Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Z tego czekania zachowałam się prawie jak normalna kobieta, dałam spokój uczciwej robocie i przyrządziłam coś w rodzaju posiłku. W końcu miałam do czynienia z mężczyzną, od którego żądałam uciążliwych przysług, powinien chyba dostać coś na ząb…?

Zasługiwał nawet na frykasy. Przyniósł ksero pięknego obrazka ze śladami palców i butów oraz tekstów pisanych na maszynie, protokóły zeznań pięciu osób, z których na pierwszy ogień chwyciłam Wiesia.

Do kontaktów uczuciowych z głupią Hanią przyznawał się bez najmniejszego oporu, protestując tylko z energią przeciwko określaniu ich mianem gwałtu. Jaki znowu gwałt, dziewucha się sama pchała, on wcale nie leciał na nią tak bardzo, ale skoro właziła w ręce… Z grzeczności uległ, bo jak tu odmówić damie? Wygadywała potem różne brednie, owszem, ale nie słuchał, czym innym był zajęty.

No właśnie, czym?

Po nieopisanie długim i mętnym kręceniu ulało się wreszcie Wiesiowi, że wzywały go obowiązki zawodowe. Coś tam słyszał, obiło mu się o uszy, że podobno ta Fiałkowska porządki w domu będzie robić i jakieś żelastwa wyrzucać, jej brat podobno miał żelastwa, a dla Wiesia każde żelastwo to żywy pieniądz. No to poszedł popatrzeć. Tak z zewnątrz, dookoła, do środka nie wchodził i zaraz poszedł do pustego domu tego Baranka, czy jak mu tam, co już dwa lata po sanatoriach się poniewiera, a dom niszczeje, bo córka tego Baranka w Ameryce siedzi i ojca ma w nosie już od dziesięciu lat, zdzira jedna.

Z córki Baranka, czy jak mu tam, zepchnięto go bardzo stanowczo, bo najwyraźniej w świecie zamierzał uczynić z niej główny temat zeznań. Niechętnie wrócił do żelastwa w pustym domu, gdzie owszem, takie pudła leżały, a w ogóle zrobił tam sobie taki, można powiedzieć, magazynek podręczny, żeby wszystko razem do skupu wozić, a nie z każdą starą podkową lecieć albo z łańcuchem od krowy. Potem nie tak zaraz zabrał, bo o zbrodni się rozeszło, to co się miał pchać na oczy w podejrzanym miejscu.

Tu poinformowano go, że ślady materialne mówią co innego. Podeszwy butów mianowicie i odciski palców odwiedzały wnętrze budynku i plątały się na miejscu zbrodni, to jak to tak, same tam wlazły, bez właściciela?

– Niemożliwe – rzekł Wiesio na to z wielką stanowczością. – Specjalnie uważałem…

I tu ugryzł się w język, ale już było za późno. Dodał zaraz, że go tam wcale nie było, nikt jednakże tego nie potraktował poważnie, zaczął sobie zatem usilnie przypominać jakąś dawną wizytę u Weroniki, która ciągle porządki robiła i żelastwa rozmaite wyrzucała, ale prokurator, energicznie uczestniczący w przesłuchaniach, stracił do niego cierpliwość. Poprosił, żeby się przestał wygłupiać, bo buty i palce mówią swoje, a sprawa jest poważna, o zabójstwo idzie. Wiesio nie był taki głupi, jak by się zdawało, bo odparł na to zuchwale, że żadnego zabójstwa nikt w niego nie wmówi, ponieważ w chwili zbrodni akurat chędożył Hanię w dostatecznym oddaleniu, żeby nie mógł sięgnąć ręką, choćby nawet przedłużoną tasakiem. Tu już wszyscy wszystko wiedzą i on się nie da zastraszyć.

No i nie dał, charakter miał widocznie buntowniczy. Komunikat, że, oprócz zbrodni, popełniono kradzież, nie wstrząsnął nim do głębi. Niczego nie kradł, żelazne pudła znalazł w pustym domu, wyrzucone, i cześć. Owszem, przyznaje, że w pierwszej chwili wszedł, od tyłu, drzwi były otwarte. Przy obawach o zdrowie i życie starszej pani nie upierał się przesadnie, poprzestał na ciekawości, sama ciekawość, jako taka, nie jest karalna, zobaczył, co się dzieje, i zmyło go w trybie przyśpieszonym. Do owego domku poszedł, żeby się chwilę spokojnie pozastanawiać. I tyle.

No dobrze, to co widział, wszedłszy?

Nic przyjemnego. Pani Weronika leżała tak jakoś niewygodnie, w progu gabinetu nieboszczyka brata, to znaczy, nogi miała w gabinecie, a głowę w przedpokoju. I widać było, że już jej nic nie pomoże.

I przez trupa przełaził, żeby zaspokajać swoją ciekawość…?

Wcale nie przez trupa, tylko obok. Dosyć miejsca było. Profanacji zwłok też sobie nie da przyłożyć, nawet ich nie dotknął.

A co jeszcze widział? Nie wpatrywał się przecież w ofiarę zahipnotyzowanym wzrokiem, skoro ciekawość go wiodła, rozejrzał się zapewne dookoła?

Głowę bym dała sobie uciąć, że w tym miejscu Wiesio pożałował i ciekawości. Należało trwać przy niepokoju i miłosierdziu, o żadnym rozglądaniu się nawet nie napomykać. Nic nie widział, zamknął oczy i uciekł. Jako młodzieniec doświadczony, niewątpliwie wiedział, co go czeka, jeśli zeznania zostaną uznane za krętactwo.

Z wyraźną niechęcią wyznał, że owszem, popatrzył, o te pudła mu chodziło. Nie leżały na wierzchu, a domu nie przeszukiwał…

A skąd w ogóle wiedział o istnieniu tych pudeł?

Protokół z przesłuchania przepisywała z taśmy osoba inteligentna i bystra, dopisywała, niejako na marginesie, uwagi własne. Tu Wiesio zmieszał się trochę i z wielkim wysiłkiem szukał w umyśle odpowiedzi.

Rzekł wreszcie, że nie pamięta. Ktoś tam coś mówił… A, właśnie, jak Weronika przed rokiem robiła porządki i sprzedawała różne rzeczy, a także wyrzucała, jakieś osoby jej pomagały, sama przecież komody nie wyniosła, on też zresztą raz się tam wplątał, przeszukiwał wyrzucone z nadzieją na złom, łypnął okiem do wnętrza i zobaczył dużo żelaza. I ktoś powiedział, że na co ona takie ciężary w domu trzyma…

Wybrnął, znaczy, z tych pudeł, wersja była prawdopodobna, ale prokurator nie popuścił. Spytał z naciskiem, co też więcej, albo kogo, tam widział?

Co do kogo, to Wiesio nikogo nie widział, a co do czegoś, to odniósł wrażenie, że panował tam ogólny nieporządek. Nie wnikał w szczegóły.

I nikogo nie spotkał w pobliżu? Na nikogo się nie natknął w opuszczonym domu? Żywego ducha nie było?

Wiesio się zaparł, że nie było. Uwaga na marginesie stwierdzała, że ewidentnie łgał.

No dobrze, to teraz z innej beczki. Posiada narzeczoną, Marlenę Gabryś?

Owszem, chwilowo posiada.

Brata panny Gabryś zna? Antoniego Gabrysia?

Zna, dlaczego nie ma znać…

Panna Marlena zeznaje, że w chwili zbrodni nie zajmował się żadną Hanią, tylko pił wódkę z jej bratem. U niej w domu. To jak to należy rozumieć?

Z odpowiedzi Wiesia wynikło, że dwojako. Z jednej strony Marlenka zazdrosna i żadnej myśli o Hani znieść nie może, a z drugiej pomyliło jej się. Wódkę z jej bratem pił poprzedniego dnia. Pomieszała daty.

To gdzie w wieczór zbrodni przebywał Antoni Gabryś?

A skąd on ma to wiedzieć, nie pilnował Antosia, Hania się go uczepiła i wytchnąć nie dała. Nie wie, gdzie przebywał Antoni Gabryś.

A znajomych i kumpli Antoniego Gabrysia zna?

No, niektórych owszem. On, Wiesio, nie odludek, bywa w towarzystwie. Ale wątpi czy wszystkich, bo Antoś towarzyski jeszcze bardziej i ma tych kumpli zatrzęsienie.

I nie spytał w tym miejscu, o którego chodzi, co powinien był uczynić. Margines protokółu informował, że w jego głosie pojawiło się wahanie i zwiększona ostrożność. Prokurator i nadkomisarz już swoje wiedzieli. Ja prawie też.

Prokurator skonkretyzował. Czy zna może takiego Kubę, piegowatego na twarzy, on podobno nie miejscowy, przyjezdny.

A nie, skoro przyjezdny, to Wiesio nie wie. Mógł się tam jakiś przyplątać, ale to zapewne chwilowo i Wiesio go sobie nie przypomina. I żaden piegowaty mu jakoś w oko nie wpadł.

A Kamińskiego Patryka zna?

Rzecz dziwna, ale na to pytanie Wiesio nie był przygotowany. Pomilczał bardzo długą chwilę. Możliwe zresztą, że wcześniej swoje zeznania starannie obmyślił, ale odciski palców i butów zbiły go z pantałyku. Jak oni się wszyscy tam, na miejscu zbrodni, nie spotkali, to ja jestem cesarz chiński!

Prokurator najwidoczniej był podobnego zdania. Łagodnym i słodkim głosem powiadomił Wiesia, że obecność Patryka Kamińskiego zarówno w domu Weroniki, jak i w tym opuszczonym, została niezbicie stwierdzona, i to we właściwym czasie. Co miał na myśli, używając określenia „właściwy czas”, nie wyjaśnił i Wiesio mógł sobie wyobrażać, co mu się podobało.

Zdaje się, że nie spodobało mu się nic.

Oznajmił, że owszem, z tym Kamińskim się zetknął, ale tak jakoś przelotnie i nawet nazwiska nie znał, tylko imię. Miał on chyba coś wspólnego z Fiałkowskimi, ale co dokładnie, to on nie wie. Jego różne tam ślady nic go nie obchodzą, nie widział go, w ogóle nie wie, czy go widział więcej niż dwa razy w życiu, imię zapamiętał, bo nietypowe. Tyle wie, że on też nie stąd, a skąd, również go nie obchodzi, może z Warszawy, może z Wrocławia, a może z Gwadelupy. Od razu się zastrzegł, że nie wie, gdzie leży Gwadelupa, tak mu jakoś na myśl przyszła. Tam, w opuszczonym domu, możliwe, że ktoś mu mignął, głowy za to nie da, ale tak mu się wydaje, i możliwe całkiem, że to właśnie ten Patryk. Ciemno było dosyć, źle widać, a jego pudła interesowały, nie zaś ludzkie osoby. Gdzie dokładnie go widział? We drzwiach, tak jakby wychodził, można powiedzieć, że się minęli. Nikogo poza tym nie spotkał, nikogo nie widział, tak postąpił, jak mówił, a jeśli tam ktoś coś w ogóle ukradł, to nie on i proszę bardzo, kto chce, niech szuka. Słowa nie powie na rewizję, nawet bez nakazu.

Więcej się z niego nie udało wydłubać. Na groźbę, że, skoro łże, pójdzie siedzieć, bezczelnie odparł, że żadnego przestępstwa nie popełnił, zatem robi tu za świadka, a świadków jeszcze się nie pudłuje. Czterdzieści osiem godzin mają na niego i ani grosza więcej, a tyle wytrzyma.

Dali zatem na razie spokój Wiesiowi i puścili go luzem.

Chwyciłam obrazek, na który w trakcie czytania łypałam jednym okiem. Owe palce i zelówki były na nim zaznaczone tak, że nawet najtępszy jełop zrozumiałby ich wymowę. Goście nieboszczki Weroniki zróżnicowani zostali graficznie i łatwo było wydedukować kolejność ich występów.

W sypialni widniały właściwie tylko jedne ślady, Antoniego Gabrysia, braciszka narzeczonej. Niewiele ich było ogólnie, więcej butów niż palców, a i butów, zważywszy suchą pogodę i kompletny brak błota, nikt by nie wykrył, gdyby nie ambicje naukowe technika.

– Latać latał, ale o daktyloskopię zadbał – powiedziałam do Janusza. – Miał rękawiczki? Trudno uwierzyć!

– I słusznie. Nie miał. O odciskach papilarnych musiał słyszeć, bo kto nie słyszał, i łapał wszystko przez rozmaite szmaty. Co mu się pod rękę nawinęło.

23
{"b":"88035","o":1}