– Nic. On też nie żyje.
Kasia zamilkła i tylko patrzyła z wielkim znakiem zapytania w oczach. Henio w bardzo skąpych słowach poinformował ją o sytuacji, jaką zastali w mieszkaniu na Willowej, starannie unikając wyjawienia sposobu zejścia z tego świata obojga denatów. Ciotka mogła zostać uduszona, zastrzelona, otruta i obowiązkiem jego było sprawdzenie, czy siostrzenica nie zdradzi się, że wie. Kasia wysłuchała spokojnie, po czym poprosiła, żeby kontynuować przesłuchanie. Powie wszystko, co może dopomóc w rozwikłaniu sprawy.
Henio zaczął od muchomorów.
– O Boże drogi! – odparła na to, nagle ujawniając przygnębienie. – Czy te koszmarne muchomory miały z tym jakiś związek…? Nie, ja rozumiem, już mówię. Jak sięgam pamięcią, od lat, gotowała je i robiła z nimi jakieś eksperymenty, później, nie tak dawno, zrozumiałam, że starała się o największe stężenie toksyn. Skuteczne to było nie tylko na muchy, karaluchy także wytruła, nie do uwierzenia, jaka to silna trucizna. Raz próbowała otruć kota, taki dachowiec, nieszkodliwy, ze strychu, dała mu to w mleku… ściśle biorąc, mnie kazała. Nie wiedziałam, że to z muchomorem, zaniosłam na strych, zdziwiona byłam okropnie, bo ona nie karmiła zwierząt, ale kot na szczęście chyba zgadł, bo nie chciał pić. Nie uwierzyła mi, sama poszła, wołała go, ale takim głosem, że powinien był uciec na koniec świata. i uciekł. Więc z kotem jej się nie udało, wylała to mleko do sedesu, miskę szorowała mydłem i wrzątkiem, wtedy zrozumiałam, że było zatrute i przeżyłam ciężkie chwile. Lubię zwierzęta…
– Jak to się stało, że żadna z pań nie zatruła się przypadkiem?
Kasia spojrzała na niego jakoś dziwnie.
– Ona przecież wiedziała, co robi. Była bardzo ostrożna. A mnie nie było wolno niczego jeść ani pić samej, bez niej. Wszystko było przede mną zamknięte. Nie ośmieliłabym się. Zdarzało mi się czasem napić wody z kranu, ale nic poza tym.
– Pan Rajczyk rozkuł ścianę i wydobył z niej kasetkę ze złotem. Co pani o tym wie?
Kasia okazała normalne zainteresowanie.
– Więc jednak…! Pojęcia nie mam… Nie, nie tak. Coś wiem na ten temat, oczywiście, ale to są rzeczy podsłuchane, a w ostatnich czasach trochę mi opowiadała pani Krysia, to jest pani Pyszczewska, z tym że mnie się to wydaje bardzo mętne. Podobno istniały jakieś zamurowane rzeczy po moim pradziadku, nikt nie wiedział gdzie i ten Rajczyk ich szukał. Miałam wrażenie, że jest czymś w rodzaju wspólnika mojej ciotki, a może konkurenta. Nie dam głowy, czy tego czegoś w ścianie nie zamurowała dawno temu sama ciotka, albo jej mąż, jeszcze za życia. Pani Pyszczewska twierdzi, że ciotka miała majątek, w dodatku ten majątek miał należeć do mnie, ale nie bardzo w to wierzę. Nigdy żadnego majątku nie widziałam, a żyłyśmy wręcz ubogo.
– To teraz go pani zobaczy – obiecał Henio bez zastanowienia. – Mieszkanie zostało przeszukane i znaleźliśmy dość dużo. Możliwe, że wszystko należy do pani, na razie pozostaje w depozycie. Zniknęło tylko to złoto ze ściany i przykro mi bardzo, ale to mieszkanie pani tutaj też musimy przeszukać. W dodatku zaraz.
Kasia wcale nie próbowała ukryć żywego niepokoju.
– Ale to nie jest moje mieszkanie! Boże drogi… To jest mieszkanie mojej nauczycielki, ona mi je zostawiła na czas wyjazdu z pełnym zaufaniem! Ja rozumiem, że bez tego się pewnie nie obejdzie, ale czy przeszukanie może się odbyć jakoś tak… taktownie? Tu są jej rzeczy…
Henio chciał się wreszcie odczepić od rozmaitych niepewności. Przyobiecał takt i subtelność i przez telefon wezwał pomoc. Dalszy ciąg rozmowy odbywał się przy akompaniamencie dodatkowych dźwięków.
– To jeszcze niech mi pani powie, kiedy i w jakim celu zrobiła pani ten ostatni bałagan u ciotki. Bo że pani go zrobiła, to wiemy. Czego pani szukała?
– Tego – odparła Kasia bez sekundy wahania i wskazała leżące na stoliku cztery stare albumy do zdjęć. – Ostatnim razem, za ostatnią wizytą, jak tam poszłam trzy dni temu, ona była bardzo nieprzyjemna i powiedziała, że to spali. Albo zniszczy jakoś inaczej, ale zniszczy. I wtedy już się zdenerwowałam. Te albumy należą do mnie. Tam są zdjęcia moich rodziców, mojej rodziny, mam do nich prawo. Nigdy mi ich nie tylko nie chciała dać, ale nawet pokazać, a o ich istnieniu dowiedziałam się w ogóle dawno temu od pani Krysi. No i wreszcie się zdenerwowałam i poszukałam ich, może rzeczywiście nieco gwałtownie… Ale znalazłam. Zabrałam i uciekłam.
– A ciotka nie protestowała?
– Jeszcze jak! Stała mi nad głową, awanturowała się, wyrywała z rąk różne rzeczy…
Zawahała się na moment.
– No dobrze, powiem. Zaszantażowałam ją.
– Jak? – zainteresował się Henio chciwie.
– Rozpaczliwie. Przypomniało mi się to gadanie pani Krysi, pojęcia nie miałam, ile było w nim prawdy, ale krzyknęłam nagle, że wiem o tych pieniądzach, przeznaczonych na moje utrzymanie, i jeśli nie dostanę zdjęć, zażądam od niej wyliczenia finansowego, bo już jestem pełnoletnia. I właściwie w tym momencie uwierzyłam, że jakieś pieniądze musiały istnieć, bo zamilkła jak nożem uciął. Odczepiła się ode mnie. Nie pomogła szukać, nie dała mi ich dobrowolnie, ale już nie przeszkadzała, za to musiałam jej przysiąc, że jeśli zabiorę albumy, żadnego wyliczenia nigdy w życiu żądać nie będę. Proszę bardzo, przysięgłam. W nosie mam jej pieniądze. Chciałam zobaczyć twarz mojej matki…!
– I powiem wam, że ta matka była równie piękna jak córka – opowiadał dalej Henio nad kurzą nogą w krótkim sosie. – Prześliczna kobieta. I trzeba ją było widzieć w tym momencie, tę córkę mam na myśli, w stu procentach wierzę, że właśnie o te zdjęcia jej chodziło. Mogła ciotkę zabić dla tych zdjęć, owszem, ale musiałoby to nastąpić poprzedniego dnia. Święcie wierzę, że dla niej to była obsesja, te zdjęcia, wszystko odda, byle je dostać. No i, we własnym przekonaniu, oddała…
– Tam chyba powinna była iść jakaś facetka – rzekł Janusz sceptycznie. – Za ładna ta dziewczyna, otumaniło cię nieźle.
– Mnóstwo było, babki, dziadkowie, ojciec, ślubne – ciągnął Henio w rozpędzie. – Ze wszystkich wynika, że rodzina rzeczywiście biedy nie cierpiała. Przedwojenne jeszcze, własne wille, to widać, przyjęcie na tarasie, we drzwiach pokojówka z tacą i tak dalej. Nie ma przepisu, że ładna dziewczyna nie może być niewinna!
– No dobrze, poszlaki takie nędzne, że można im dać spokój – zgodził się Janusz. – Niemniej na nosa czuję, że jakaś afera tu się kręci dookoła forsy. W tej konkretnej sprawie sprawcy nie ma, bo nie żyje, kradzież mocno problematyczna, bo brakuje poszkodowanego…
– A ta Kasia?
– A skąd wiesz, czy to jej? Może mienie porzucone. Znalazca mienia porzuconego żadnej karze nie podlega. Czepiać się może skarb państwa, ale to też wymaga dochodzenia i nie twoja działka.
– Chcesz powiedzieć, że nie ma sprawy?
– Tak wygląda. Pozornie. Jedyne elementy wątpliwe to te otwarte drzwi i zniknięcie złota. Gdyby chociaż znalazło się u tej Kasi…
– Ale się nie znalazło. Nic tam w ogóle nie było podejrzanego.
– Zatem jest to coś takiego, że ja bym nie popuścił. Nawet wbrew prokuraturze…
– Nie tracę nadziei, że jeszcze ktoś kogoś zabije – powiedział Henio gniewnie. – Wtedy zostanie w naszych kompetencjach. W każdym razie dziewczynie to mieszkanie zamierzam udostępnić, klucze oddać i zobaczymy, co zrobi…
– Janusz coś wie o sprzedaży – wtrąciłam się znienacka. – Zaczął mówić, jak pan przyszedł. Doznałam wrażenia, że był u pośrednika.
Henio urwał. Popatrzył pytająco.
– A byłem, byłem – przyznał się Janusz. – Denerwuje mnie to wszystko razem i będę się upierał przy wyjaśnieniu okoliczności ubocznych…
– Daj ci Boże zdrowie – rzekł Henio uroczyście. – I nie cykaj mi tu, tylko mów od razu.
– Zgłosiła się przez telefon…
– Która?
– Denatka. Pośrednik był u niej, już prawie pół roku temu. Oznajmiła, że chce sprzedać, bo się przenosi na starość do siostrzenicy…
– Co?
– Do siostrzenicy.
– Cholera. Ty sobie zdajesz sprawę, że motyw wręcz wymarzony…?
– To nie musiała być prawda. Tak powiedziała. Pośrednik nosem kręcił, bo lokal w ruinie, ale twierdziła, że będzie remontować. Kłóciła się o cenę. W końcu pośrednictwo przyjął, nic go nie obchodziło, gdzie ona będzie mieszkać i jakie ma zamiary, sprawdził tylko dokumenty, prawo własności i tak dalej. Dał ten adres dwóm osobom, owe osoby tam były, oglądały, po czym jedna zrobiła awanturę za nasyłanie na wariatkę, więc już nikomu nie dawał. Dopiero Joannie, bo się upierała przy lokalizacji.
Henio zastanawiał się chwilę.
– Ja bym pogadał z tym od awantury.
– Ja też. Już się nawet umówiłem na jutrzejszy wieczór. Dziwaczna sprawa, którą powinno się wyjaśnić.
– I bardzo jestem za, bo z tym już na pewno nie mogłam mieć nic wspólnego – powiedziałam zgryźliwie. – Tyran się odczepi. A, właśnie…!
Nagle przypomniałam sobie, co zamierzałam Heniowi powiedzieć. O strychu. O moich ewentualnych machinacjach z ukradzionym złotem.
– Odczepcie się na chwilę od Kasi – zażądałam. – Złoto jest ciężkie, bez względu na to kto je nosi. Wymyśliłam metodę ja, mógł wymyślić kto inny. Nie chowałam po znajomych, tylko znacznie bliżej.
Opisałam procedurę i wyjaśniłam Heniowi, dlaczego musiał mnie oglądać z uwagą, kiedy szedł do Joli. Zainteresował się średnio, przeszukiwanie strychu w chwili obecnej trochę straciło sens, chociaż kto wie…? Jeśli, mimo wszystko, nie ja wyniosłam łup, tylko uczynił to inny złodziej, który posłużył się tym samym sposobem, ten inny złodziej, przypuśćmy, nie znalazł później okazji, żeby zdobycz odzyskać…
– Dobra, to w swojej kolejności – zadecydował Henio. – Jutro może. Cholera, jakiś taki ten wątek wydaje się uboczny, ale…
– Ale może właśnie uboczny wątek okaże się najważniejszy – przerwał mu Janusz. – W porządku, pośrednika ci załatwimy, mam na myśli tego awanturniczego klienta, a dalej rób, jak uważasz…
Nakłamałam mu potwornie…
No nie, nie wszystko było łgarstwem. Przyznałam się do poprzedniej wizyty, nie ukrywałam stosunku do ciotki, nie udawałam rozpaczy… Zaskoczenie, tak, zaskoczenie symulować musiałam, ale już sama jego wizyta była zaskoczeniem, łatwo mi przyszło.