Drzwi były zamknięte. Co teraz zrobimy, spytała żona lekarza, Spróbuję jeszcze raz, powiedział pierwszy ślepiec i zapukał do drzwi, raz, drugi, trzeci, Nikogo nie ma, powiedziało któreś z nich, ale w tym samym momencie drzwi uchyliły się. Nie ma się co dziwić, że tak długo to trwało, trudno wymagać od ślepca, aby błyskawicznie zareagował na czyjeś stukanie. Kto tam, o co chodzi, spytał mężczyzna, który stanął w progu. Wyglądał na osobę wykształconą i kulturalną. Kiedyś tu mieszkałem, odezwał się były właściciel, Ach tak, odparł krótko mężczyzna, po czym zapytał, Czy jest pan sam, Nie, jest ze mną żona i nasza przyjaciółka, Dlaczego mam wierzyć, że to pańskie mieszkanie, Łatwo to udowodnić, odezwała się żona pierwszego ślepca, Mogę dokładnie opisać, co znajduje się w środku. Człowiek milczał przez chwilę, po czym powiedział, Proszę wejść. Żona lekarza przepuściła ślepców, tym razem nie potrzebowali przewodniczki. Jestem sam, moi znajomi wyszli zdobyć coś do jedzenia, nieznajomy zawahał się, Powinienem chyba powiedzieć znajome, lecz pewnie zabrzmiałoby to podejrzanie, przerwał i po chwili dodał, Ale uważam, że powinni państwo o tym wiedzieć, Co pan ma na myśli, odezwała się żona lekarza, Mówię o mojej żonie i dwóch córkach, Dlaczego rodzaj rzeczownika ma dla pana takie znaczenie, Bo jestem pisarzem, a dla pisarza słowa są bardzo ważne. Pierwszy ślepiec poczuł się wyróżniony, Patrzcie państwo, pisarz w moim domu. Korciło go, by zapytać, jak się nazywa, ale bał się, że popełni nietakt. Może nawet znał to nazwisko albo nawet czytał jego książkę. Kiedy zastanawiał się, jakie pytanie wypada mu zadać, jego żona spytała wprost, Jak się pan nazywa, Ślepcy nie mają imion i nazwisk, ja to mój głos, reszta nie ma znaczenia, Ale kiedyś pisał pan książki i figuruje na nich pańskie nazwisko, zauważyła żona lekarza, Skoro nikt ich nie czyta, to tak, jakby nie istniały. Pierwszy ślepiec poczuł, że temat rozmowy zaczyna odbiegać od spraw, które go najbardziej interesowały. Jak pan się tu znalazł, spytał, Zwyczajnie, nie mieszkam już w swoim domu, zajęli go obcy ludzie, na nic zdały się perswazje, mało brakowało, a zrzuciliby nas ze schodów, Mieszkał pan daleko stąd, Nie, Próbował pan tam wracać, spytała żona lekarza, Przecież ludzie przemieszczają się z miejsca na miejsce, Próbowałem jeszcze dwukrotnie, Nadal tam są, Tak, Co pan teraz zrobi, to my jesteśmy właścicielami tego mieszkania, przypomniał pierwszy ślepiec, Czy wyrzuci nas pan za drzwi, Nie ten wiek i nie to zdrowie, ale nawet gdybym miał siłę, nie odwołałbym się do tak drastycznych metod, pisarz uczy się cierpliwości, jest mu ona niezbędna przy pisaniu książek, Opuści pan nasze mieszkanie czy nie, Tak, jeśli nie ma innego wyjścia, Myślę, że nie ma, A może mieszkają państwo razem z przyjaciółmi, zaczął ostrożnie pisarz. Żona lekarza domyśliła się, do czego zmierza. Tak jest, Jeśli państwo pozwolą, chciałbym coś zaproponować, Słuchamy, Proponuję, żeby zostało po staremu, w tej chwili wszyscy mamy dach nad głową, obiecuję, że będę sprawdzał, co się dzieje w moim domu, jeśli się zwolni, wrócę do siebie, a gdy się wyprowadzę, państwo wprowadzicie się tutaj, Nie podoba mi się ten pomysł, Wiem, że się panu nie podoba, ale podejrzewam, że drugie rozwiązanie jeszcze mniej pana zadowoli, Mianowicie, Mogą się państwo wprowadzić, nawet w tej chwili, Teraz, Tak, będziemy mieszkać razem, Nie ma mowy, przerwała mu żona pierwszego ślepca, Póki co, niech wszystko zostanie po staremu, a potem się zastanowimy, Mam jeszcze jeden pomysł, powiedział pisarz, Jaki, spytał pierwszy ślepiec, Możecie nas traktować jak swoich gości, Nie, na razie niczego nie zmieniajmy, powtórzyła żona pierwszego ślepca, Zostaniemy u naszej przyjaciółki, chyba nie muszę pytać, czy się zgodzisz, zwróciła się do żony lekarza, Dobrze wiesz, że się zgadzam, Dziękuję państwu, powiedział pisarz, Prawdę mówiąc, od dawna przypuszczałem, że zjawią się prawowici właściciele mieszkania, To naturalne, że pan tu zamieszkał, kiedy jest się ślepym, ogranicza się swoje potrzeby do tego, co w danej chwili znajduje się pod ręką, zauważyła żona lekarza, Jak państwo przeżyli pierwszy okres epidemii, Trzy dni temu wyszliśmy ze szpitala, byliśmy internowani, Ach, to ta słynna kwarantanna, Tak, było to ciężkie przeżycie, Bardzo ciężkie, wtrąciła żona pierwszego ślepca, Pan jest pisarzem i jak przed chwilą pan powiedział, zna się na słowach, więc na pewno pan wie, że przymiotniki są bezużyteczne, zauważyła spokojnie żona lekarza, Gdy na przykład ktoś zabije człowieka, wystarczy powiedzieć to zwyczajnie, zabił człowieka, gdyż czyn ten sam w sobie jest przerażający i nie potrzebuje przymiotników, Czy to znaczy, że mamy za dużo słów, To znaczy, że mamy za mało uczuć, A może przestaliśmy je nazywać, I dlatego je tracimy, Proszę mi opowiedzieć, jak wyglądało życie podczas kwarantanny, Po co, Jestem pisarzem, Trudno zrozumieć coś, czego się nie widziało, Pisarz jest zwykłym człowiekiem, nie może być wszędzie naraz i wszystkiego przeżywać, musi pytać i używać wyobraźni, Kiedyś panu opowiem, może napisze pan o tym książkę, Już zacząłem, Przecież jest pan ślepy, Ślepcy też mogą pisać, Zdążył pan nauczyć się brajla, Skądże znowu, No to jak pan pisze, spytał pierwszy ślepiec, Zaraz to państwu zademonstruję, pisarz wstał z krzesła, wyszedł, a po chwili wrócił z kartką papieru i długopisem, Oto ostatnie zdanie, które napisałem, My nie widzimy, powiedziała żona pierwszego ślepca, Ja też, To jak pan pisze, spytała żona lekarza, widząc gęsto zapisaną kartkę, na której widać było zlewające się linie, To proste, uśmiechnął się pisarz, Za pomocą palców, kładę papier na niezbyt twardej powierzchni, choćby na pliku innych kartek, a potem piszę, Jak może pan pisać, spytał pierwszy ślepiec, Długopis to bardzo przydatne narzędzie, nawet dla ślepego pisarza, co prawda nie mogę przeczytać tego, co napisałem, ale wiem, gdzie skończyłem, z łatwością wyczuwam wklęśnięcia na papierze, i tak powoli zapełniam całą kartkę, próbując zachować odstęp między liniami, to bardzo proste, Czasem linie się zlewają, zauważyła żona lekarza, delikatnie biorąc od pisarza kartkę papieru, Skąd pani wie, Widzę, Jak to, odzyskała pani wzrok, kiedy, spytał zaskoczony, Jestem chyba jedyną osobą, która nigdy go nie straciła, Jak to możliwe, Nie wiem, pewnie nie ma na to żadnego wyjaśnienia, Czyli widziała pani to wszystko, co się zdarzyło podczas epidemii, Niestety, nie miałam innego wyjścia, Ilu was internowano, Około trzystu, Jak długo was trzymali, Od wybuchu epidemii, Wyszliśmy dopiero trzy dni temu, tak jak panu mówiłam, A ja byłem pierwszą ofiarą choroby, odezwał się pierwszy ślepiec, To musiało być straszliwe przeżycie, Znowu to samo określenie, zauważyła żona lekarza, Przepraszam, pewnie wszystko, co napisałem do tej pory, to wierutna bzdura, zacząłem pisać, kiedy oślepła moja rodzina, O czym pan pisał, O tym, co przeszliśmy, o życiu, Każdy powinien mówić o własnych doświadczeniach, a jeśli nie wie, pyta innych, Właśnie to zrobiłem, A ja panu odpowiem, nie wiem kiedy, ale obiecuję, że tu wrócę, odparła żona lekarza, wręczając pisarzowi zapisaną kartkę, Nie pogniewa się pan, jeśli poproszę, żeby mi pan pokazał swój warsztat pracy, Ależ oczywiście, że nie, Czy my też możemy tam pójść, spytała żona pierwszego ślepca, To przecież wasz dom, powiedział krótko pisarz, Ja tu jestem tylko gościem. Zaprowadził ich do sypialni, gdzie stało małe biurko, a na nim lampa naftowa. Słabe światło wpadające przez okno wydobywało z mroku kolejne przedmioty, po lewej stronie leżał czysty papier, po prawej zapisane strony przyszłej książki, w środku w połowie zapisana kartka. Obok lampy leżały dwa nowe długopisy. Tu pracuję, powiedział pisarz. Mogę zobaczyć, spytała żona lekarza i nie czekając na odpowiedź, wzięła do ręki zapisane kartki. Było ich około dwudziestu, rzuciła okiem na nierówne, chwiejne pismo, na słowa wyryte ślepą ręką w papierowej bieli. Jestem tu gościem, powiedział przed chwilą pisarz, a to, co teraz oglądała, było śladem jego krótkiej bytności. Położyła mu rękę na ramieniu, a on ujął jej dłoń i powoli podniósł do ust, Niech mi się pani nie zagubi, proszę się nie dać zagubić, szepnął, a jego słowa zabrzmiały tajemniczo i zaskakująco, jakby wypowiedział je, myśląc o czymś innym. Wrócili do domu obładowani zapasami jedzenia, które miało starczyć na najbliższe trzy dni. Żona lekarza oraz pierwszy ślepiec, bardzo podekscytowany, opowiedzieli o wyprawie. Nieuchronnie zbliżała się noc, przed snem żona lekarza przeczytała zebranym kilka stron książki, którą przyniosła z biblioteczki. Zezowaty chłopiec, znużony poważną treścią, usnął z głową na kolanach dziewczyny w ciemnych okularach, opierając się nogami o uda starego człowieka z czarną opaską na oku.
* * *
Dwa dni później lekarz zwierzył się żonie, że chciałby sprawdzić, w jakim stanie znajduje się jego gabinet. Co prawda nie ma to teraz znaczenia, ale może kiedyś ludzie odzyskają wzrok i moja aparatura okaże się jeszcze przydatna do badań, chyba nic nie zginęło, Możemy iść w każdej chwili, Jeśli nie macie nic przeciwko temu, pójdę z wami, a przy okazji chciałabym sprawdzić, co się dzieje u mnie w domu, poprosiła dziewczyna w ciemnych okularach, Nie przypuszczam, żeby wrócili moi rodzice, ale to mi poprawi samopoczucie, Dobrze, po drodze wstąpimy do ciebie, uspokoiła ją żona lekarza. Więcej chętnych do wyprawy w rodzinne strony nie było. Pierwszy ślepiec i jego żona wiedzieli, że na razie nie mają po co wracać do domu, w podobnej sytuacji, choć z innych powodów, znajdował się stary człowiek z czarną opaską na oku, a zezowaty chłopiec nadal nie mógł sobie przypomnieć, gdzie mieszkał. Niebo było bezchmurne, wyglądało na to, że ulewne deszcze już nie wrócą, słabe promienie słońca ogrzewały twarz. Nie wyobrażam sobie, jak będziemy żyć, gdy nadejdą upały, powiedział ponuro lekarz, Wszystko zacznie gnić, Na ulicach jest pełno zdechłych zwierząt, czasem nawet ludzkich zwłok, kto wie, ilu mieszkańców na zawsze utknęło w swoich domach, najgorsze jest to, że nie jesteśmy zorganizowani, ludzie powinni się organizować, w domach, na swoich ulicach, w dzielnicach, Masz na myśli nowy rząd, spytała żona lekarza, Jakąkolwiek organizację, nasze ciało również działa według ustalonych reguł, żyje dopóty, dopóki funkcjonuje jego system, a śmierć nie jest niczym innym jak dezorganizacją systemu, Jak wyobrażasz sobie funkcjonowanie ślepego społeczeństwa, Poprzez organizację, porządkowanie życia jest pierwszym krokiem do odzyskania wzroku, Może masz rację, ale jak dotąd ta epidemia przyniosła nam tylko śmierć i cierpienie, a moje oczy są równie bezużyteczne jak twój gabinet, Nie zapominaj, że dzięki nim żyjemy, zauważyła dziewczyna w ciemnych okularach, Gdybym była ślepa, też byśmy przetrwali, świat jest pełen ślepców, którzy jakoś sobie radzą, A ja myślę, że wszyscy umrzemy, to tylko kwestia czasu, To zawsze była kwestia czasu, powiedział lekarz, Ale dotąd ludzie nie umierali z powodu utraty wzroku, nie ma chyba gorszego sposobu umierania, Śmierć przychodzi w różny sposób, chorujemy, giniemy w wypadkach, w wyniku fatalnego splotu okoliczności, A teraz zaczniemy umierać z powodu ślepoty, czyli będziemy umierać na raka i ślepotę jednocześnie, na gruźlicę i ślepotę, na AIDS i ślepotę, na zawał i ślepotę, choroby będą różne, ale tak naprawdę zabije nas ślepota, Nikt nie jest nieśmiertelny, nie wymkniemy się śmierci, ale powinniśmy przynajmniej próbować walczyć ze ślepotą, powiedziała żona lekarza, W jaki sposób, jeśli jest to konkretna i realna choroba, spytał lekarz, Nie wiem, odparła żona lekarza, Ani ja, powiedziała dziewczyna w ciemnych okularach.