłam na niego z wyrzutem, skrzywiłam się, prychnęłam i zażądałam dalszego ciągu. Kapitan podjął temat Heleny.
– Przyznała się, że napisała list do pani. Przyznała się do spowiedzi u księdza.
Zorientowali się, że ona cholernie dużo wiedziała, a do tego jeszcze bredziła o dokumentach. Wie pani, co im rąbnęła? Próbki fałszowania podpisu z kosza na śmieci, a do tego zdjęcia z młodości prawdziwego Libasza. Nie byli pewni, co z tym zrobiła, mogła przekazać pani albo temu swojemu… to znaczy, temu pani…
– Swojemu, swojemu – przerwałam uspokajająco. – On już dawno nie mój.
A takie baby, do Heleny podobne, wielbiły go przez całe życie.
– No to chwała Bogu. Libaszowa podobno, jak się dowiedziała o tej głowie, wpadła w furię, piekło zrobiła, wrzeszczała, że to najlepszy sposób, żeby pani się uczepiła, bo pani jest gangrena, jakiej świat nie widział, a oni wszyscy kretyni, ocenili panią akurat odwrotnie. Zabrać pani tę głowę! No i zabrali, jeszcze w Paryżu…
– A gdzie podrzucili?
– Na granicy. Ułatwiła im pani przez tę swoją zieloną kartę. Ogólnie mieli zamiar tę Helenę usunąć radykalnie, głowę odcięli, żeby jej nikt nie rozpoznał, wysłali z kraju z panią, zwłoki zakopali, no, to im wyszło nie najlepiej… Potem, kiedy już, dzięki pani, wyszło na jaw, czyje są te zwłoki, zmienili zdanie i złożyli ją do kupy razem z głową.
Z kostnicą załatwili łapówkami, Nowakowski osobiście je wręczał. Teraz, rzecz jasna, twierdzi, że nic nie wiedział, był pewien, że Helena zginęła w katastrofie i nastąpiła tylko profanacja zwłok, a profanacji do zabójstwa daleko. Prawdy dowiedział się później, jak już pani wróciła.
– Jednak Mizutek zna mnie całkiem nieźle – rzekłam w zadumie. – Zaczynam rozumieć następne wydarzenia.
– Na ten temat Nowakowski gada chętnie, bo nie jego sprawa. Skoro już się wygłupili z głową, to Libaszowa wymyśliła, musieli panią jakoś unieruchomić. Żeby się pani zajęła sobą, a nie nimi. Rąbnął do pani snajper, a zamiar był taki, żeby pani uszkodzić stopę. Nie będzie pani mogła prowadzić samochodu, zostanie pani w Paryżu, głowę Heleny podwędzą i cała afera przyschnie. Tymczasem pani wróciła, a te papiery ich gryzły, więc wykombinowali ten cholerny wybuch. Pani w szpitalu, a oni sobie spokojnie poszukają, broń Boże tylko żeby pani nie zabić. Włamali się do piwnicy, to się zgadza, na pani sąsiada padło, niczego nie znaleźli. Księdza z Grójca owszem, chcieli zabić, bali się go śmiertelnie, bo z Kościołem żartów nie ma, gdyby ksiądz zaczął mówić…
– No i proszę, jak to na złe wychodzi nie wierzyć w ludzką uczciwość…
– Toteż właśnie – przyświadczył kapitan i wylał resztę piwa z puszki. Poszłam do lodówki po następną.
– Tożsamość Sprzęgieła już stwierdzono? – spytałam, siadając.
Kapitan zmroczniał nieco, ale zaraz się rozpromienił.
– Film pod tytułem „Ekstradycja” pani widziała?
– Widziałam. Bardzo dobry.
– No to ma pani ciąg dalszy. Sprzęgieł wszedł w posiadanie spadku nielegalnie i bezprawnie i oni już o tym wiedzą. Te firmy adwokackie, które od pani dostałem, to było samo szczęście, u nas już się zaczęło tuszowanie sprawy. Zdążyłem im podrzucić to strusie jajo w ostatniej chwili.
– Zażądają ekstradycji? Czyjej? Sprzęgieła czy Miziutka? Znaczy, chciałam powiedzieć, pani Libaszowej?
– Chyba obydwojga. Zdaje się, że już im zablokowali konta. Tak na wsiaki słuczaj, bo jeszcze prowadzą dochodzenie. Coś mi się widzi, że mają grupę krwi Libasza, wycinali mu tam wyrostek. Rozumie pani teraz, dlaczego ja siedzę tutaj, a nie pani u nas?
Zaniepokoiłam się.
– A nie wyleją pana z roboty?
– A kto wie, że tu siedzę? Poza tym, dlaczego mają wylać, dochodzenie przeprowadziłem doskonale i w niezłym tempie, za ten wybuch u pani dostałem naganę, a za dochodzenie dostałem pochwałę. Reszta już do mnie nie należy, czepiać się nie będę, bo nie upadłem na głowę i katastrofa samochodowa mi nie grozi.
Była to niewątpliwie informacja ogromnie pocieszająca.
– W rezultacie przestępstwo popełnione u nas polega na zabiciu Heleny…?
– E tam. Mówiłem przecież, że rozmawiam tu z panią prywatnie. Wedle wersji oficjalnej ta cała Helena zginęła w katastrofie, obrażenia wewnętrzne, nawet profanacji nie ma, bo głowa jej się sama oderwała. Trochę w tym brak logiki, na co jej obrażenia przy głowie i odwrotnie, ale kto tego będzie dochodził? Prawdziwy Libasz natomiast, doskonale wiemy, że sam z siebie nie umarł, ale co z tego? Zabił się na drzewie. Może koło prawe przednie, ostro leciał, pożar, co tu można stwierdzić? Guma się spaliła.
– Posługiwanie się cudzymi dokumentami… – podsunęłam z nadzieją.
– A owszem, karalne. Ale kota ogonem wykręcić zawsze można. Grzywna, zawieszenie, afekt, zakochali się w sobie na śmierć, Libaszowa i Sprzęgieł, i małpiego rozumu od tego dostali, pani myśli, że ja tak sam z siebie? A skąd! Pani prokurator mówiła do mnie i jej słowa powtarzam. Willę buduje.
– Kto?
– Pani prokurator. Uczucia wyższe bardzo sobie ceni.
– O Jezu…
Kapitan sposępniał mocno, wypił piwo i znów się nieco rozpogodził.
– Powiem pani szczerze, gdyby nie to, że cały kant obija się o Amerykę, wszystko by się im upiekło. A ten pani były… no, ten ostatnio Heleny… cały szwindel miał w małym palcu, wiedział o nim od początku do końca, Sprzęgieła trzymał na widelcu, na co czekał, do cholery? Dobra, niech będzie, dowody pogubił, ale bodaj mógł puścić swąd. Coś by z tego wynikło, dlaczego milczał, do pioruna, dopiero teraz powiedział co wie, i też, można powiedzieć, prywatnie. Nie do protokółu i nie dał się nagrać.
– Nie taki on głupi, jak by się wydawało – mruknęłam. – Doskonale wiedział, że latanie do panów z donosem tyle by pomogło, co umarłemu kadzidło. Ja nie wiem, może on w ogóle czeka na unormowanie sytuacji przestępczej? Aż cała góra rządowa poniecha kantów, kodeks karny się zmieni, a ruską mafię całkowicie diabli wezmą?
Kapitan przyjrzał mi się z wielką uwagą.
– Pani wierzy w taki cud?
– Nic na świecie nie trwa wiecznie. Nawet sam świat ma doczekać swojego końca.
Myśli pan, że koniec świata nastąpi, a mafia nadal będzie kwitła?
– A cholera ją wie…
– A otóż nie – powiedziałam uroczyście i w natchnieniu. – Ludzki żywioł to straszna siła. Ludzie się w końcu zdenerwują i tak jak niegdyś Dziki Zachód, ruszą osobiście. Bardzo liczę na młodzież spragnioną rozrywki, staruszki ze świeżo odebraną emeryturą przestaną im wystarczać, równie dobrze, a znacznie korzystniej można napadać mafiozów. Polak ma swoje ambicje, szczególnie jeśli nic, poza ambicjami, nie posiada. Trzeba się tylko do tego trochę przygotować…
Kapitan popatrzył na mnie tym razem ze zgrozą. Potem obrócił wzrok ku oknu.
Musiałam przynieść trzecią puszkę piwa, żeby go wreszcie odblokowało.
– Pani już nic nie grozi – powiedział i doznałam wrażenia, że dźwięczy w tych słowach jakby odrobina żalu. – Połapali się wreszcie, że od pani powinni byli trzymać się z daleka. Teraz już pani nie zdoła im zaszkodzić, nawet gdyby napisała pani i opublikowała całą epopeję o przestępczości. No, chyba że zacznie pani agitować tę młodzież…