— Hę? Co tam znów? Myślisz, że wstaję z grobu? Czekaj, powiadam, bo muszę się poprawić. Ścierpłem tu cały. Ho! Olej ze wszystkim wyparował, alem wysechł, no!
Słowom tym w samej rzeczy towarzyszyło piekielne skrzypienie. Kiedy ucichło, głos z grobu ozwał się:
— Nawarzyłeś jakiegoś piwa, co? Napsułeś, nagwajdliłeś, nakierdasiłeś, a teraz przerywasz wieczny odpoczynek staremu nauczycielowi, żeby cię wyciągał z biedy? Nie szanujesz zwłok, które niczego już nie chcą od świata, niedouku! No, gadajże już, gadaj, skoro nawet w grobie nie dajesz mi spokoju!
— Panie i Mistrzu! — rzekł odrobinę raźniejszym już głosem Trurl. — Wykazujesz zwykłą sobie przenikliwość… Nie mylisz się, tak jest! Jam naknocił… i nie wiem, co robić dalej. Ale nie dla prywaty ośmieliłem się niepokoić Waszą Cześć! Inkomoduję Pana Profesora, ponieważ wyższy cel tego wymaga…
— Galanterię elokwencji oraz inne misztygałki możesz powiesić na kołku! — zaburczał z grobu Kerebron. — A więc dobijasz się do trumny, ponieważ ugrzązłeś, a także po — waśniłeś się niechybnie z tym twoim druhem, a zarazem rywalem, jak mu tam… Klop… Klip… Klap… a żeby cię!
— Klapaucjuszem! Tak jest! — podpowiedział szybko Trurl, mimo woli prężąc się na baczność od tego zrzędzenia.
— Właśnie. I zamiast omówić problem z nim, to, ponieważ jesteś hardy, pyszny, a przy tym niewymownie wprost durny, nocą nachodzisz zimne szczątki starego wychowawcy. Tak było, hę? A więc gadaj już, gadaj, fujaro!
— Panie i Mistrzu! Poszło o najważniejszą rzecz w całym Uniwersum, to jest o szczęście wszystkich rozumnych istot! — wypalił Trurl i pochyliwszy się jak do spowiedzi nad sitkiem mikrofonu, jął w nie wsączać pospiesznie i gorączkowo słowa, w których obrazował ze wszystkimi szczegółami wypadki zaszłe od ostatniej rozmowy z Klapaucjuszem, niczego nie pomijając ani nie próbując nawet skrywać lub upiększać.
Kerebron, milczący zrazu jak grób, począł wtykać w przerwy jego opowieści — właściwym sobie obyczajem — niezliczone docinki, przytyki, ironiczne komentarze, zjadliwe bądź wściekłe chrząknięcia, ale Trurlowi, porwanemu impetem, było już do tego stopnia wszystko jedno, że mówił jak najęty dalej i wyznał wreszcie ostatni swój postępek, a wtedy zamilkł, nieznacznie zadyszany, i czekał. Kerebron, który dotąd — zdawało się — nie może dostatecznie się wy — kaszleć i wychrząkać, nie odzywał się jednak ni głoską, ni piśnięciem przez dobrą chwilę, a potem dźwięcznym, jakby pomłodniałym basem rzekł:
— No tak. Jesteś osłem. A osłem jesteś dlatego, że jesteś leniem. Nigdy nie chciało ci się przysiąść fałdów nad ontologią ogólną. Gdybym ci dał był pałę z filozofii, a szczególnie z aksjologii, jak to było świętym moim obowiązkiem, nie latałbyś teraz nocą na cmentarz i nie łomotałbyś w mój grób. Ale przyznaję: jest w tym i moja wina! Zaniedbywałeś się jako leń z leniów, jako poniekąd uzdolniony idiota, a ja patrzyłem na to przez palce, ponieważ byłeś zręczny w niższych sztukach, tych, co się z zegarmistrzostwa wywodzą. Myślałem, że umysłem dojrzejesz z czasem i dorośniesz. A przecież, zakuty łbie, tysiąc, nie — sto tysięcy razy mówiłem na seminariach, że pierwej, niż się działać zacznie, należy myśleć. Ale jemu, naturalnie, myśleć ani się śniło. Kobyszczę zbudował, wielki wynalazca, patrzcie go! W roku 10496 praprofesor Neander opisał w „Kwartalniku” maszynę kubek w kubek taką właśnie, a dramaturg Wyrodzenia, niejaki Billion Cykszpir, napisał na ten temat sztukę, dramat w pięciu aktach, lecz ty ani książek naukowych, ani literackich do ręki nawet nie bierzesz, co?
Trurl milczał, a zawzięty starzec huczał coraz głośniej, aż echo szło od coraz dalszych grobów:
— Zarobiłeś też na kryminał, i to nieźle! Może nie wiesz, że nie wolno tłamsić, to jest redukować, rozumu raz zbudzonego? Więc szedłeś prosto do Szczęśliwości Powszechnej, powiadasz? Po drodze zaś, w ramach spolegliwego opiekuństwa, jedne istoty paliłeś ogniem, inne topiłeś, jak myszy, w przesycie, więziłeś, zamykałeś, katowałeś, nogi przetrącałeś, a ostatnio, jak słyszę, doszedłeś do bratobójstwa? Jak na opiekuna Wszechrzeczy, życzliwego uniwersalnie, wcale, wcale nieźle! I co ci mam teraz powiedzieć? Chcesz, żebym cię pogłaskał z grobu? — Tu niespodziewanie zachichotał, a tak, że aż Trurl zadrżał cały. — Więc powiadasz, że przekroczyłeś moją barierę? Najpierw, leniwy jak mops, przerzuciłeś zadanie na maszynę, która je przerzuciła na następne, i tak aż do nieba, a potem samego siebie wpakowałeś w program komputerowy? Czy nie wiesz, że zero podniesione do dowolnej potęgi daje zero? Patrzcie mi — jaki genialny, rozmnożył się, żeby go więcej było, a to mi mądrala, no! A to ci chytry cymbał, to jest cymberbał, chciałem powiedzieć! Czy nie wiesz, że Codex Galacticus zabrania samopowielania się pod Glątwą? Ustęp XXVI tomu 119, pozycja X, paragraf 561 i następne. Egzamin zdało się dzięki elektronowej ściągawce oraz zdalnemu podpowiadaniu, a potem nie ma innej rady, jak tylko wdzierać się na cmentarz i łupić groby! Wiadoma rzecz! Na ostatnim roku wykładałem dwa razy, dwa razy, powiadam, deontologię cybernetyczną. Nie mieszać z dentystyką. Moralność omnipotencjatorów! Tak. Ale ty, w co nie wątpię, byłeś nieobecny na wykładach, ponieważ bardzo ciężko chorowałeś. Nieprawdaż? No, gadaj mi zaraz!
— Istotnie… e… byłem niezdrów — wystękał Trurl. Ochłonął już z pierwszego szoku i nie wstydził się też specjalnie; Kerebron, jakim zrzędą był za życia, takim został i po śmierci. A Trurl umacniał się w przeświadczeniu, że po rytuale nieodzownych wyklinań i wyzwisk przyjdzie część pozytywna: szlachetny w gruncie rzeczy starzec wyprowadzi go poradami na czystą wodę. Tymczasem mądry nieboszczyk przestał rugać go od ostatnich.
— A więc dobrze! — rzekł. — Błąd twój polegał na tym, że nie wiedziałeś, ani co chcesz osiągnąć, ani jak to masz zrobić. To po pierwsze. Po wtóre: sporządzenie Wiekuistego Szczęścia jest dziecinną zabawką, tyle że nikomu na nic niepotrzebną. Twoje cudowne Kobyszczę jest maszyną niemoralną, ponieważ czerpie zachwyt jednako z obiektów fizycznych, jak i mąk czy katuszy osób trzecich. Aby zbudować szczęściotron, należy postąpić inaczej. Wróciwszy do domu, zdejmiesz z półki XXXVI tom moich Dzieł wszystkich, otworzysz go na stronicy 621 i obejrzysz sobie plan Ekstatora, który się tam znajduje. Jest to jedyny typ nienagannego urządzenia świadomego, które nie służy do niczego, a tylko jest szczęśliwe 10 000 razy bardziej niż Bromeo, kiedy dopadł ukochanej na tarasie. Gdyż dla uczczenia Cykszpira — bromeem nazwałem właśnie opisane przez niego uciechy tarasowe i uznałem je za jednostkę szczęśliwości, ale ty, który nie pofatygowałeś się nawet, aby przekartkować dzieła swego nauczyciela, wymyśliłeś jakieś kretyńskie hedony! Gwóźdź w bucie — to ci wyborna miara wyższych uniesień duchowych! No! Tak zatem Ekstator jest szczęśliwy w sposób absolutny dzięki nasyceniu, które powstaje skutkiem przesunięcia wielofazowego w kontinuum doznaniowym, czyli zachodzi w nim autoekstaza z dodatnim sprzężeniem zwrotnym: im jest bardziej z siebie zadowolony, tym jest bardziej z siebie zadowolony, i to dopóty, dopóki potencjał nie dojdzie do ograniczników zabezpieczających. Albowiem, pod nieobecność ograniczników, wiesz, co się może stać? Nie wiesz, opiekunie Kosmosu? Maszyna, rozhuśtawszy potencjały, musi się wreszcie rozpuknąć! Tak, tak, mój panie nieuku! Albowiem obwody… ale nie będę ci tu tego w środku nocy wykładał na cmentarzu, z zimnego grobu, sam sobie przeczytaj. Oczywiście, dzieła moje albo toną w prochu na najciemniejszej półce twojej zakazanej biblioteki, albo też, co mi się widzi bardziej prawdopodobne, zapakowane do kufra, umieszczone zostały po moim pogrzebie w piwnicy. Hę? Dzięki paru głupstwom, jakie udało ci się wyporządzić, doszedłeś bowiem do mniemania, że z ciebie największy filut w Metagalaktyce, co? Gdzie trzymasz moje Opera Omnia, gadaj zaraz?! — W piw…nicy — wybełkotał Trurl, kłamiąc obmierzle, ponieważ dawno już był je wywiózł trzema obrotami do Biblioteki Miejskiej. Lecz tego na szczęście nie mógł wiedzieć trup jego mistrza, toteż, usatysfakcjonowany wykazaną przenikliwością, rzekł dość łaskawie: