Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Wszystko zależy od osoby wielbiciela – rzekłam stanowczo, bo niewiasty takie, jak panna Luiza, znałam doskonale, pod tym względem nic się na świecie nie zmieniło. – Jeśli był piękny i młodszy od niej, a przy tym z dobrej rodziny, ona go trzymała. Jeśli był zwykłym łowcą posagowym, może nawet ordynarnym i grubiańskim, zniszczonym życiem, on się jej czepiał, a ona przemyśliwała, jak by się go pozbyć. Trzeba go znaleźć koniecznie, bez tego nic się nie rozstrzygnie.

– Istnieje jeszcze jeden szkopuł – odezwał się znów Gaston, jakby z lekkim wahaniem. – Wybacz mi, że wiem te rzeczy, nie starałem się, nie zamierzałem być wścibski, dowiedziałem się przypadkiem. Podobno ostro się tam kręcił wokół spadku jakiś Guillaume, potomek w prostej linii twojego pradziada, tyle że… hm… nieślubny chyba… W chwili jego śmierci próbował zagnieździć się w pałacu, czemu przeciwdziałał pan Desplain. Krótko potem znikł z horyzontu. Przedtem bywał często. Nie jest wolny od podejrzeń. Chwilowo nie wiadomo gdzie przebywa, zapewne gdzieś na wakacjach.

– I co?

– Nie wiem. Muszą go przesłuchać.

Zwróciłam się do Romana.

– Pan Desplain obiecał mi załatwić sprawę wizyty w prywatnym mieszkaniu panny Luizy w Paryżu. Roman pójdzie tam ze mną, możliwe, że znajdziemy jakieś wskazówki. Policja policją, a zdarza się, że zwykły człowiek dostrzeże coś interesującego, a Roman zna przecież różnych ludzi z dawnych czasów…

Najpierw ugryzłam się w język, a potem dokończyłam:

– …z mojego dzieciństwa. W ogóle nie ma w Montilly zdjęć panny Luizy. Może tam będą? Jeśli spotykała się ze swoim amantem, może robili sobie jakieś fotografie? Może dałoby się, na przykład, rozpoznać okolicę i w tej okolicy ktoś ich widział…?

– Mam nadzieję, że i policji przyszło to do głowy – wtrącił Gaston. – Sprawa w ostatecznym efekcie może okazać się nie do rozwikłania, ale byłoby to dla wszystkich nieprzyjemne. Ponadto ów Guillaume… Gdyby nie testament, miałabyś przez niego kłopoty, Paul Renaudin wyznał mi, że on posiada akcje spółki. Za mało, żeby bruździć, ale na wszelki wypadek lepiej byłoby usadzić go jakoś, a w każdym razie więcej o nim wiedzieć.

Zirytował mnie ten Guillaume. Oczywiście, że nieślubny, samo nazwisko na to wskazywało. Musiał to być jakiś skandal z dawnych czasów, późniejszych niż moje, ale dostatecznie odległych, żeby zatarł się w pamięci. Pradziada gryzło, skoro tak stanowczo odmawiał mu wszelkich praw i zobligował pana Desplain do pilnowania sprawy. Nie miałam ochoty się nim zajmować.

– No więc niech go policja szuka. Ja chcę iść drogą prywatną, zrozumieć pannę Lerat jak kobieta kobietę. No dobrze, przyznam się wam. Ze zwyczajnej ciekawości, bo Roman ma rację, wedle prawa nas to nie dotyczy. I jeśli jutro wpuszczą nas do jej mieszkania…

Wpuścili. Gaston okazywał tyle taktu, że kwestia towarzyszenia mi w ogóle się nie pojawiła. Poszłam tam z Romanem.

No i znów okazało się, że dobrze zgadłam.

W pierwszej kolejności rzuciłam się na fotografie, których wielka ilość w pudełkach i albumach leżała. O tak, znajdowała się na nich panna Luiza, wreszcie widoczna w całości. Dobrze ją odgadłam, korpulentna była już za młodu, wdzięcznie i w sposób, jaki mężczyźni zawsze wysoko cenili. Z wiekiem stopniowo nabierała ciała, ale wciąż z umiarem, niemniej jednak istotnie męski strój jej płci by nie ukrył, szczególnie biustu. W kostiumie do konnej jazdy najlepiej to było widoczne.

Nie tylko współczesne zdjęcia panna Luiza przechowywała, znalazłam nawet dagerotypy. Przodkowie jej i moi, na jednym swoich rodziców ujrzałam. Cóż za związki obie rodziny pomiędzy sobą miały? Okropne pomieszanie historyczne mogło mnie do reszty ogłupić, gdyby nie Roman, we własne zdrowe zmysły wierzyć bym przestała. I pradziad mój, na Boga, dwóch ich było czy jeden? Nie mógł żyć przecież dwieście lat…?!

Wyrzuciłam z umysłu te komplikacje potworne, zajęłam się rzeczywistością obecną. Naszyjnik diamentowy bez wątpienia do prababki mojej należał, mógł go pradziad ofiarować pannie Luizie w jakiejś chwili szału, tym bardziej powinien był teraz wrócić do rodziny. Rozśmieszyła mnie myśl, że go dziedziczę podwójnie. Pamiętnik babki panny Luizy, zajrzałam do niego… Coś podobnego, panna Luiza była imienniczką swojej praprababki, która służyła u mojego pra-pradziada, stąd ta mieszanina czasów i moja wiedza o skandalu! Ależ przydarzył się on, istniał, już przed stoma laty! A teraz się odnowił, musiał to być albo zbieg okoliczności, albo świadome działanie, naśladownico owych prób i usiłowań, które się niegdyś nie powiodły!

Nad zdjęciami się zamyśliłam, bo policja bez wątpienia też je przeglądała i jeśli gdzieś tam wśród nich widniał osobnik podejrzany o romans z panną Luizą, już go tu nie mogłam zobaczyć. Zabrali to z pewnością. A denerwowała mnie myśl o nim, bo wciąż wydawało mi się, że w ludzkim uchu widziałam ów kolczyk gwiaździsty.

Roman też oglądał fotografie i na jedną zwrócił mi uwagę. Stara była, ale młodsza od wieży Eiffla, która w tle widniała, i przy tym stroje wskazywały modę z samego początku obecnego wieku. Jasne chyba, że ewolucji mody najprędzej się nauczyłam… Wśród kilku osób, w grupę upozowanych, stała młoda dama, bardzo piękna, zupełnie mi nie znana.

– O ile pamiętam, to jest matka pierwszego pana Guillaume z naszej rodziny – rzekł. – Jaśnie pani pozwoli, przez lupę warto popatrzeć… Tak, to ona, poznaję.

Podał mi duże szkło powiększające i podsunął fotografię. Z ciekawością przyjrzałam się twarzy, ale nic mi z tego nie przyszło, nie widziałam jej nigdy. Pytająco popatrzyłam na Romana.

Westchnął ciężko.

– Raz, i na bardzo krótko, w tamtych czasach przez pomyłkę się znalazłem, już nie mówmy o tej barierze czasu, bo to istna kołomyja… Ale widziałem ją na własne oczy. W towarzystwie ówczesnego naszego jaśnie pana. Skandal już huczał, bo to nie była zawodowa kurtyzana, tylko panna z dobrej rodziny, a jaśnie pan do ojcostwa nawet się przyznawał, ale nazwiska nie chciał dać. Ona była Guillaume z domu.

– To widzę, że w ich rodzinie na nieprawych potomków panował duży urodzaj – zauważyłam nieco zgryźliwie.

– Tak wygląda – zgodził się Roman. – Może nie od Średniowiecza, ale już ze dwieście lat… Zdaje się, że zapoczątkował to hrabia Guillaume de Restaud i od jego imienia nazwisko poszło… W tej mieszaninie czasów ja się trochę interesowałem historią, a im dawniej, tym było łatwiej…

– Niech mi Roman nawet o tym nie wspomina, bo chcę zachować przytomność umysłu – zażądałam surowo. – Co ta panna Guillaume ma wspólnego z panną Luizą?

– A tego właśnie nie wiem. I nie mam pojęcia, skąd tu to zdjęcie.

– Może było w Montilly i panna Luiza zagarnęła je sobie?

– W Montilly mogło być, po ojcu nieboszczyka jaśnie pana zostało, bo on był sprawcą… Po co jednak pannie Lerat?

Natchnienie jakieś nagle na mnie spłynęło.

– Jedno tylko widzę wytłumaczenie. Wczoraj o tym mówiliśmy, tajemniczym amantem panny Luizy był ów Guillaume, który do spadku pretendował, ona zaś w podobiznę jego prababki się zaopatrzyła, z tym że też nie wiem, po co. Dla własnej przyjemności? Czy chciała je ukryć? Przed kim?

– Szantaż mógł wchodzić w grę – odparł Roman w zadumie. – Źle mówię, to nie szantaż, raczej handel. Tego Guillaume’a chciała trzymać w garści, na przykład, odda mu zdjęcie, jeśli on coś tam dla niej zrobi. Możliwe, że jest to jedyne zdjęcie tej panny Guillaume, innego nie ma, a jemu było potrzebne dla udowodnienia praw spadkowych. Ja tak ogólnie mówię, bo może w tym nie być żadnego sensu, praw spadkowych nikt nie udowadnia zdjęciami…

– Jakiś sens jest – poparłam stanowczo jego supozycje. – Nie miałam na to czasu, ale przy pierwszej okazji sprawdzę, czy jeszcze jakieś zdjęcie tej panny w Montilly istnieje. Wezmę to ze sobą.

– Powiększenie można zrobić. Teraz takie rzeczy potrafią. – Bardzo dobrze, niech Roman to załatwi. Dziwne, że policja tego nie zabrała.

– Policja nie może mieć o tych sprawach najmniejszego pojęcia, panny Guillaume w życiu na oczy nie widzieli, dawno umarła i nic ich nie obchodzi. To ja ją zapamiętałem, bo muszę przyznać, że bardzo piękna była…

No i proszę, dobrze myślałam, że z tej gmatwaniny historycznej Roman coś wyłowi. Dziwiło mnie trochę, że i biżuteria tu została i nie zabrano jej do depozytu, co przy podejrzanych sprawach zdarzało się często, ale okazało się rychło, że o tę kwestię zadbał pan Desplain. Na jego odpowiedzialność wszystko przeszło w moje ręce bezpośrednio, z czego byłam bardzo zadowolona.

Równie zadowolona byłam z nieobecności w mieszkaniu panny Luizy Gastona, bo doprawdy przy nim nie moglibyśmy z Romanem tak swobodnie rozmawiać o tych dziwactwach czasowych. Nowe przypuszczenia jednakże chciałam mu wyjawić, uzgodniliśmy zatem, że Roman podobiznę widział, a nie pannę Guillaume osobiście, wiedział o niej od innych osób, a działo się to w czasach mojego dzieciństwa, kiedy więcej lalki mogły mnie ciekawić niż stare skandale rodzinne. Miałam wielką nadzieję, że się w rozmowie nie pomylę i z głupstwem żadnym nie wyrwę.

Rozczarowana trochę nikłością znalezisk, ponownie udałam się do Trouville, gdzie czekał mnie wkrótce egzamin na prawo jazdy. Chciałam je mieć. Prowadzenie samochodu podobało mi się coraz bardziej…

Ewa urządziła u siebie małą kolacyjkę dla czterech osób, żeby się nam nikt niepożądany nie przyplątał, co w miejscu publicznym zawsze byłoby możliwe. Nie musiałam już z nią rozmawiać w cztery oczy, bo Gaston był au courant całej sprawy, a Karol zasługiwał na pełne zaufanie.

– Uważam, że słusznie dedukujesz – pochwaliła mnie Ewa. – Amantem tej całej panny Luizy powinien być Guillaume. Mieli ze sobą spółkę. A Guillaume, jestem pewna, zna ciebie doskonale i może nawet śledzi. A propos, jak mu na imię?

Stropiłam się. Uświadomiłam sobie nagle, że nie wiem. Owszem, pan Desplain wymienił jego imię już w pierwszej rozmowie ze mną, ale za nic w świecie nie mogłam go sobie przypomnieć. Cóż to było? Bernard…? Bertrand…? Pierze…? Adrian…? Henri…? Nie, nic z tego, prawie każda możliwość mi pasowała, nie pamiętałam i koniec.

Przyznałam się do swej niewiedzy, której sama się nawet zbytnio nie dziwiłam. Odsunięty od spadku Guillaume wydał mi się wówczas mało ważny, a natłok wrażeń późniejszych przykrył go całkowicie. Nie mogłam jednakże powiedzieć Ewie, że.w pośpiechu, z wysiłkiem i zgoła wśród zawrotów głowy uczyłam się życia w tym nowym i obcym mi świecie, zostałam zatem potępiona za zlekceważenie przeciwnika.

28
{"b":"88455","o":1}