Литмир - Электронная Библиотека
A
A

— Nawet gdyby, to w przeciwieństwie do ciebie nie zwykłem o tym dyskutować — rzekł Geralt ostro. - Ani układać o tym piosenek. Dziękuję ci za to, co o niej powiedziałeś, bo być może faktycznie uchroniłeś mnie przed głupim błędem. Ale na tym koniec. Temat uważam za wyczerpany.

Jaskier leżał przez chwilę nieruchomo i milczał, ale Geralt znał go zbyt dobrze.

— Wiem — powiedział wreszcie poeta. - Już wszystko wiem.

— Gówno wiesz, Jaskier.

— Wiesz, na czym polega twój problem, Geralt? Tobie wydaje się, że jesteś inny. Ty obnosisz się z innością, z tym, co uważasz za nienormalność. Ty się z tą nienormalnością nachalnie narzucasz, nie rozumiejąc, że dla większości ludzi, którzy myślą trzeźwo, jesteś najnormalniejszy pod słońcem i oby wszyscy byli tacy normalni. Co z tego, że masz szybszą reakcję, pionowe źrenice w słońcu? Że widzisz po ciemku jak kot? Że rozumiesz się na czarach? Wielka mi rzecz. Ja, mój drogi, znałem kiedyś oberżystę, który potrafił przez dziesięć minut bez przerwy puszczać bąki, i to tak, że układały się w melodię psalmu „Witaj nam, witaj, poranna jutrzenko". Nie bacząc na niecodzienny bądź co bądź talent, był ów oberżysta najnormalniejszy wśród normalnych, miał żonę, dzieci i babkę dotkniętą paraliżem…

— Co to ma wspólnego z Essi Daven? Możesz wyjaśnić?

— Oczywiście. Bezpodstawnie wydało ci się, Geralt, że Oczko zainteresowała się tobą z niezdrowej, wręcz perwersyjnej ciekawości, że patrzy na ciebie jak na raroga, dwugłowe cielę albo salamandrę w zwierzyńcu. I natychmiast nadąsałeś się, dałeś przy pierwszej okazji niegrzeczną, niezasłużoną reprymendę, oddałeś cios, którego ona nie zadała. Przecież byłem świadkiem. Świadkiem dalszego biegu wydarzeń już nie byłem, ale dostrzegłem waszą ucieczkę z sali i widziałem jej zaróżowione jagody, gdyście wrócili. Tak, Geralt. Ja cię tu ostrzegam przed błędem, a tyś go już popełnił. Chciałeś się na niej zemścić za niezdrową w twoim mniemaniu ciekawość. Postanowiłeś tę ciekawość wykorzystać.

— Powtarzam, bredzisz.

— Spróbowałeś — ciągnął bard, niewzruszony — czy aby nie da się pójść z nią na siano, czy nie będzie ciekawa, jak to jest kochać się z cudakiem, z odmieńcem wiedźminem. Na szczęście, Essi okazała się mądrzejsza od ciebie i wspaniałomyślnie ulitowała się nad twoją głupotą, zrozumiawszy jej przyczynę. Wnoszę to z faktu, że nie wróciłeś z pomostu ze spuchniętą gębą.

— Skończyłeś?

— Skończyłem.

— No, to dobranoc.

— Wiem, dlaczego się wściekasz i zgrzytasz zębami.

— Pewnie. Ty wszystko wiesz.

— Wiem, kto cię tak wykoślawił, dzięki komu nie umiesz zrozumieć normalnej kobiety. Ależ zalazła ci za skórę ta twoja Yennefer, niech mnie licho, jeśli wiem, co ty w niej widzisz.

— Zostaw to, Jaskier.

— Naprawdę nie wolisz normalnej dziewczyny, takiej jak Essi? Co mają czarodziejki, czego Essi nie ma? Chyba wiek? Oczko może nie jest najmłodsza, ale ma tyle lat, na ile wygląda. A wiesz, do czego przyznała mi się kiedyś Yennefer po paru kielichach? Ha, ha… Powiedziała mi, że kiedy pierwszy raz robiła to z mężczyzną, to było dokładnie w rok po tym, jak wynaleziono dwuskibowy pług.

- Łżesz, Yennefer nie cierpi cię jak morowej zarazy i nigdy by ci się nie zwierzyła.

— Niech ci będzie, zełgałem, przyznaję się.

— Nie musisz. Znam cię.

— Zda ci się jeno, że mnie znasz. Nie zapominaj, jestem naturą skomplikowaną.

— Jaskier — westchnął wiedźmin, robiąc się naprawdę senny. - Jesteś cynik, świntuch, kurwiarz i kłamca. I nic, uwierz mi, nic nie ma w tym skomplikowanego. Dobranoc.

— Dobranoc, Geralt.

V

— Wcześnie wstajesz, Essi.

Poetka uśmiechnęła się, przytrzymując szarpane wiatrem włosy. Weszła ostrożnie na molo, omijając dziury i przegniłe deski.

— Nie mogłam przegapić możliwości obejrzenia wiedźmina przy pracy. Znowu będziesz mnie miał za ciekawską, Geralt? Cóż, nie ukrywam, naprawdę jestem ciekawska. Jak ci idzie?

— Co jak mi idzie?

— Och, Geralt — powiedziała. - Nie doceniasz mojej ciekawości, mojego talentu do zbierania i interpretowania informacji. Wiem już wszystko o wypadku poławiaczy, znam szczegóły twojej umowy z Aglovalem. Wiem, że szukasz żeglarza, chętnego do wypłynięcia tam, w stronę Smoczych Kłów. Znalazłeś?

Patrzył na nią przez moment badawczo, potem nagle zdecydował się.

— Nie — odparł — Nie znalazłem. Ani jednego.

— Boją się?

— Boją.

— Jak więc zamierzasz zrobić rekonesans, bez możliwości wypłynięcia w morze? Jak, nie mogąc wypłynąć, chcesz dobrać się do skóry potworowi, który zabił poławiaczy?

Wziął ją za rękę i sprowadził z pomostu. Poszli wolno skrajem morza, po kamienistej plaży, wzdłuż wyciągniętych na brzeg barkasów, wśród szpaleru sieci, rozwieszonych na palach, wśród poruszanych wiatrem kurtyn suszących się, rozpłatanych ryb. Geralt nieoczekiwanie stwierdził, że towarzystwo poetki wcale mu nie przeszkadza, że nie jest uciążliwe i natrętne. Poza tym, miał nadzieję, że spokojna i rzeczowa rozmowa zatrze skutki tamtego głupiego pocałunku na tarasie. Fakt, że Essi przyszła na molo, napełnił go nadzieją, że nie żywi urazy. Był rad.

— Dobrać się potworowi do skóry — mruknął, powtarzając jej słowa. - Żebym to ja wiedział, jak. Bardzo mało wiem o morskich straszydłach.

— Interesujące. Z tego, co mi wiadomo, w morzu potworów jest znacznie więcej, niż na lądzie, zarówno pod względem liczby, jak i ilości gatunków. Wydawałoby się więc, że morze powinno być niezłym polem do popisu dla wiedźminów.

— Nie jest.

— Dlaczego?

— Ekspansja ludzi na morze — odchrząknął, odwracając twarz — trwa od niedawna. Wiedźmini byli potrzebni dawniej, na lądzie, na pierwszym etapie kolonizacji. Nie nadajemy się do walki ze stworami bytującymi w morzu, choć faktycznie pełno w nim wszelkiego agresywnego plugastwa. Ale nasze wiedźmińskie zdolności nie wystarczają przeciw morskim potworom. Stwory te są dla nas albo za duże, albo zbyt dobrze opancerzone, albo zbyt pewne w swoim żywiole. Albo wszystko na raz.

— A potwór, który zabił poławiaczy? Nie domyślasz się, co to było?

— Może kraken?

— Nie. Kraken rozwaliłby łódź, a łódź była cała. I, jak mówią, pełniutka krwi — Oczko przełknęła ślinę i zauważalnie pobladła. - Nie sądź, że się wymądrzam. Wychowałam się nad morzem, widywałam to i owo.

— W takim razie, co to mogło być? Wielka kałamarnica? Mogła pościągać tych ludzi z pokładu…

— Nie byłoby krwi. To nie kałamarnica, Geralt, nie orka, nie smokożółw, bo to coś nie rozbiło, nie wywróciło łodzi. To coś weszło na pokład i tam dokonało masakry. Może popełniasz błąd, szukając tego w morzu?

Wiedźmin zastanowił się.

— Zaczynam cię podziwiać, Essi — powiedział. Poetka zarumieniła się. - Masz rację. To mogło zaatakować z powietrza. To mógł być ornitodrakon, gryf, wyvern, latawiec albo widłogon. Może nawet rok…

— Przepraszam cię — powiedziała Essi — Zobacz, kto tu idzie.

Brzegiem nadchodził Agloval, sam, w silnie zmoczonym ubraniu. Był zauważalnie zły, a na ich widok aż zaczerwienił się z wściekłości.

Essi dygnęła lekko, Geralt skłonił głowę, przykładając pięść do piersi. Agloval splunął.

— Siedziałem na skałach trzy godziny, prawie od świtu — warknął. - Nawet się nie pokazała. Trzy godziny, jak dureń, na skałach zalewanych przez fale.

— Przykro mi… — mruknął wiedźmin.

— Przykro ci? — wybuchnął książę. - Przykro? To twoja wina. Pokpiłeś sprawę. Zepsułeś wszystko.

— Co zepsułem? Ja tylko robiłem za tłumacza…

— Do diabła z taką robotą — przerwał gniewnie Agloval, odwracając się profilem. Profil miał iście królewski, godny bicia na monetach. - Zaiste, lepiej by było, gdybym cię nie wynajmował. Brzmi to paradoksalnie, ale dopóki nie mieliśmy tłumacza, tośmy się lepiej rozumieli, ja i Sh'eenaz, jeśli wiesz, co mam na myśli. A teraz… Czy wiesz, co gadają w miasteczku? Szepcą po kątach, że poławiacze zginęli, bo ja rozwścieczyłem syrenę. Że to jej zemsta.

— Bzdura — skomentował wiedźmin zimno.

— Skąd mam wiedzieć, że to bzdura? — zawarczał książę. - Albo to ja wiem, czegoś jej wtedy nagadał? Albo to ja wiem, do czego jest zdolna? Z jakimi potworami kuma się tam, w głębinie? Proszę bardzo, udowodnij mi, że to bzdura. Przynieś mi łeb potwora, który zabił poławiaczy. Weź się do roboty, zamiast bawić się we flirty na plaży…

— Do roboty? — zdenerwował się Geralt. - Jak? Mam wypłynąć w morze okrakiem na beczce? Twój Zelest groził żeglarzom torturami i szubienicą, mimo tego nikt nie chce. Sam Zelest też się nie kwapi. To jak…

— Co mnie obchodzi, jak? — wrzasnął Agloval, przerywając mu. - To twoja sprawa! Po co są wiedźmini, jak nie po to, aby porządni ludzie nie musieli się głowić, jak pozbywać się potworów? Wynająłem cię do tej roboty i żądam, żebyś ją wykonał. A jak nie, to wynoś się stąd, bo pognam cię bizunami aż do granic mojej dziedziny!

— Uspokójcie się, mości książę — rzekła Oczko, cicho, ale bladość i drżenie rąk zdradzały zdenerwowanie. - I nie groźcie, bardzo proszę, Geraltowi. Tak się składa, że Jaskier i ja mamy kilku przyjaciół. Król Ethain z Cidaris, że wymienię tylko jednego, bardzo lubi nas i nasze ballady. Król Ethain jest światłym władcą i zawsze mawia, że nasze ballady to nie tylko skoczna muzyka i rymy, ale że to sposób przekazywania informacji, że to kronika ludzkości. Pragniecie, mości książę, zapisać się w kronice ludzkości? Mogę to wam załatwić.

Agloval patrzył na nią przez chwilę zimnym, lekceważącym wzrokiem.

— Poławiacze, którzy zaginęli, mieli żony i dzieci — rzekł wreszcie, znacznie ciszej i spokojniej. - Pozostali, gdy głód zajrzy im do garnków, rychło wypłyną znowu. Poławiacze pereł, gąbek, ostryg i homarów, rybacy, wszyscy. Teraz się boją, ale głód pokona strach. Wypłyną. Ale czy wrócą? Co ty na to, Geralt? Panno Daven? Ciekawym waszej ballady, która o tym opowie. Ballady o wiedźminie, stojącym bezczynnie na brzegu i patrzącym na zakrwawione pokłady łodzi, na płaczące dzieci.

37
{"b":"88180","o":1}