Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Cha, cha! – prychnęłam drwiąco. – Najwyżej mogą nie chcieć.

– Rozumnie mówisz. Ale mogą i chcieć. A tu się robi takie bagno, że od miazmatów dusi, głównie telewizja, ale i film, tajne archiwa, przywłaszczony szmal, przekręty za przekrętami, łapówy niewiarygodne i czy ty wiesz, kogo podejrzewają? Poręcza!

Nie zdążyłam się zdziwić, bo już mi motyw strzelił fajerwerkiem.

– Poręcza? Floriana? Tego od Martusi? Bo co? Usuwa konkurencję?

Magda zachwyciła się moją nadziemską mądrością do tego stopnia, że zjadła jeszcze jednego pieroga. Potwierdziła przypuszczenie, najpierw gwałtownie kiwając głową, a potem słownie.

– Nikt nie mówi głośno i wyraźnie, takie szeptanie po kątach lata, bo skoro on posuwa się do tak radykalnych poczynań, wszyscy się boją, a cholera go wie, na jakim stołku w końcu może usiąść i komu zaszkodzić. Szczególnie, że jest to beztalencie śmierdzące, nadęte, bezczelne i wredne, a tacy z reguły mają największe szanse. Podobno szantażuje Wojłoka…

– Jakiego Wojłoka? Kto to jest?

– Szara eminencja w księgowości, w szastaniu forsą prywatnych kanałów i producentów, mówiąc w dużym skrócie i niezrozumiale. Nawet byłej pani dyrektor patrzył na ręce. Wszyscy wzbogaceni boją się Wojłoka, a Wojłok podobno boi się Poręcza, taka opinia się zalęgła i rośnie.

Już chciałam powiedzieć, że generalnie pomysł jest głupi, ale przypomniało mi się nagle, że ani od tych pierwszych glin, ani od Górskiego o Poręczu nie usłyszałam jednego słowa. O Waldemara Krzyckiego mnie pytali, a o Poręcza nie. To ja mu o nim powiedziałam, Górski zaś wypytał mnie, a sam nic, żadnego komentarza! Czy on w ich oczach nie stoi przypadkiem na czele potencjalnych sprawców, ja zaś byłam albo jestem zasłoną dymną…?

– A co ktoś wie o dowodach, alibi i tak dalej? – spytałam chciwie, lekceważąc Wojłoka, o którym w życiu nie słyszałam.

– Dowody głównie moralne. Etyczne. Wnioskowania. Wajchenmann odpędzał go od siebie, Drżączek natrząsał się z niego podstępnie i wygryzał zewsząd, Łapiński się na nim nie poznał i wykazał głupi upór…

Zaniepokoiłam się.

– Ale Łapiński, mam nadzieję, jeszcze żyje…?

– O ile wiem, tak, ale to może dlatego, że akurat jest w Wiedniu. Czekaj, Zamorski zeszmacił go jawnie, mieszając z błotem, z każdym z nich miał do czynienia bezpośrednio albo pośrednio i każdy wydarł mu z gardła możliwości, które już – już miał. Do archiwum wlazł po trupie Zamorskiego…

Tu Magda otrząsnęła się z lekka i zastanowiła.

– Na dobrą sprawę, to ja powinnam była wleźć do archiwum po trupie Zamorskiego. Ale nie wyobrażasz sobie nawet, jak ja nie lubię trupów!

– A do ciebie nie doszli?

– Zdumiewające, ale jeszcze nie. Chociaż już mnie ktoś pytał, gdzie wtedy byłam, bo o dwunastej ludzie mnie widzieli i któraś kamera złapała, jego ten hipotetyczny Poręcz kropnął o dziewiątej, to już całe miasto wie, ale nikt nie wątpił, że o dziewiątej mogłam być we własnej łazience. I byłam! Wiesz, że ja dopiero teraz doceniam, jak to wygodnie mówić prawdę!

– A w twoim domu ktoś cię widział?

– Masz na myśli w mieszkaniu? Bo w windzie owszem, sąsiadka. I facet w garażu. Poza tym z tej łazienki wywlókł mnie telefon, dzwonił scenarzysta i żebrał o drobniutką zmianę, nawet mu to załatwiłam, małe piwo…

– Na stacjonarny?

– Na stacjonarny. A co…?

– To miałaś fart. Jesteś kryta, po pierwsze, śladów nie zostawiłaś, nawet gdyby, zostały zadeptane, więc na ciebie nie trafią, a po drugie… nawet gdyby… trafiłaś na zwłoki, zawiadomiłaś i uciekłaś, to nie jest karalne…

– O, cudzie…! – westchnęła Magda z ulgą. – Jeśli mi jeszcze dasz kawy…

– Żaden problem – podniosłam się od stołu, sięgnęłam po talerzyki. – Ale musimy wykombinować przyczynę, dla której uczyniłaś te parę kroków więcej. Bo w ogóle, przypominam ci, poszłaś do punktu rehabilitacyjnego i po cholerę niosło cię dalej, zamiast od razu tam wejść?

Prztyknęłam czajnikiem, wyjęłam odpowiednie naczynia, sprzątnęłam ostatnie trzy pierogi z dodatkami, zrobiłam kawę dla niej i herbatę dla siebie, przyniosłam to do salonu, a Magda wciąż jeszcze siedziała, wsparta łokciami na stole, z brodą na dłoniach. Wstała wreszcie z krzesła z ciężkim westchnieniem.

– No popatrz, strasznie myślę i nic mi nie przychodzi do głowy – rzekła smutnie, przechodząc do salonowego stolika. – Prawdy powiedzieć nie możemy?

– W żadnym wypadku. Ale czekaj, co ty mogłaś…

Po jaką wielką czarną ospę człowiek może się pchać do tajnego śmietnika, o którym w ogóle nie powinien nic wiedzieć? Zaraz. Niech ja to sobie wyobrażę… Siedziałyśmy przez chwilę w milczeniu.

– Wiem! – wykrzyknęłam z triumfem. – Ale musisz się wczuć w rolę!

– Gotowa jestem w każdą, bo rozumiem przyczyny – zapewniła gorliwie Magda i z wyraźną przyjemnością napiła się kawy. – No…?

W trakcie wyjaśnień korygowałam wizję.

– Pracowałaś tam długo, mam na myśli budynek. Z rehabilitacji nigdy nie korzystałaś, nawet nie wiedziałaś, że ona tam jest. Wiedziałaś mgliście. Teraz cię zaciekawiło, bo coś… Łokieć? Stłukłaś łokieć? Już ci przeszło, ale zdążyłaś pomyśleć, że takie leczenie by ci się przydało i na wszelki wypadek poszłaś sprawdzić, bo może nie tylko łokieć, ale w ogóle urodę albo, co, nikomu nie mówiłaś, bo głupio wyjawiać nadzieję na odmłodzenie, odchudzenie, tańczyć chcesz, a źle ci idzie…

– Zwariowałaś – mruknęła Magda.

– No to zostańmy przy łokciu. Kolano, jeśli wolisz. Pierwszy raz tam poszłaś…

– To przypadkiem prawda.

– Zaciekawiło cię, co jest dalej, tyle lat, a nigdy tu nie byłaś, jakieś schodki, zaświeciłaś zapalniczką, żeby znaleźć kontakt, i ujrzałaś pod nogami wiadomo, co. Cały dalszy ciąg jest w pełni zrozumiały i nikt się nie przyczepi, szczególnie, że wykazałaś się obywatelską postawę i rozsądkiem, żeby udzielić informacji właściwej placówce. Nikt ci nie udowodni, że nie byłaś w szoku.

– Byłam! Słowo daję!

– No to mamy. I tego się trzymaj.

– Bardzo mi to sugestywnie opowiedziałaś, uwierzyłam we wszystko. Ale o rehabilitacji musiałam wiedzieć wcześniej, bo ostatnio nikogo nie pytałam.

– Toteż mówiłam. Wiedziałaś mgliście. Łokieć ci przypomniał.

– Czy zamiast łokcia może być kość udowa? Niedawno walnęłam się w narożnik marmurowego stołu, bolało mnie przez tydzień…

Kość udową pochwaliłam z wielkim zapałem. A i tak całą wersję tworzyłyśmy na wyrost, bo mało było prawdopodobne, żeby ktokolwiek do sprawy przypasował Magdę. Bardziej już Poręcz pasował do sprawcy.

Magda wróciła do tematu zasadniczego.

– Czekaj, nie powiedziałam ci jeszcze wszystkiego. Nie chcę cię martwić, ale w plotkach zaczynają podśmiardywać niepokojące osoby, bo Poręcz judzi. Komuś podobno bąkał coś o Wajchenmannie, jakoby na film dostał więcej, zużył mniej, a różnicę wydarł mu ktoś od rekwizytów, kto to był… nie znam człowieka i nie pamiętam. Wajchenmann żądał zwrotu albo ujawnienia, więc ten ktoś zamknął mu gębę, polityczna postać, więc wszystko szeptane…

– Złodziej, znaczy, awansował?

– Coś w tym rodzaju. I odwrotnie, ktoś tam inny podupadł, ale to przy Zamorskim. No i najgorsze, bąka się o autorach, nawet o tobie…

– Jaworczyk! – wyskoczył mi z ust komunikat od Miśki.

– Znasz Jaworczyka? – zdziwiła się Magda.

– Nie. W ogóle nie mam pojęcia, kto to jest, ale słyszałam, że mnie szkaluje. Kto to jest?

Magda machnęła ręką.

– Trudno powiedzieć. Taki jeden, miał swój program i wielkie nadzieje, brał się za różne tematy, w tym za przestępczość, nie wykazał się talentem i w końcu poleciał. Ktoś mu podobno zniszczył najważniejszy odcinek, który miał być wystrzałowy i cześć pieśni, tak twierdził. Miałaś z tym coś wspólnego?

Wzruszyłam ramionami, bo żadnego niszczenia komukolwiek odcinków akurat sobie nie przypominałam. Magda kontynuowała.

– Może on sam z siebie tego nie wymyślił, mógł od kogoś usłyszeć i chyba zgaduję, od kogo. Operator Drżączka, beznadzieja, ale ma dzikie chody i plecy, więc się trzyma, a wielkie ambicje tańczą w nim kankana. Koniecznie chce być artystą i geniuszem, to on pchał Drżączka z tym ostatnim filmem za obietnicę, że zdjęcia będą jego. Nikt go już nie chciał przy żadnym kręceniu i musiał się przyssać do drugiego niewydarzonego geniusza…

– A, to dlatego te kuszące panienki tak dziwnie wyszły!

– Wszystko mu dziwnie wychodzi. Nie pamiętam jego nazwiska, bo mówi się na niego Majtacz, i rzeczywiście majta kamerą, jakby się oganiał w pasiece albo miał konwulsje. Dotarło do niego, że skrytykowałaś dzieło Drżączka i teraz rzuca podejrzenia.

– A niech rzuca, aż mu ręka zdrętwieje. Na innych też?

– Na innych głównie Poręcz. Nielegalnie udostępnione prawa, to też on trąbi, tyle, że na małej trąbce. Telewizja rzekomo zapłaciła, autor nie dostał, tu pojawia się Wojłok…

Co za melanż potworny! Nie spodobało mi się to wręcz piramidalnie, nielegalnie udostępnione, autor nie dostał… Wydawcy Ewy Marsz, którym odgórna siła zagipsowała gęby…!

Poręcz do tego. Mści się na Ewie. Zamiatając własne podwórko, na nią chce rzucić podejrzenia, swołocz perfidna. Właściwie powinien się mścić także na Martusi, nie pożałowała mu wszak wystrzałowej opinii, nie zdziwię się, jeśli lada chwila ktoś padnie trupem w Krakowie. Gdyby nie Ewa Marsz, na tę rozmowę ściągnęłabym Górskiego!

– Mętne to wszystko strasznie, ale ciągle jakieś nazwiska wychodzą na prowadzenie – ciągnęła bezlitośnie Magda. – Wzajemność kwitnie i teraz się okazuje, że Poręcz nie ma żadnego alibi, mógł skasować wszystkich trzech. W zeznaniach łżą straszliwie, bo on ich szantażuje.

– Ma, czym?

– Jasne. Ale nie są to kodeksowe przestępstwa, no, może trochę… Głównie kompromitacje. Gdyby ktoś się tym zajął porządnie, byłaby niezła afera i duży ubaw dla społeczeństwa, a kto się zajmie? Obyczajowość nam podupadła i zobaczysz, lada chwila Poręcz wyskoczy na człowieka roku, tylko nie wiem, w jakiej dziedzinie. I w ogóle nie zapominaj, że ja ci przekazuję plotki, supozycje, pobożne życzenia różnych wzajemnych wrogów, podkładanie świni i podgryzanie stołków. Wszelkie bzdety bez wyboru.

21
{"b":"88524","o":1}