A wtem nadjechał Czech Hlawa wysłany przez Jagienkę — prowadząc ze sobą jucznego konia.
— Pochwalony! — rzekł, kłaniając się nisko.
Zbyszko widział go raz lub dwa razy w Zgorzelicach, ale go nie poznał, więc ozwał się:
— Pochwalony na wieki wieków. A coś za jeden?
— Wasz pachołek, slowutny[1183] panie.
— Jak to mój pachołek? Tamci moi pachołcy — rzekł, ukazując na dwóch Turczynków, podarowanych mu przez Sulimczyka Zawiszę[1184], i na dwóch tęgich parobków, którzy siedząc na mierzynach[1185], prowadzili rycerskie ogiery — tamci moi — a ciebie kto przysłał?
— Panna Jagienka Zychówna ze Zgorzelic.
— Panna Jagienka?
Zbyszko dopiero co właśnie burzył się był przeciw niej i serce jego pełne było jeszcze niechęci, więc rzekł:
— Wróćże do dom i podziękuj pannie za łaskę, bo cię nie chcę.
Lecz Czech potrząsnął głową.
— Nie wrócę, panie. Mnie wam podarowali, a prócz tego ja zaprzysiągł do śmierci wam służyć.
— Jeśli mi cię podarowali, toś mój sługa.
— Wasz, panie.
— Więc rozkazujęć wrócić.
— Ja zaprzysiągł, a choć ja jeniec spod Bolesławca i chudy pachołek, ale włodyczka[1186]...
A Zbyszko rozgniewał się:
— Ruszaj precz! Jakże to! Będziesz mi zaś przeciw mojej woli służył czy co? Ruszaj, bo każę kuszę napiąć.
Czech zaś odtroczył[1187] spokojnie sukienną opończę podbitą wilkami, oddał ją Zbyszkowi i rzekł:
— Panna Jagienka i to wam przysłała, panie.
— Chcesz, abych ci kości połomił[1188]? — zapytał Zbyszko, biorąc drzewce z rąk parobka.
— A jest i trzosik na wasze rozkazanie — odrzekł Czech.
Zbyszko zamierzył się drzewcem, lecz wspomniał, że pachołek, chociaż jeniec, jest jednakże z rodu włodyką, któren[1189] widocznie dlatego tylko został u Zycha, że nie miał się za co wykupić — więc opuścił ratyszcze[1190].
Czech zaś pochylił mu się do strzemienia i rzekł:
— Nie gniewajcie się, panie. Nie każecie mi ze sobą jechać, to pojadę za wami o stajanie[1191] albo o dwa, ale pojadę, bom to na zbawienie duszy mojej zaprzysiągł.
— A jak cię każę ubić albo związać?
— Jak mnie każecie ubić, to nie będzie mój grzech, a jak mnie każecie związać, to ostanę, póki mnie dobrzy ludzie nie rozwiążą alibo wilcy nie zjedzą.
Zbyszko nie odpowiedział — ruszył jeno[1192] koniem przed siebie, a za nim ruszyli jego ludzie. Czech z kuszą za plecami i z toporem na ramieniu wlókł się z tyłu zatulając się w kosmatą skórę żubrzą, albowiem począł dąć ostry wiatr, niosący krupki śniegowe.
Nawałnica wzmagała się nawet z każdą chwilą. Turczynkowie, lubo w tołubach[1193], kostnieli od niej, parobcy Zbyszkowi poczęli „zabijać” ręce, a on sam, będąc również przybrany nie dość ciepło, rzucił raz i drugi oczyma na wilczą opończę przywiezioną przez Hlawę i po chwili rzekł do Turczynka, aby mu ją podał.
I owinąwszy się w nią szczelnie, wkrótce poczuł ciepło rozchodzące się po całym ciele. Wygodny był szczególnie kaptur, który osłaniał mu oczy i znaczną część twarzy, tak iż wicher przestał mu prawie dokuczać. Wówczas mimo woli pomyślał, że Jagienka to jednak poczciwa z kościami[1194] dziewka — i wstrzymał nieco konia, albowiem wzięła go chęć wypytać Czecha o nią i o wszystko, co się w Zgorzelicach działo.
Więc skinąwszy na pachołka, rzekł:
— Zali stary Zych wie, że cię panna do mnie wysłała?
— Wie — odpowiedział Hlawa.
— I nie przeciwił się?
— Przeciwił.
— Powiadajże, jako było.
— Pan chodził po izbie, a panna za nim. On krzyczał, a panienka nic — jeno co się ku niej nawrócił, to ona mu do kolan. I ani słowa. Powiada wreszcie panisko: „Czyś ogłuchła, że nic nie mówisz na moje przyczyny[1195]? Przemów, bo wreszcie pozwolę, a jak pozwolę, to mi opat łeb urwie!”
Dopieroż panna pomiarkowała[1196], że już na swoim postawi, i nuż z płaczem dziękować. Pan jej wymawiał, że go pozbadła[1197], i narzekał, że we wszystkim musi być jej wola, w końcu zaś rzekł: „Przyrzecz mi, że chyłkiem nie wyskoczysz żegnać się z nim, to pozwolę, inaczej nie”. Dopieroż zafrasowała się[1198] panienka, ale przyrzekła — i pan rad był, bo oni oba z opatem okrutnie się tego bali, by jej nie przyszła chęć widzieć się z waszą miłością... No, nie na tym koniec, bo później panna chciała, by były dwa konie, a pan bronił, panna chciała wilczury[1199] i trzosika, pan bronił. Ale co tam z takich zakazowań! Żeby jej się umyśliło dom spalić, to by też panisko przystał. — Dlatego jest drugi koń, jest wilczura i jest trzosik...
„Poćciwa dziewka!” — pomyślał w duchu Zbyszko.
Po chwili zaś zapytał głośno:
– A z opatem nie było biedy?...
Czech uśmiechnął się jak roztropny pachołek, który zdaje sobie sprawę ze wszystkiego, co się wokół niego dzieje, i odrzekł:
— Oni to oboje w tajemnicy przed opatem czynili, a nie wiem, co było, gdy się dowiedział, bom wcześniej wyjechał. Opat jako opat! — huknie czasem i na panienkę, ale potem to jeno oczyma za nią wodzi i patrzy, czyli jej zbyt nie pokrzywdził. Sam widziałem, jako ją raz skrzyczał, a potem do skrzyni poszedł, łańcuch przyniósł taki, że zacniejszego i w Krakowie nie dostać — i powiada jej: „na!” — Poradzi sobie ona i z opatem, gdyż i ojciec rodzony więcej jej nie miłuje.
— Pewnie, że tak jest.
— Jak Bóg na niebie...
Tu umilkli i jechali dalej wśród wiatru i śnieżnych krupów; nagle jednak Zbyszko powstrzymał konia, gdyż z pobocza leśnego ozwał się jakiś żałosny głos, na wpół przytłumiony przez szum leśny:
— Chrześcijanie, ratujcie Bożego sługę w nieszczęściu!
I jednocześnie na drogę wybiegł człowiek, przybrany w odzież na wpół duchowną, na wpół świecką, i stanąwszy przed Zbyszkiem, począł wołać:
— Ktokolwiek jesteś, panie, daj pomoc człowiekowi i bliźniemu w ciężkiej przygodzie!
— Coć się przytrafiło i coś zacz? — zapytał młody rycerz.
— Sługam Boży, chociaż bez święceń, a przygodziło mi się[1200], iż dzisiejszego rana wyrwał mi się koń, skrzynie ze świętościami niosący. Zostałem sam, bez broni, a wieczór się zbliża i rychło czekać, jako luty[1201] zwierz ozwie się w boru. Zginę, jeśli mnie nie poratujecie.
— Jeślibyś z mojej przyczyny zginął — odrzekł Zbyszko — musiałbym za twoje grzechy odpowiadać, ale po czymże poznam, że prawdę mówisz i żeś nie powsinoga[1202] jakowyś albo nie rzezimieszek, jakich wielu po drogach się włóczy?
— Po skrzyniach poznasz, panie. Niejeden oddałby trzos nabity dukatami, byle posiąść to, co się w nich znajduje, ale ja tobie darmo z nich udzielę, byleście mnie i moje skrzynie zabrali.
— Mówisz, żeś sługa Boży, a tego nie wiesz, że poratunek nie dla ziemskich, jeno[1203] dla niebieskich trzeba dawać nagród. Ale jakżeś to skrzynie ocalił, skoro ci niosący je koń uciekł?