Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Ilonka kręciła głową.

– Patrz, a myśmy myśleli, że to zwykły cham i narcyz.

– I słusznie. Tylko że jedno wynika z drugiego. Facet ma tak zawyżone poczucie własnej wartości, że całą resztę ludzkości traktuje z wysoka. Na pewno kariera literacka mu się przysłużyła. Odnosi sukcesy, to potwierdza jego wysokie mniemanie o sobie, więc gardzi innymi, którzy w jego pojęciu stoją niżej.

– Wytłumacz mi jedno, Grzegorzu – poprosił aspirant. – Mówisz, że namiętności nim targają, ale wszyscy go jednak mają za rybę. Zimną. Aż tak się gostek maskuje?

– Podejrzewam, że jest mistrzem maskowania. Mamusia, a może i tatuś… ale mamusia na pewno nieraz go sztorcowała za ujawnianie emocji.

Chłopczyna tryskał entuzjazmem, a mamusia go przez łeb – przytaknęła Ilonka, która darzyła matkę Sebastiana Proch – Proszkowskiego szczerą antypatią. – Słuchajcie, panowie detektywi. Proponuję przyjąć chwilowo takie założenie, że Paproch wykonał wszystkie trzy egzekucje, bo podejrzewam, że dla niego to były egzekucje, mam rację, Grzesiu?

– Niewykluczone.

– I zastanówmy się, jak mógł to zrobić, dobrze?

Trzej panowie skinęli głowami, aspirant i komisarz wyciągnęli z kieszeni notesy – aspirant nieco wymiętoszony, komisarz czyściutki i schludny.

– Zrobimy to chronologicznie – powiedział komisarz. – Numer jeden, rzekome samobójstwo tatusia.

– Powód miał. – Grzegorz postukiwał palcami o blat stolika. – Ojciec od nich odszedł, a Paproch mało że czuł się odrzucony, to obwiniał go za pozostawienie z matką, która też go odrzuciła. Nadążacie?

– Nadążamy. – Ilonce znowu skrzyły się oczy. Komisarza odrywało to od meritum sprawy, lecz spróbował się skupić.

– Poza tym – ciągnął lekarz – pamiętajmy, że jest to człowiek inteligentny, porównuje siebie z innymi i może być w dużym stopniu świadom swoich problemów. O to też mógł obwiniać ojca.

– O zmarnowane życie – uściśliła Ilonka.

– Coś w tym rodzaju.

– On ma w domu sporą bibliotekę psychologiczną czy może psychiatryczną – wtrącił aspirant. – Jeśli czyta te wszystkie książki, to naprawdę wie, co się z nim dzieje.

– W dniu śmierci ojca – podjął wątek komisarz – był w teatrze na próbie. Jak słusznie Ilonka nam przypomniała, w teatrze na próbie bywa raczej ciemno. Mógł więc nasz Paproch wyjść z teatru, pojechać szybko samochodem na Geodetów, wjechać windą na górę, poprosić ojca o spotkanie… O ile wiemy, uznano jego alibi za dostateczne, więc pewnie nikt nie sprawdzał mu billingu. Ja na jego miejscu zadzwoniłbym nie na komórkę ojca, tylko na jego wewnętrzny.

– Mógł zadzwonić z holu – wtrąciła Ilonka. – Wykorzystał moment jakiegoś zamieszania w holu, może ktoś zajmował wtedy uwagę portiera… Żaden billing tego nie wykaże. Tak samo jak nie było wiadomo, kto dzwonił do naszej szefowej o wpół do szóstej, bo Żożo skorzystał z wewnętrznej linii.

Mądra dziewczynka. Pojechał na górę, spotkał się z ojcem, wykorzystał z kolei moment, kiedy nikogo nie było w pobliżu i wypchnął go za okno.

– A gdyby ktoś szedł? – powątpiewał aspirant.

– To by się nic nie stało. Musiał być pomyślny splot okoliczności. Gdyby go nie było, Paproch by po prostu zrezygnował.

– Czyli miał motyw i miał możliwość zabicia ojca – podsumowała Ilonka. – Prosimy o punkt drugi, panie komisarzu.

– Tak jest, pani redaktor. Punkt drugi jest trudniejszy. Zabójstwo pani Eweliny Proszkowskiej, żony. Pan Proch – Proszkowski, znakomity dramaturg, zostaje zaproszony do programu społeczno – literackiego czy jakoś tak. Ponieważ jego własna małżonka wprowadza swoje porządki w oddziale telewizji, którym kieruje, mąż jest zmuszony przyjść na próbę. Michał, masz te nasze wszystkie notatki w sprawie czasów?

– Zabrałem przewidująco – oświadczył zadowolony z siebie aspirant i wygrzebał z kieszeni kupkę pomiętych karteluszków. – Proszę uprzejmie. Próba skończyła się o siedemnastej dziesięć. Pani Proszkowska w towarzystwie prezenterki Karoli Pućko wyszła ze studia o siedemnastej piętnaście. Goście rozchodzili się do siedemnastej trzydzieści. Jako jeden z ostatnich wyszedł Paproch. Poszedł do klubu Trójkąt na Starym Mieście. Ma świadków na to, że był tam sporo przed szóstą. Piechotą tyle mniej więcej tam się idzie.

– Ale mógł wziąć taksówkę – dopowiedziała Ilonka. – Wtedy mógłby wyjść później. Nie sprawdzaliście taksówek pod tym kątem, co?

– Sprawdzaliśmy. Nie znaleźliśmy w żadnej kompanii taksówki, która by wiozła przed szóstą do Trójkąta gościa podobnego do naszego klienta. Więc założyliśmy, że Proch poszedł do Trójkąta na kamasz, a jego żona w tym czasie udała się do siebie na dziesiąte piętro, porozmawiała z prezenterką i sekretarką, o wpół do szóstej odebrała telefon wewnętrzny i zeszła na dół. W studiu czekał na nią Żożo Buczek. Schowali się gdzieś w okolicy tej trybunki dla publiczności, ona jest dosyć wysoka i obszerna. Prawdopodobnie weszli też na chwilę za horyzont, bo ślady ich nóg tam znaleźliśmy. Jak to określił nasz przyjaciel Żożo, trochę się popieszczochali i zadzwoniła komórka dyrektorki. Żożo zszedł do garażu, stwierdził, że jego samochód nie wyje, wrócił i zastał Proszkowską nieżywą w pudle. Tu nam się zaczynają niekonsekwencje, bo według jego wyliczenia czasu, jakieś pięć po wpół do szóstej się spotkali, dziesięć po zadzwonił ten telefon, potem garaż, a o siedemnastej czterdzieści pięć Proszkowska nie żyła, reflektorów w pudle nie było, a jemu się wydawało, że kogoś słyszy, więc zatrzasnął pudło nogą i prysnął. Zakładamy, że naprawdę coś usłyszał i że był to Bulwieć, który przyszedł nie wiem po co… może zamknąć studio, które już nie było potrzebne, widział zabójstwo i postanowił wyciągnąć z tego korzyści, więc nic nikomu nie powiedział. I teraz, niestety, jest kompletna kicha.

– Właśnie – przyświadczył komisarz. – Twoja, Ilonko, szefowa za kwadrans szósta nie żyła, co na własne oczy zobaczył Żożo, a pięć minut później strażnik widział, jak wyjeżdżała samochodem z garażu. O cholera. Ciekawe, czy widział ją, czy tylko jej samochód!

Ilonka podskoczyła z emocji.

– Tomek! Michał! Grzesiu! Wiem, jak było! Wiem! Jestem genialna! Czy zauważyliście, jak ona lubiła się ubierać?

– My nie – odrzekł za siebie i kolegę komisarz. – Poznaliśmy ją już… after, że tak powiem.

– Ja ją trochę znałem before – uśmiechnął się Grzegorz, który umiał wyciągać wnioski. – Ona lubiła się owijać w masę szmatek. I zazwyczaj nosiła ogromne kapelusze. Ilonko, czy ona samochód prowadziła w kapeluszu czy bez?

– Właśnie! Ty też jesteś genialny! Zawsze prowadziła w kapeluszu, zresztą wszyscy się z tego śmiali, bo musiały jej zasłaniać widok te ronda i te szale! Ale przecież po firmie w tym nie chodziła. No więc wjeżdżała do garażu w kapeluszu i zostawiała go z reguły na tylnym siedzeniu! Lalka ma miejsce w garażu i Pfaffa ma, obie jej zaglądały do auta, bo te kapelusze były obiektywnie śliczne! I moim zdaniem tak to poszło: Paproch wcale nie po szedł do Trójkąta tak od razu, tylko został w telewizorni, bo podejrzewał żonę, albo i wiedział, że się spotyka z Buckiem. Zobaczył któreś z nich, poszedł za tym którymś do studia, a tam sami wiecie, miziu, miziu, szlag go trafił, zadzwonił do żony, tylko jeszcze nie wiemy, z czego i na co…

– On ma telefon na kartę – wtrącił komisarz – a ona też mogła mieć drugą komórkę na kartę. Nie do sprawdzenia. Bucek poszedł do garażu, więc Paproch miał kilka minut na uduszenie swojej niewiernej, zabranie jej komórki, pilota do garażu i kluczyków, wrzucenie reflektorów człowieka – światła za horyzont i wpakowanie ciała do pudła. Wasz Bulwieć to widział. Jego ślady też były za horyzontem, ale uznaliśmy, że mają prawo, bo znaleźliśmy tam ślady wszystkich maszynistów. Paproch poszedł do garażu, uważając, żeby nie natknąć się na Bucka. Wziął xsarę, na łeb włożył kapelusz i wyjechał z garażu. Kurczę, Ilonka, nie masz numeru do pana Adamca? Bo jeśli widział babę z twarzą, to jesteśmy z powrotem w lesie.

– Pana Adamca nie mam, ale mogę zadzwonić na wartownię, czekajcie. – Ilonka szybko wybrała numer na komórce. – Halo, Ilonka Karambol z tej strony! Witam serdecznie! Nie wie pan, panie Bodziu, czy pan Adamiec ma teraz gdzieś dyżur?… Pilnie go potrzebuję… Ach, w bloku A! Dzięki… – Ponownie wybrała numer. – Halooo, Ilonka Karambol, szukam pana Adamca!… To pan? Chwila!

Podała aparat komisarzowi.

– Witam pana, panie Adamiec. Komisarz Ogiński. Pamięta mnie pan, prawda?… Mam do pana dużą prośbę. Proszę sobie przypomnieć ten moment, kiedy w dniu swojej śmierci pani dyrektor Proszkowska wyjeżdżała samochodem z garażu… Tak, pamiętam, siedemnasta pięćdziesiąt, ale nie o to mi chodzi. Proszę się bardzo skupić i zastanowić, czy widział pan jej twarz, czy tylko kapelusz?

Zapadła chwila ciszy pełnej napięcia.

– Ach, tak. Dziękuję panu bardzo.

Komisarz powoli wyłączył komórkę i podał właścicielce.

– Tomek! Nie katuj nas!… Kapelusz! Prawda? Kapelusz!

Kapelusz.

– Ja pierniczę! Wiedziałam!

– Ale chyba od niedawna? – mruknął aspirant.

– Od przed chwilą. No więc musiało być tak, jak mówiliśmy. Jest tylko pytanie, co zrobił z samochodem?

– Zostawił gdzieś w nadziei, że mu go rąbną – powiedział zgryźliwie aspirant. – Ja wiem, że w tym mieście kradną, ale czy aż tak na zamówienie?

– Słuchajcie! – Oczy Ilonki błyszczały coraz bardziej zachwycająco… zdaniem komisarza. – Ja przecież robię w drogówce, więc wiem to i owo. Jeżeli zostawił samochód, dajmy na to, gdzieś na Podzamczu, z otwartymi drzwiami, kluczykami w stacyjce… albo i bez kluczyków, ale ja na jego miejscu zostawiłabym kluczyki, to w ciągu doby po prostu musieli mu go rąbnąć. I tyle mu wystarczyło.

– A gdyby trafił się ktoś uczciwy, kto zabezpieczyłby samochód? Wsiadł do niego, zadzwonił na policję?

– Grzesiu, ty wierzysz w takie rzeczy? To by Proch miał po prostu niesamowitego pecha. Ale moim zdaniem nie było na to więcej niż jedna szansa na sto. Z tym że nawet gdyby trafił się ten jeden sprawiedliwy, to by też niespecjalnie wskazywało na Procha. On się postarał, aby strażnik widział wyjeżdżającą Prochową specjalnie po to, żeby w razie draki policja pomyślała, że to ona zostawiła samochód na ulicy. A przy okazji podwiózł się w pobliże Trójkąta. Założę się, że nikt z tych ważniaków, którzy wam potwierdzili, że był przed szóstą, nie patrzył specjalnie na zegarek. Szósta to szósta, trochę przed, trochę po.

47
{"b":"88017","o":1}