– Dominik! – ucieszyła się Martusia. – A obie mówiłyśmy panu od razu, że on się na mordercę nie nadaje! – Należało jednak to sprawdzić.
– No to, chwalić Boga, mamy go z głowy. Ty masz – zwróciłam się do Martusi.
– Przestaną cię gnębić wyrzuty sumienia o to kasyno.
– Już dawno mnie nie gnębią i wybij sobie z głowy, żeby gnębiły! Cezary Piękny wtrącił się, bo miał do nas jeszcze jakieś interesy. Szczególnie do Marty.
– O ile wiem, pani w dniu zabójstwa była w kasynie. Czy nic tam przypadkiem nie zwróciło pani uwagi? Nikt się nie zachował jakoś nietypowo, dziwnie, może przytrafiło się coś, co pani zapamiętała? Martusia spojrzała na niego i łypnęła okiem na mnie. Zachowałam kamienną twarz, żeby jej nie zbijać z pantałyku i nie odbierać Czarusiowi nadziei. Wiadomo przecież, że uwagę roznamiętnionych graczy może zwrócić na siebie wyłącznie zjawisko potężne, pożar szalejący za plecami, strzał, który rozwala ekran automatu przed nosem albo trafia krupiera, nagłe wyłączenie prądu, stanowiące przeszkodę w grze… Drobiazgi przechodzą niedostrzegalnie, więc co ona mogła zapamiętać? Inni tam siedzą tacy, co nie dla gry przyszli, w hazard się nie wdają, patrzą pilnie i widzą wszystko…
A jednak Martusi coś w oko wpadło.
– Owszem – rzekła zdecydowanie. – Jeden taki koło mnie, po pięć złotych grał, komórkę przyłożył do ucha, zlazł ze stołka i wybiegł. I nie wrócił. A na kredycie miał przeszło tysiąc punktów, i nie wiedzieli co z tym zrobić. Zauważyłam, bo pytali mnie o niego.
– Kto pytał? – Obsługa oczywiście. Pytali, kto tu siedział, o, już po bardzo długim czasie, a ja wiem, że wyleciał z komórką przy uchu, bo akurat mi w tym momencie grało, na karetę, więc mogłam się rozejrzeć dookoła. Nie mam pojęcia, kto to był, nie znam człowieka.
– Jak wyglądał? – Nie wiem. Nie miał brody i nie był łysy, rozumie pan, nic mu na głowie nie świeciło, a od łysiny blask bije. Nie bił.
– Ale coś więcej? Stary, młody, gruby, chudy…
Martusia zmarszczyła brwi i widać było, że z całego serca chce Czarusiowi pomóc, co nie najlepiej jej wychodzi.
– Nie stary – rzekła stanowczo. – Nie gruby… Ale i nie chudy! Duży. Takie miałam wrażenie, że duży, jak z tego stołka zlazł i wybiegał, jakoś dużo człowieka w oczach mi zostało. I chyba raczej młody… Nie miał nic rażącego, żadnych zielonych włosków, kolorowych apaszek, złotych kolczyków… Zauważyłabym.
– A nie spytałby pan tak o niego pana Stasia albo pana Zbyszka, albo pana Miecia…? – podsunęłam delikatnie i z subtelną naganą.
– I kto to mówi, pani? – zgorszył się piękny Cezary. – Pani chyba powinna z góry wiedzieć, co ja od nich usłyszę. Siedzieli tyłem i żywego ducha nie widzieli, a z nazwiska nie znają w ogóle nikogo. Plotki owszem, ale nie zeznania! – Ja za tego mojego też głowy nie dam! – zastrzegła się Martusia pośpiesznie.
– Proszę mi nie kazać przysięgać przed sądem! Nie rozpoznam faceta! Pan major jakoś łatwo się z jej zastrzeżeniem pogodził. Siedział przez chwilę w milczeniu i nad czymś rozmyślał.
Nie wytrzymałam.
– A ten Grocholski co? – spytałam niecierpliwie. – Pożar dostał pan od nas, mógłby pan coś powiedzieć z elementarnej wdzięczności. Rzeczywiście ktoś mu bombę podłożył na piętrze, tak jak ludzie gadali? – Rzeczywiście – przyznał piękny Cezary, ku mojemu zdumieniu, bez najmniejszego oporu. – I panie chyba wiedzą, że w celu zniszczenia dokumentów, które tam były zgromadzone? Ponadto chwilę dostarczania bomby pani oglądała osobiście – zwrócił się do mnie. – Ta furgonetka ze sprzętem elektronicznym… Owszem, bomba znajdowała się w nowej drukarce i była odpowiednio ustawiona.
– I co? – Nic.
– Jak to, nic? Takiej furgonetki nie można odnaleźć?! Zaraz, a te wszystkie samochody? Te z Marriotta i tego z kitką i z nosem…? – Z nich wszystkich tylko jeden miał prawdziwe numery – rzekł Czaruś Piękny z kąśliwą uprzejmością. – Wóz stałego dostawcy Marriotta, który im przywozi szparagi i brokuły, a zabiera dla siebie kości na przemiał. Z żadnymi aferami nie ma nic wspólnego, zostało to sprawdzone bardzo dokładnie. Reszta fikcyjna.
– I na co nam było zapisywać i zapamiętywać? – rzekła z goryczą Martusia.
– Całe szczęście, że nie leciałam niepotrzebnie przez trzy piętra! – westchnęłam równocześnie z satysfakcją. – Pomyśleć, że po zapisaniu pamiętałam…
Cezary Piękny najwyraźniej w świecie czegoś jeszcze od nas chciał, ale jakoś nie mógł tego sprecyzować. Byłam pewna, że albo pytanie pozwoli nam odkryć pilnie strzeżoną tajemnicę, albo sam nie wie, jak i o co pytać. Chętnie bym mu pomogła, ale nic mi nie przychodziło do głowy.
– Czy pani jest pewna… – zaczął z wahaniem, ale przeszkodziła mu nagle Martusia.
– A dlaczego właściwie udusili tego uduszonego Lipskiego-Trupczaka? – spytała niecierpliwie. – Bo może też nam się prawda przyda?
Osobliwe zdanie miało działanie ogłuszające. Wiedziałam, że coś powiedziała nie tak, nie mogłam jednakże na poczekaniu uświadomić sobie, co. Pięknego Cezarego rąbnęło chyba podobnie.
– Widział zabójcę Ptaszyńskiego – odparł jakoś odruchowo. – Należało go uciszyć radykalnie…
W tym momencie zamilkł i nie powiedział nic więcej. Zrezygnował z uzupełniania wiedzy, pożegnał się i poszedł sobie. Zostałyśmy same, obie nieco zaskoczone.
– Tyle to każdy ćwok umiałby zgadnąć – stwierdziłam po chwili z niesmakiem.
– Za dużo zobaczył, więc proszę won. Zdaniem Anity, sprzedałby informację na aukcji, kto da więcej…
– I komu to właściwie potrzebne? – No myśl logicznie, wrogowi zabójcy albo zleceniodawcy. Jeśli w ogóle w grę wchodzi zleceniodawca, aż mnie ciekawi, jaką straszliwą forsę mógł być komuś winien. Ten zleceniodawca, mam na myśli. Wolał trzasnąć Słodkiego Kocia niż zwracać dług! – Może nie miał tyle, biedny człowiek…
– A na płatnego zabójcę miał? – Nie wiem, ile kosztuje płatny zabójca. Ale jeśli drogo, może po prostu rąbnął go własnoręcznie? Broń palna, nawet z tłumikiem, wypada chyba taniej…? Przez długą chwilę, bez żadnych racjonalnych powodów, rozważałyśmy kwestię kosztów zbrodni, potrzebnych nam jak dziura w moście. Próbowałyśmy odgadnąć osobę tego potężnego dłużnika, bez żadnego rezultatu. W chwili kiedy udało nam się oprzytomnieć i wrócić do właściwego tematu, zadzwoniła komórka Marty, a zaraz potem mój domowy telefon. Poszłam ze słuchawką do drugiego pokoju, żeby uniknąć zakłóceń akustycznych.
– Już wiem, komu ten Trupski najbardziej właził na odcisk – powiedziała Anita bez żadnych wstępów. – To jest niejaki Kubiak, potajemny księgowy wszystkich mafii, hochsztaplerów, aferzystów i członków rządu. I kogo tam jeszcze chcesz. Jak sama wiesz, tutaj można wykryć więcej niż w kraju.
– Kubiak, Kubiak… Czekaj, słyszałam takie słowo… Kubiak…
Przypomniałam sobie nagle. Kasia mówiła coś o jakimś Kubiaku…
– A, już wiem! I co ten Kubiak? – Ekonomista i prawnik. Podobno… sama rozumiesz, ja z jego usług nie korzystam… Dokonuje rozliczeń, pilnuje porządku, pożyczki, długi, terminy płatności i tak dalej. Wie wszystko o wszystkich, bo wszyscy do niego lecą.
– Po co? – Po informacje. Kto może pożyczyć, a kto nie. I odwrotnie, komu można, a komu nie. Utajnione zabezpieczenie, istnieje albo nie. Tajne konta, no, wszystko, co tylko zechcesz. Milczy jak głaz, lepszy od szwajcarskich banków, dawno już zaczął, a teraz prosperuje na całego. Od lat wiadomo, że w niego jak w studnię, więc cieszy się ogólnym zaufaniem. A Trupski, już ci mówiłam, wciskał się wszędzie jak taka glista i Kubiakowi mógł narobić koło pióra. Sprzedać czyjąś tajemnicę i zepsuć mu opinię, istny wrzód na tyłku. Więc może Kubiak postanowił się go pozbyć?
Zastanawiałam się przez chwilę.
– Na rozum biorąc, brzmi to logicznie. Kubiak ma prowizję? – A co, uwierzyłabyś, gdybym ci powiedziała, że to taki wszechświatowy altruista, który uparł się iść żywcem do nieba? – Ale ekonomista i księgowy w mokrą robotę nie powinien się wdawać! – Toteż w życiu nie uwierzę, że wdał się osobiście! Ale mógł być dyplomatycznym inspiratorem. Wiedzy posiada dosyć.
– Prawdę mówiąc, wolałabym, żebyś to wszystko powiedziała policji.
– Jakiej policji? – Duńskiej.
– Pomijam taką drobnostkę, że akurat jestem w Hamburgu…
– Ale wracasz do Kopenhagi? – Wracam, owszem…
– No więc duńskiej…
– Co, na litość boską, duńską policję obchodzi polski Kubiak?! – No jak to, przestępca…
– Jaki znowu przestępca?! Zwykły, skromny, legalny doradca ekonomiczny! A tego, że wchodzi swobodnie do komputerów we wszystkich bankach świata i w małym palcu ma wszelkie zabezpieczenia, żadna siła mu nie udowodni! Duńska policja ma to w odwłoku! – Ale przecież cię przesłuchiwali…
– Kto?! – Policja.
– Jaka policja? Zdenerwowałam się do tego stopnia, że spróbowałam oderwać paznokciami uschnięty pęd asparagusa. Tyle mi z tego przyszło, że złamałam sobie paznokieć.
– Duńska, jak sądzę, nie? Polska nie zdążyła, bo wyjechałaś.
– Żadna policja świata jednego słowa ze mną nie zamieniła – powiedziała Anita stanowczo. – Poza francuską, która mi przyłupała mandat za parkowanie. Mówię to wszystko tobie, bo może ci się na coś przyda, a poza tym mam nadzieję, że się czegoś dowiem od ciebie.
– O mój dobry, wielki, jedyny Boże! – powiedziałam ze zgrozą.
– Ejże, coś nie gra? – zainteresowała się Anita.
– Nic nie gra. Wszystko nie gra. Właśnie przestałam rozumieć cokolwiek i będę musiała rozwikłać jakieś niepojęte okropieństwo. Jesteś pewna, że nie składałaś zeznań na policji na prośbę naszych władz? – Jeśli, to bezwiednie. A mogę ci przysiąc, że przez ten cały czas ani razu nie byłam pijana. W ogóle nie pamiętam, kiedy się ostatnio urżnęłam, chyba potwornie dawno temu…
– I nic nikomu nie mówiłaś, tylko to mnie…? – Nic nikomu. Jak Boga kocham. Pytać owszem, pytałam. Ale dyplomatycznie. No, trochę snułam wspomnienia… Nie masz mnie chyba za kretynkę? Nie, nie miałam jej za kretynkę. Różne szataństwa mogła wykombinować, ale głupia nie była z pewnością. Coś tu nie grało tak przeraźliwie, że aż powietrze zaczęło warczeć.