Литмир - Электронная Библиотека
A
A

— A spod nieskazitelnej bieli wyłania się wiosna — powiedział. - Wyłania się Aedd Gynvael, brzydkie miasteczko o pięknej nazwie. Aedd Gynvael i jego śmietnik, ogromna, śmierdząca kupa śmieci, w którą muszę wejść, bo za to mi płacą, bo po to mnie stworzono, by wchodzić w plugastwo, które innych napawa wstrętem i obrzydzeniem. Pozbawiono mnie zdolności odczuwania, abym nie był w stanie odczuć, jak potwornie plugawe jest owo plugastwo, bym nie cofnął się, nie uciekł przed nim, przejęty zgrozą. Tak, pozbawiono mnie uczuć. Ale niedokładnie. Ten, kto to robił, spartaczył robotę, Yen.

Zamilkli. Czarna pustułka zaszeleściła piórami, rozwijając i składając skrzydła.

— Geralt…

— Słucham, Yen.

— Teraz ty odpowiedz na moje pytanie. Na to pytanie, którego nigdy ci nie zadałam. To, które bałam się… Teraz również ci go nie zadam, ale odpowiedz. Bo… bo bardzo pragnęłabym usłyszeć twoją odpowiedź. To jedno, jedyne słowo, którego nigdy mi nie powiedziałeś. Wypowiedz je, Geralt. Proszę.

— Nie potrafię, Yen.

— Co jest przyczyną?

— Nie wiesz? — Uśmiechnął się smutno. - Moja odpowiedź byłaby tylko słowem. Słowem, które nie wyraża uczucia, nie wyraża emocji, bo z tych jestem wyprany. Słowem, które byłoby wyłącznie dźwiękiem, jaki wydaje przy uderzeniu pusty i zimny czerep.

Patrzyła na niego w milczeniu. Jej oczy, szeroko rozwarte, nabrały koloru gorejącego fioletu.

— Nie, Geralt — powiedziała — to nieprawda. A może prawda, ale niepełna. Nie jesteś wyprany z uczuć. Teraz to widzę. Teraz wiem, ze…

Zamilkła.

— Dokończ, Yen. Zdecydowałaś już. Nie kłam. Znam cię. Widzę to w twoich oczach. Nie spuściła wzroku. Wiedział.

— Yen — szepnął.

— Daj rękę — powiedziała.

Ujęła jego dłoń pomiędzy swoje, od razu poczuł mrowienie i tętnienie krwi w żyłach przedramienia. Yennefer szeptała zaklęcia, spokojnym, miarowym głosem, ale widział krople potu, którymi wysiłek sperlił jej pobladłe czoło, widział rozszerzone z bólu źrenice.

Puściwszy jego rękę, wyciągnęła dłonie, poruszyła nimi, pieszczotliwym gestem głaszcząc jakiś niewidzialny kształt, powoli, od góry ku dołowi. Między jej palcami powietrze zaczęło gęstnieć i mętnieć, wzdymać się i tętnić jak dym.

Patrzył zafascynowany. Magia twórcza, uważana za szczytowe osiągnięcie czarodziejów, zawsze go fascynowała, o wiele bardziej niż iluzja czy magia transformująca. Tak, Istredd miał rację, pomyślał, w porównaniu z taką magią moje Znaki wyglądają po prostu śmiesznie.

Między drgającymi z wysiłku dłońmi Yennefer powoli materializował się kształt ptaka czarnego jak węgiel. Palce czarodziejki delikatnie głaskały nastroszone piórka, płaską główkę, zakrzywiony dziób. Jeszcze jeden ruch, hipnotyzujące płynny, pieszczotliwy i czarna pustułka, pokręciwszy głową, zaskrzeczała głośno. Jej bliźniaczka, wciąż nieruchomo siedząca na rogach, odpowiedziała skrzeczeniem.

— Dwie pustułki — rzekł Geralt cicho. - Dwie czarne pustułki, stworzone za pomocą magii. Jak mniemam, obie są ci potrzebne.

— Słusznie mniemasz — powiedziała z trudem. - Obie są mi potrzebne. Myliłam się, sądząc, że wystarczy jedna. Jak ja bardzo się myliłam, Geralt… Do jakiej pomyłki przywiodła mnie pycha królowej zimy, przekonanej o swojej wszechmocy. A są rzeczy… których nie sposób zdobyć nawet magią. I są dary, których nie wolno przyjąć, jeśli nie jest się w stanie odwzajemnić ich… czymś równie cennym. W przeciwnym razie taki dar przecieknie przez palce, stopi się niby okruch lodu, zaciśnięty w dłoni. Zostanie tylko żal, poczucie straty i krzywdy…

— Yen…

— Jestem czarodziejką, Geralt. Władza nad materią, którą posiadam, jest darem. Darem odwzajemnionym. Zapłaciłam zań… Wszystkim, co posiadałam. Nic zostało nic.

Milczał. Czarodziejka przetarła czoło drżącą dłonią.

— Myliłam się — powtórzyła. - Ale naprawię mój błąd. Emocje i uczucia…

Dotknęła głowy czarnej pustułki. Ptak nastroszył się, bezgłośnie otwierając krzywy dziób.

— Emocje, kaprysy i kłamstwa, fascynacja i gra. Uczucia i ich brak… Dary, których nie wolno przyjąć… Kłamstwo i prawda. Czym jest prawda? Zaprzeczeniem kłamstwa? Czy stwierdzeniem faktu? A jeżeli fakt jest kłamstwem, czym jest wówczas prawda? Kto jest pełen uczuć, które nim targają, a kto pustą skorupą zimnego czerepu? Kto? Co jest prawdą, Geralt? Czym jest prawda?

— Nie wiem, Yen. Powiedz mi.

— Nie — powiedziała i spuściła oczy. Po raz pierwszy. Nigdy przedtem nie widział, by to robiła. Nigdy.

— Nie — powtórzyła. - Nie mogę, Geralt. Nie mogę ci tego powiedzieć. Powie ci to ten ptak, zrodzony z dotknięcia twojej dłoni. Ptaku? Czym jest prawda?

— Prawda — powiedziała pustułka — jest okruchem lodu.

VI

Chociaż wydawało mu się, ze bez celu i zamiaru wędruje zaułkami, nagle znalazł się przy południowym murze, na wykopalisku, wśród sieci rowów, przecinających ruiny przy kamiennej ścianie, błądzących zakosami wśród odsłoniętych kwadratów starożytnych fundamentów.

Istredd był tam. W koszuli z podwiniętymi rękawami i wysokich butach pokrzykiwał na pachołków, rozkopujących motykami pasiastą ścianę wykopu wypełnionego różnokolorowymi warstwami ziemi, gliny i węgla drzewnego. Obok na deskach, leżały poczerniałe kości, skorupy garnków i inne przedmioty, nierozpoznawalne, skorodowane, zbrylone rdzą.

Czarodziej zauważył go natychmiast. Wydawszy kopiącym kilka głośnych poleceń, wyskoczył z wykopu, podszedł, wycierając ręce o spodnie.

— Słucham, o co chodzi? — spytał obcesowo. Wiedźmin, stojąc przed nim nieruchomo, nie odpowiedział. Pachołkowie, pozorując pracę, obserwowali ich pilnie, szeptali między sobą.

— Aż tryska od ciebie nienawiścią. - Istredd skrzywił się. - O co chodzi, pytam? Zdecydowałeś się? Gdzie jest Yenna? Mam nadzieję, że…

— Nie miej za dużo nadziei, Istredd.

— Oho — powiedział czarodziej. - Cóż to słyszę w twoim głosie? Czy aby dobrze cię wyczuwam?

— A cóż takiego wyczuwasz?

Istredd oparł pięści o biodra i spojrzał na wiedźmina wyzywająco.

— Nie zwódźmy się, Geralt — powiedział. - Nienawidzisz mnie i ja ciebie też. Znieważyłeś mnie, mówiąc o Yennefer… wiesz, co. Ja odpowiedziałem ci podobną zniewagą. Przeszkadzasz mi, ja przeszkadzam tobie. Załatwmy to jak mężczyźni. Nie widzę innego rozwiązania. Po to tu przyszedłeś, prawda?

— Tak — powiedział Geralt trąc czoło. - Masz rację, Istredd. Po to tu przyszedłem. Niewątpliwie.

— Słusznie. To nie może trwać. Dopiero dzisiaj dowiedziałem się, że od paru lat Yenna krąży między nami jak szmaciana piłeczka. Raz jest ze mną, raz z tobą. Ucieka ode mnie, aby szukać ciebie, i na odwrót. Inni, z którymi jest w przerwach, nie liczą się. Liczymy się tylko my dwaj. Tak dalej być nie może. Jest nas dwóch, musi zostać jeden.

— Tak — powtórzył Geralt, nie odrywając ręki od czoła. - Tak… Masz rację.

— W naszym zadufaniu — ciągnął czarodziej — myśleliśmy, że Yenna bez wahania wybierze lepszego. Co do tego, kto jest tym lepszym, żaden z nas miał wątpliwości. Doszło do tego, że jak smarkacze zaczęliśmy licytować się jej względami i równie mało co niedorośli smarkacze pojmowaliśmy, czym były te względy i co oznaczały. Mniemam, że podobnie jak ja przemyślałeś to sobie i wiesz, jak bardzo myliliśmy się obaj. Yenna, Geralt, nie ma najmniejszego zamiaru wybierać między nami, nawet gdy przyjmiemy, że umiałaby wybrać. Cóż, będziemy musieli załatwić to za nią. Ja bowiem nie myślę dzielić się Yenna z nikim, a fakt, że tu przyszedłeś, świadczy podobnie o tobie. Znamy ją, Geralt, aż za dobrze. Dopóki jest nas dwóch, żaden nie może być jej pewien. Musi zostać jeden. Zrozumiałeś to, prawda?

— Prawda — powiedział wiedźmin, z trudem poruszając martwiejącymi wargami. - Prawda jest okruchem lodu…

— Co?

— Nic.

— Co się z tobą dzieje? Jesteś chory czy pijany? Czy też może nafaszerowany wiedźmińskimi ziołami?

— Nic mi nie jest. Coś… coś wpadło mi do oka. Istredd, musi zostać jeden. Tak, po to tu przyszedłem. Niewątpliwie.

— Wiedziałem — powiedział czarodziej. - Wiedziałem, że przyjdziesz. Zresztą, będą z tobą szczery. Uprzedziłeś mnie w zamiarach.

— Piorun kulisty? — uśmiechnął się blado wiedźmin. Istredd zmarszczył brwi.

— Może — powiedział. - Może i piorun kulisty. Ale na pewno nie zza węgła. Honorowo, twarzą w twarz. Jesteś wiedźminem, to wyrównuje szansę. No, decyduj, gdzie i kiedy.

Geralt zastanowił się. I zdecydował.

— Ten placyk… wskazał ręką. - Przechodziłem tamtędy..

— Wiem. Jest tam studnia, nazywa się Zielony Klucz.

— Przy studni zatem. Tak. Przy studni… Jutro, dwie godziny po wschodzie słońca.

— Dobrze. Będę tam o czasie.

Stali przez chwilę nieruchomo, nie patrząc na siebie. Wreszcie czarodziej mruknął coś pod nosem, kopnął bryłę gliny i rozbił ją uderzeniem obcasa.

— Geralt?

— Co?

— Nie czujesz się głupio?

— Czuję się głupio — przyznał niechętnie wiedźmin.

— Ulżyło mi — mruknął Istredd. - Bo ja czuję się jak ostatni kretyn. Nigdy nie przypuszczałem, że kiedyś będę musiał bić się z wiedźminem na śmierć i życie z powodu kobiety.

— Wiem, jak się czujesz, Istredd.

— Cóż… - czarodziej uśmiechnął się wymuszenie. - Fakt, że do tego doszło, że zdecydowałem się na coś tak dalece sprzecznego z moją naturą, świadczy o tym, że… Że tak trzeba.

— Wiem. Istredd.

— Oczywiście wiesz także, że ten z nas, który przeżyje, będzie musiał prędko uciekać i schować się przed Yenną na końcu świata?

— Wiem.

— I oczywiście liczysz na to, że gdy ochłonie z wściekłości, będzie można do niej wrócić?

— Oczywiście.

— No, to załatwione — czarodziej zrobił ruch, jakby chciał się odwrócić, po chwili wahania wyciągnął do niego dłoń. - Do jutra, Geralt.

— Do jutra — wiedźmin uścisnął podaną mu rękę. - Do jutra, Istredd.

VII

— Hej, wiedźminie!

Geralt uniósł głowę znad stołu, na którego blacie w zamyśleniu rozmazywał rozlane piwo w fantazyjne esy-floresy.

20
{"b":"88180","o":1}