Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– W parę minut…? – wyrwało mi się ze zdziwieniem. – No w parę minut, dziesięć może…

Niemożliwe, żeby panna Cecylia przeszło godzinę tkwiła na korytarzu i nie zauważyła upływu czasu. Kto też mógł iść po schodach na górę, bo że nie ja, to pewne!

Panna Cecylia mówiła dalej z wielkim przejęciem.

– Tom się jeszcze wstrzymała i posłuchałam, czy Katarzynka do sypialni idzie i w rzeczy samej, tam poszła, więc któż by inny? No to wróciłam do siebie, ale jakoś usnąć nie mogłam, bo ciągle mi się wydawało, że jeszcze coś słyszę, że tam koty na strychu harcowały, to ja taką rzecz rozróżniam, ale oprócz kotów znów jakby kroki. Ale gdzie indziej. Tom znów wyszła posłuchać i tak jeszcze parę razy. Aż za ostatnim zdało mi się, że dym poczułam, i jeszczem się wahała, ludzi nie chciałam budzić, ale sprawdzić należy, bo spać bym nie mogła. Ogień łatwo zaprószyć. No, tom poszła dalej i dym więcej poczułam, więc jeszcze wróciłam do siebie, w co się przyodziać na wszelki wypadek, bo to nigdy nie wiadomo. I już nawet nie nadsłuchiwałam, tylko tego dymu tak zaczęłam szukać, aż się pokazało, że to z sypialni Katarzynki! Jezusie Maryjo Józefie święty! A tam Katarzynka zamknięta i pewno już śpi w takim dymie, że podejść nie można, i kto to wie czy jeszcze żywa! No, tom krzyku narobiła, sama nijak ratować nie mogąc…

Gdybym rzeczywiście spała w sypialni, zapewne nie byłabym już żywa, bo dym istotnie dusił wyjątkowo. Ale też okna miałabym otwarte! Kto je zamknął, do licha? Znów, z drugiej strony, przy otwartym oknie płomienie mogły buchnąć gwałtowniej i pewnie bym się spaliła. Przyjemna perspektywa, nie ma co.

Nie podkreślałam kwestii mojej nieobecności w sypialni, nie chcąc pannie Chodaczkównie zasługi uratowania mi życia odbierać, jeśli bowiem nie życie, to w każdym razie ładny kawałek domu dzięki niej ocalał. Ciekawiło mnie, skąd ten pożar mógł się wziąć, bo w kominku już prawie wygasło, a światła nie zostawiłam i wszyscy zaczęli się nad tym zastanawiać. W końcu uznano, że jednak iskra jakaś musiała się pod popiołem uchować i wyskoczyła, prysnąwszy daleko, aż na dywan. Mnie samej własnoręcznego podpalenia nie przypisano, bez wątpienia wyłącznie z grzeczności.

Jeden Wincenty śmielszy się okazał. Odczekał, aż cała służba poszła, i wówczas dopiero wyjawił mi fakt, przez siebie osobiście stwierdzony.

– Mogła jaśnie pani jedną świecę zapaloną zostawić, może przez przeoczenie, i ona z lichtarza spadła – rzekł konfidencjonalnie, choć z szacunkiem. – Akurat przy łóżku na wypalonym kawałku leżała. Sam ją podniosłem i nikt nie widział.

Mogłam dać głowę, że pogasiłam wszystkie, ale nie chciałam się z nim sprzeczać. Więcej mnie te zamknięte okna intrygowały i dwa razy pytałam, czy jest tego pewien. Był pewien tak samo, jak ja tych lamp i świec, a jeszcze i Roman przyświadczył, z tym że jedno okno rygielków zasuniętych nie miało, a na pół klameczki tylko zostało zahaczone. Gdyby je silnie szarpnięto, zapewne dałoby się i z zewnątrz otworzyć.

Uspokoiło się wreszcie wszystko i ludzie z powrotem spać poszli, nawet panna Chodaczkówna, pławiąca się w chwale. Postanowiłam jakoś ją jutro wynagrodzić. Własnych poglądów na temat całego wydarzenia na razie nie zamierzałam zdradzać nikomu, szczególnie że jeden mi się z nich na pierwszy plan wybijał.

No tak, jeśli panna Chodaczkówna westchnienie kota słyszy i tak skwapliwie leci źródła dźwięków rozpoznawać, to jak zdołam Gastona w gorszących celach przyjąć…?

– Żeby nie to, że pan Guillaume prawie w samej Warszawie, w mokotowskim dworku państwa Skąpskich był przyjęty i tam nocował, byłbym się upierał, że to on – rzekł mi Roman nazajutrz pod wieczór z wielką troską. – Pasuje ten cały pożar do niego.

– A pewne jest, że nocował?-spytałam, równie zatroskana. – Sam śledztwo przeprowadziłem i nawet służba zaświadcza. Co prawda, spać poszli tam wszyscy po bardzo wczesnej kolacji, a rano pan Guillaume dopiero na późnym śniadaniu się pokazał, ale druga rzecz jest istotna. Koń mianowicie rankiem nie był złachany, każdy mógł stwierdzić, że noc spokojnie w stajni przestał. Chyba że jakiego innego wynajął albo ukradł.

– Noto gdzieś w okolicy zgonionego konia ktoś by widział? – To jest możliwe i jeszcze popytam, ale tak zaraz to nie będzie. Jeśli komu zapłacił, to ten jakiś sam z siebie pary z gęby nie puści, więc sprawa potrwa. A pożar, swoją drogą, podejrzany i cud istny, że jaśnie pani w sypialni nie było.

Nawet i Roman nie ośmielił się zapytać, gdzie mnie diabli po nocy nosili, ale jemu mogłam prawdę powiedzieć. Wyznałam, że głód mnie pognał do kuchni i zabawę sobie z tego zrobiłam, na co odetchnął z wielką ulgą.

– Szczęście, że jaśnie pani mi to mówi. Bó już tam w kuchni wielka awantura wybuchła, kto kredensy otwierał i naczynia używane na stole zostawił, a najgorsze, że pannę Chodaczkównę podejrzewać zaczęli. Ja zaś zdążyłem pomyśleć, że to podpalacz taki był bezczelny, i już się głowiłem, czemu to miało służyć. Jaśnie pani pozwoli, że delikatnie te podejrzenia odkręcę?

Zgodziłam się, bo w końcu we własnym domu do rozmaitych fanaberii miałam prawo, a przy tym rozśmieszona się czułam. Co do pożaru natomiast, jednakowe poglądy obydwoje z Romanem żywiliśmy, te zamknięte okna najlepiej świadczyły, że ktoś tam się musiał wtrącić, bo świeca z lichtarza owszem, mogła wypaść. Tyle że zgaszona.

Wyobraziłam to sobie, głośno myśląc, a Roman mi przytakiwał. Gdybym to ja chciała kogoś dymem zadusić, podglądałabym najpierw, czy cały dom śpi. Dom spał, u mnie jednej światło bardzo długo się paliło, do północy prawie. Aż wreszcie zgasło, w żadnym innym oknie nawet nie mignęło, pomyślałabym zatem, że moja ofiara zasnęła, poczekałabym chwilę i wkradłabym się tam, żeby łóżko podpalić. Może jakieś szczególnie duszące materiały przyniosłabym ze sobą, okno bym zamknęła…

– A przez okno do sypialni jaśnie pani bez drabiny nie tak łatwo wejść, bo akurat żadne drzewo nie rośnie, a mur gładki z tej strony i bez gzymsów – uzupełnił Roman moje gadanie.

Kiwnęłam głową i dusiłam ofiarę dalej. Dobrze byłoby drzwi na klucz zamknąć, ale to by od wewnątrz trzeba i samemu przez okno wyłazić, co i trudne, i klameczki opuścić nie dałoby się rady. No więc niech będzie, wyjść przez drzwi i uciec. A tam, w sypialni, gdyby ratujący razem okno wybili i drzwi otwarli, płomień wielki by buchnął i gdyby ofiara na łóżku leżała, już byłoby po niej. Bardzo dobrze.

Zbrodnia mi się udała, ale kłopot się pojawił, którędy też zbrodniarz do domu się dostał? Od parteru z pewnością, skoro panna Cecylia na schodach go słyszała, ale parter zawsze bywał porządnie zamykany. Czyżby ktoś domowy…?

Popatrzyliśmy z Romanem na siebie prawie ze zgrozą. Przez wszystkie minione lata w uczciwość i wierność całej służby mogłam ślepo wierzyć. Niemożliwe wprost było, żeby ktoś z nich postanowił mnie zabić, bo kto i dlaczego?! A nawet i dał się namówić, choćby za wielkie pieniądze, do wspólnictwa jakiegoś…

– Jaśnie pani raczy wybaczyć, że ja znów sobie, z całym szacunkiem, na wielką szczerość pozwolę – rzekł Roman po długiej chwili. – Ale zdarza się, że pokojówkę czy służącego jakiś amant przekupuje, żeby z jedno wejście otwarte zostawić, i o żadnych zbrodniach mowy nie ma, tylko przeciwnie, o romans idzie. Głupia sługa uwierzy…

– Przecież nie u mnie! – przerwałam z irytacją. – Mogę sobie jawnie amantów sprowadzać, ile mi się spodoba!

– Ja bardzo przepraszam, ale jaśnie pani czasy się trochę pomieszały.

Tym mnie ustrzelił. Rzeczywiście. Jawnie, oszalałam chyba, to przecież nie teraz! Wyklęto by mnie, a ksiądz z ambony o jawnogrzesznicach by wykrzykiwał. Ale znów do spotkań potajemnych żadne przekupywania nie byłyby potrzebne, sama mogłam ukradkiem drzwi i okna otwierać, a nie chcianego gacha z wielkim hukiem kazać z domu wyrzucić. Bez sensu. Owszem, rzecz ogólnie znana i stosowana, ale u mnie akurat bez sensu.

– Na wszelki wypadek ja śledztwo przeprowadzę – obiecał Roman i z tą obietnicą poszedł.

Na Gastona czekałam niecierpliwie, zaproszonego na wieczór, na poobiednią kawę. Gości nieproszonych udało mi się uniknąć, bo po nocnych wydarzeniach dłużej spałam i o wiele później wyjechałam na spacer. Że zaś Gaston od świtu niemal na mnie z kolei czekał pod szałasem drwali, od razu jasne było, że mój spacer mocno się przedłuży.

Co też istotnie nastąpiło.

Musiałam jednakże zachować umiar w odpowiedziach na jego uczucia, żeby mnie nie posądził o rozdwydrzenie absolutne i nie zniechęcił się zbytnią łatwością dostępu do mnie. Umiejętności w tej dziedzinie wpajano we mnie przez całe życie, trudności zatem wielkich nie miałam i pozostał sam urok tych zabiegów, które w sto lat później podrywaniem nazwano. Poczułam nawet wielkie zadowolenie, że ta akcja romansowa między nami rozgrywa się teraz, kiedy mam tak liczne doświadczenia za sobą, a nie kiedyś, kiedy byłam niewinną dzieweczką bez pojęcia o świecie.

Wspomógł mnie przy tym nocny pożar, dodatkowego tematu dostarczając. Gaston przejął się straszliwie, bardziej chyba nawet niż w Trouville i omal mi się na tym tle głupia uwaga nie wyrwała, bo, jak zwykle, zaczęły mi się mylić czasy.

Kilka cudownych godzin spędziliśmy razem, pozwoliłam mu przyjechać z wizytą wieczorem i wróciłam do domu tak późno, że goście mnie nie dopadli. Zniecierpliwiona ludzkim natręctwem, postanowiłam sama wizyty poskładać i przypomnieć wszystkim, że tylko w dwa dni tygodnia przyjmuję. Choć wiadomo było, że na wsi w pełni się do tego nie dostosują, to jednak ograniczenie trochę pomoże.

Przy okazji uniknęłam także i Armanda, który koło południa przyjechał i jakoś, szczęśliwie, nie upierał się przy dłuższym oczekiwaniu mojego powrotu z przejażdżki, chociaż, jak twierdził, podobno był umówiony. Po drodze właśnie wstąpił, od państwa Skąpskich jadąc. O moje zdrowie troskliwie wypytywał, które, wnioskując z tego, że swobodnie na konia wsiadłam, musiało mu się wydać doskonałe. Na temat nocnych wydarzeń niewiele usłyszał, bo zabroniłam o tym gadać, udając, że chcę ukryć przed ludźmi swój kompromitujący, kuchenny posiłek, zatem na razie służba milczała.

46
{"b":"88455","o":1}