Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Na długich ławach w jadalni leżeli ślepcy. Z nie dokręconego kranu w zlewie na stertę odpadków lała się strużka wody. Żona lekarza rozejrzała się wokół, szukając wiadra lub naczynia, ale nic nie znalazła. Jeden ze ślepców poruszył się niespokojnie i spytał, Kto tu jest. Nie odpowiedziała, wiedząc, że nie może liczyć na ciepłe przyjęcie i przyjazne słowa, nikt nie powie, Chcesz wody, weź, dla umycia zmarłej, to weź wszystko, do ostatniej kropli. Podłoga była usłana plastikowymi torbami, w których przedtem znajdowało się jedzenie, niektóre były bardzo duże, choć pewnie podziurawione. Pomyślała jednak, że może ich użyć zamiast wiadra, wkładając kilka toreb w jedną, by nie zmarnować ani kropli wody. Musiała się spieszyć, ślepcy powstawali z ław i pytali zaniepokojeni, Kto tu jest. Słysząc plusk wody, zdenerwowali się jeszcze bardziej i zaczęli iść w stronę zlewu. By ich powstrzymać, żona lekarza odgrodziła się stołem. Worek napełniał się powoli, więc drżącymi rękami spróbowała mocniej odkręcić kran. Nagle trysnął silny strumień, jakby uwolniły się pokłady życiodajnej wody, opryskując ją od stóp do głów. Przerażeni ślepcy cofnęli się, myśląc, że pękła rura, a w przekonaniu tym umocniła ich olbrzymia kałuża, która rozlała się u ich stóp. Nie wiedzieli, że sprawcą tej powodzi jest nieznajoma kobieta, która weszła do sali. Żona lekarza dopiero po chwili zorientowała się, że nie udźwignie takiego ciężaru, lecz nie dała za wygraną, zakręciła brzegi torby, zarzuciła ją sobie na plecy i najszybciej, jak umiała, wycofała się na korytarz.

Kiedy lekarz i stary człowiek z czarną opaską wrócili z posiłkiem, nie mogli zobaczyć sześciu nagich kobiet i siódmego ciała spoczywającego na łóżku, ciała, które prawdopodobnie za życia nie było takie czyste. Żona lekarza starannie umyła po kolei wszystkie kobiety, po czym obmyła się sama.

* * *

Bandyci pojawili się po czterech dniach. Tym razem przyszli, by ściągnąć opłatę w naturze z mieszkańców drugiej sali, ale po drodze zatrzymali się przy pierwszych drzwiach, pytając, czy ich dziewczyny doszły już do siebie po miłosnych ekscesach sprzed kilku nocy. Ale mieliśmy ubaw, panowie, westchnął jeden z bandytów, oblizując wargi, a drugi dodał, Każda wasza baba jest warta tyle co dwie inne, co prawda była jedna trefna, ale z takimi koleżankami nawet ona uszła w tłoku, macie szczęście, niedojdy, obyście tylko potrafili im dogodzić, Chociaż lepiej nie, będą bardziej wyposzczone. Z głębi sali dał się słyszeć głos żony lekarza, Jest nas teraz sześć, A co, jedna uciekła, zarechotał bandyta, Nie, umarła, O, kurwa, następnym razem będziecie miały więcej roboty, Niewiele straciliście, była do niczego, powiedziała żona lekarza. Bandyci zmieszali się, nie spodziewając się takiej odpowiedzi, jej słowa wydały im się nieprzyzwoite, niejeden pomyślał, że wszystkie kobiety to dziwki, co za brak szacunku mówić w ten sposób o koleżance tylko dlatego, że miała obwisłe piersi i zwiotczałe pośladki. Żona lekarza nie spuszczała z nich wzroku. Stali w drzwiach, nerwowo przestępując z nogi na nogę, wyglądali jak marionetki poruszane sznurkami. Poznała ich, wszyscy trzej zgwałcili ją tamtej nocy. W końcu któryś walnął prętem o podłogę i powiedział, No, czas na nas. Słychać było, jak szli postukując prętem i krzyczeli, Z drogi, rozejść się, z drogi. Ich głosy oddalały się, aż wreszcie ucichły i zaległa cisza. Po chwili dobiegł głuchy szloch z drugiej sali. Bandyci zawiadamiali kobiety, że mają się u nich stawić po kolacji. Znów rozległo się stukanie o podłogę, Rozejść się, rozejść się, słychać było ostrzegawcze głosy trzech ślepców. Po chwili mignęli w drzwiach i znikli w głębi korytarza.

Kiedy złodzieje zatrzymali się w drzwiach pierwszej sali, żona lekarza właśnie opowiadała zezowatemu chłopcu bajkę, gdy odeszli, zwróciła się do malca, Potem ci dokończę, podniosła się i bezszelestnie zdjęła z gwoździa nożyczki. Nikt z sali nie zapytał, dlaczego z taką pogardą wyraziła się o zmarłej kobiecie, która cierpiała na bezsenność. Włożyła buty i szepnęła do męża, Zaraz wracam. Wychodząc, przystanęła w drzwiach i zaczęła nasłuchiwać. Po dziesięciu minutach na korytarzu pojawiły się kobiety z drugiej sali. Było ich piętnaście, niektóre płakały, nie szły gęsiego, lecz grupkami, trzymając się sznura splecionego z podartego koca. Kiedy przeszły, żona lekarza dołączyła do nich niezauważona, nie zorientowały się, że jest ich teraz więcej. Wiedziały, co je czeka, po szpitalu krążyły opowieści o orgiach urządzanych w sali bandytów. Były przygotowane na najgorsze, czuły, że świat znów zmienił się w chaos. Nie bały się gwałtu, dręczyło je samo oczekiwanie straszliwej nocy. Oczami wyobraźni widziały piętnaście bezbronnych kobiet leżących na łóżkach i na ziemi, przyjmujących kolejnych mężczyzn, którzy bez skrępowania dawali upust swym chuciom. Najbardziej lękały się jednak tego, że sprawi im to przyjemność. Kiedy znalazły się w wąskim korytarzu prowadzącym do sali bandytów, strażnik zawołał, Już je słyszę, idą, idą. Znów odsunęli łóżko zagradzające wejście i po kolei wpuszczali przerażone kobiety. Ale ich dużo, zawołał ślepy księgowy, nie przerywając liczenia. Był coraz bardziej podniecony, Jedenaście, dwanaście, trzynaście, czternaście, piętnaście, piętnaście, piętnaście, mamy piętnaście kobiet. Poszedł za ostatnią i wsunął jej drżące ręce pod spódnicę. Ta już piszczy z uciechy, jest moja, moja, powtarzał zdławionym od żądzy głosem. Dawno zrezygnowali z oceny wdzięków kobiet. Doszli do wniosku, że nie warto tracić czasu, gdyż i tak wszystkie czekał ten sam los. Poza tym przedłużające się oględziny, mierzenie wzrostu, obwodu biustu i bioder chłodziły pożądanie. Już je rozbierali, już wlekli do łóżek, zdzierając z nich ubranie. Wkrótce rozległy się jęki i płacz, błagania, prośby, a jeśli padały odpowiedzi, zwykle były podobne i sprowadzały się do następujących słów, Jeśli chcesz jeść, rozchyl nogi i kobiety rozchylały nogi, niektóre musiały rozchylać również usta, tak jak ta, klęcząca między nogami herszta, która nie mogła już mówić. Żona lekarza bezszelestnie wślizgnęła się do sali i przecisnęła między łóżkami. Nie musiała wykazywać szczególnej ostrożności. Nawet gdyby tupała, to w całym tym zamieszaniu nikt by jej nie usłyszał, a w najgorszym razie uznaliby ją za jedną z przybyłych kobiet i musiałaby dołączyć do reszty. W ogólnym podnieceniu nikt nie zwróciłby uwagi, czy jest ich piętnaście, czy szesnaście.

Herszt bandy nadal zajmował łóżko na końcu sali, gdzie piętrzyły się kartony z jedzeniem. Sąsiednie prycze zostały odsunięte, by nikt go nie krępował, by nie musiał potykać się o ciała innych mężczyzn. Pójdzie jak z płatka, pomyślała żona lekarza. Szła wolno między łóżkami, nie spuszczając oczu z człowieka, którego zamierzała zabić. Klęcząca przed nim ślepa kobieta nie przerywała żmudnej pracy. Widziała, jak z rozkoszą odchyla głowę do tyłu, jakby dobrowolnie ofiarowywał jej swoją szyję. Ostrożnie obeszła jego łóżko dookoła i stanęła z tyłu. Podniesiona ręka trzymała lekko rozchylone nożyczki, tak, by ostre końce wbiły się w ciało jak dwa sztylety. W tej samej chwili herszt bandy zdał sobie sprawę z czyjejś obecności, lecz było już za późno, rozkosz przeniosła go w inny wymiar, pozbawiając władzy nad ciałem. Nie pozwolę mu cieszyć się do końca, pomyślała żona lekarza, i z mocą wbiła mu nożyczki w gardło, kręcąc ostrymi końcami, które przecinały kolejne warstwy ciała i chrząstki, aż napotkały na opór kręgów szyjnych. Nikt nie zwrócił uwagi na stłumiony krzyk, który równie dobrze mógł być zwierzęcym rykiem przeżywającego orgazm samca. Podobne odgłosy rozlegały się w całej sali i być może rzeczywiście nasienie złodzieja wypełniło usta ślepej kobiety w tej samej chwili, gdy jego twarz zalała się krwią. Dopiero krzyk kobiety obudził podejrzenia, w tej dziedzinie ślepcy mieli rozległą wiedzę. Kobieta krzyczała przerażona, nie mogąc zrozumieć, skąd spływa na nią krew. Bała się, że niechcący odgryzła mu członek. Ślepcy porzucili swoje ofiary i po omacku zbliżyli się do łóżka swojego herszta. Co się dzieje, dlaczego tak wrzeszczysz, pytali zdezorientowani, ale klęcząca kobieta nie zdążyła odpowiedzieć, gdyż czyjaś ręka zakryła jej usta, a nieznajomy głos szepnął, Nic nie mów. Potem poczuła, że ktoś delikatnie odciąga ją do tyłu. Znów usłyszała kobiecy szept, Nic nie mów, i mimo tych przerażających okoliczności kobieta uspokoiła się. Jako pierwszy dotknął leżącego niewidomy księgowy. Jego sprawne ręce przebiegły po ciele. Nie żyje, zawołał po chwili. Głowa człowieka z pistoletem zwisała z łóżka, krew wciąż wyciekała z rany, tworząc ciepłe bąbelki na gardle. Ktoś go zabił, zawołał. Ślepcy stali sparaliżowani, nie mogąc uwierzyć w to, co się stało. Niemożliwe, kto go zabił, Ma na gardle wielką ranę, to pewnie ta dziwka, która z nim była, musimy ją złapać. Walcząc ze strachem, ślepcy wolno rozchodzili się po sali, myśląc tylko o jednym, trzęśli się ze strachu, że natkną się na niewidzialny sztylet, który zabił ich szefa. Nie wiedzieli, że księgowy szybko obmacał kieszenie zabitego i wyjął z nich pistolet oraz plastikowy woreczek z kilkunastoma zwiniętymi banknotami. Pełną napięcia ciszę przerwały nagle krzyki kobiet, które w panice zaczęły uciekać do wyjścia. Przerażone straciły orientację i zapomniawszy, gdzie są drzwi, wpadały na bandytów, ci zaś w przekonaniu, że są atakowani, zaczęli się bronić. Rozpoczęła się szamotanina, panika graniczyła z obłędem. Żona lekarza stała spokojnie na końcu sali, czekając na dogodną chwilę, by się wymknąć. Jedną ręką wciąż mocno trzymała ślepą kobietę, w drugiej ściskała nożyczki, gotowa zadać śmiertelny cios każdemu mężczyźnie, który stanie jej na drodze. Na razie czuła się bezpieczna, ale wiedziała, że nie na długo. Kilka kobiet odnalazło po omacku drzwi, inne starały się wyrwać z rąk oprawców, któraś próbowała udusić jednego z bandytów i powiększyć liczbę ofiar śmiertelnych. Księgowy krzyknął stanowczym głosem, Spokój, cisza, musimy opanować sytuację, i chcąc podkreślić wagę tych słów, wystrzelił w powietrze. Jednak efekt okazał się odwrotny. Bandyci nagle zrozumieli, że pistolet przeszedł w inne ręce i że od tej chwili mają nowego szefa. Zdezorientowani, przestali walczyć, niektórych opuściły siły, jeden z nich uduszony padł na ziemię. Żona lekarza uznała, że to najlepsza chwila na ucieczkę. Rozdając ciosy na prawo i lewo, sprawnie przedostała się do drzwi. Spychani na boki ślepcy krzyczeli i przewracali się jedni na drugich. Przypadkowy świadek tej sceny uznałby, że wszystko, co miało miejsce wcześniej, było niewinną igraszką w porównaniu z chaosem, jaki teraz zapanował w sali. Żona lekarza nie zamierzała nikogo więcej zabijać, próbowała jedynie wyrwać się stąd, nie zostawiając za sobą żadnej ślepej kobiety. Ten chyba nie przeżyje, pomyślała, wbijając nożyczki w pierś nacierającego bandyty. Znów rozległy się strzały. Szybciej, szybciej, popędzała żona lekarza, popychając przed sobą kilka oszołomionych kobiet. Pomagała im podnieść się, gdy padały, i wciąż nawoływała, Prędzej, prędzej. Księgowy krzyknął z głębi sali, Łapcie je, nie pozwólcie im uciec. Było jednak za późno, wszystkie kobiety wydostały się na korytarz, uciekały po omacku, półnagie, podtrzymując na sobie strzępy ubrań. Żona lekarza zatrzymała się w drzwiach i krzyknęła z furią, Pamiętacie, kiedyś powiedziałam, że nigdy nie zapomnę jego twarzy, waszych też nie zapomnę, Zapłacisz nam za to, wrzasnął niewidomy księgowy, Ty, twoje wspólniczki i ci rogacze w waszych salach, którzy uważają się za mężczyzn, Nie znasz mnie i nie wiesz, gdzie mieszkam, Jesteś z pierwszej sali po tamtej stronie, odezwał się księgowy, Zdradził cię głos, wystarczy, że w mojej obecności piśniesz słówko, a zabiję cię, Tamten mówił to samo i oto jak skończył, Ale mnie nie oślepiła choroba tak jak was, kiedy wy straciliście wzrok, ja już żyłem w świecie ślepców, Nie wiesz, kiedy straciłam wzrok, Mnie nie oszukasz, wiem, że widzisz, Nie bądź taki pewien, może jestem najbardziej ślepa z was wszystkich, zabiłam człowieka i od tej pory, jeśli zajdzie potrzeba, będę zabijać bez wahania, Nie zdążysz, zdechniesz z głodu, od dziś nie dostaniecie ani kromki chleba, nawet gdybyście przyczołgały się tu, skamląc z rozchylonymi nogami jak suki, Za każdy dzień bez jedzenia umrze jeden z twoich ludzi, wystarczy, że odważycie się wychylić nos z sali, Nie uda ci się, Zobaczymy, od dziś my odbieramy żywność, a wy musicie zadowolić się tym, co macie w sali, Ty kurwo, krzyknął księgowy, Nie jestem kurwą, nie ma wśród nas żadnych kurew ani skurwysynów, chyba dobrze wiesz, co to znaczy prawdziwa kurwa i ile taka kosztuje. Rozwścieczony księgowy wystrzelił w kierunku drzwi. Kula przeleciała pomiędzy głowami ślepców, nie raniąc nikogo, i utknęła w ścianie korytarza. Nigdy mnie nie schwytasz, zawołała żona lekarza, I pamiętaj, niedługo skończą ci się naboje, a nie tylko ty chciałbyś tu rządzić.

26
{"b":"88121","o":1}