Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Izabela. - My z ciocią nigdy nie bywamy w tamtej stronie. Łazienki tylko wtedy

są przyjemne. kiedy można chodzić po nich szybko i daleko.

- W takim razie poproś pana Wokulskiego, ażeby ci częściej towarzyszył -

odpowiedziała hrabina tonem jakiejś osobliwej słodyczy.

226

Wokulski ukłonił się, panna Izabela nieznacznie ściągnęła brwi, a pan Tomasz

rzekł:

- Może byśmy wrócili do domu...

- Ja myślę - odparła hrabina.

- Pan jeszcze zostaje, panie Wokulski?

- Tak. Czy mogę panie odprowadzić do powozu?

- Prosimy. Belu, podaj mi rękę.

Hrabina z panną Izabelą poszły naprzód, za nimi pan Tomasz z Wokulskim. Pan

Tomasz czuł w sobie tyle goryczy, kwasu i ciężaru na widok białego cylindra,

że nie chcąc być niegrzecznym zmuszał się do uśmiechu. A nareszcie, pragnąc

w jakiśkolwiek sposób zabawić Wokulskiego, znowu zaczął mówić mu o swej

kamienicy, z której ma nadzieję otrzymać czterdzieści albo i pięćdziesiąt tysięcy

czystego zysku.

Cyfry te ze swej strony źle podziałały na humor Wokulskiego, który mówił

sobie, że ponad trzydzieści tysięcy rubli już nic nie jest w stanie dołożyć.

Dopiero gdy podjechał powóz i pan Tomasz usadowiwszy damy i siebie

zawołał: „Ruszaj” w Wokulskim znikło uczucie niesmaku, a ocknął się żal po

pannie Izabeli.

„Tak krótko!” - szepnął patrząc z westchnieniem na łazienkowską szosę, na

którą w tej chwili wjechała zielona beczka straży polewająca drogę.

Poszedł jeszcze w stronę Pomarańczarni, tą samą ścieżką co pierwej, upatrując

na miałkim piasku śladu bucików panny Izabeli. Coś się tu zmieniło. Wiatr dął

silniej, zmącił wodę w sadzawce, porozganiał motyle i ptaki, a za to napędził

więcej obłoków, które raz po raz przyćmiewały blask słońca.

„Jak tu nudno!” - szepnął i zawrócił do szosy.

Wsiadł do swego powozu i przymknąwszy oczy nasycał się jego lekkim

kołysaniem. Zdawało mu się; że jak ptak siedzi na gałęzi, którą wiatr chwieje w

prawo i w lewo, do góry i na dół, a potem nagle roześmiał się przypomniawszy

sobie, że to lekkie kołysanie kosztuje go około tysiąca rubli rocznie.

„Głupiec jestem, głupiec! - powtarzał. - Po co ja się pnę między ludzi, którzy

albo nie rozumieją moich ofiar, albo śmieją się z niezgrabnych wysiłków. Na co

mi ten powóz?... Czy nie mógłbym jeździć dorożką albo tym oto trajkoczącym

omnibusem z płóciennymi firanami?.. „ Stanąwszy przed domem przypomniał

sobie obietnicę daną pannie Izabeli co do owacyj dla Rossiego.

„Naturalnie, że będzie miał owacje, ba! jeszcze jakie... Jutro przedstawienie...

Nad wieczorem posłał służącego do sklepu po Obermana. Siwy inkasent

przybiegł natychmiast, z trwogą pytając się w duszy: czy Wokulski nie

rozmyślił się i nie każe mu zwrócić zgubionych pieniędzy?...

Ale Wokulski przywitał go bardzo łaskawie i nawet zabrał do swego gabinetu,

gdzie z pół godziny rozmawiali. O czym.?...

Pytanie: o czym Wokulski mógł rozmawiać z Obermanem, bardzo zaciekawiało

lokaja. Jużci, o zgubionych pieniądzach... Troskliwy sługa przykładał kolejno

oko i ucho do dziurki od klucza, dużo widział, dużo słyszał, ale nic nie mógł

227

zrozumieć. Widział, że Wokulski daje Obermanowi całą paczkę pięciorublówek

i słyszał takie oto wyrazy:

- W Teatrze Wielkim... na balkonie i paradyzie... woźnemu wieniec, bukiet

przez orkiestrę... .,Co ta besztyja, stary, już zaczyna handlować biletami do

teatru czy co?..

Usłyszawszy w gabinecie szmer ukłonów służący uciekł do przedpokoju, aby

tam przyłapać Obermana. Gdy zaś inkasent wyszedł, odezwał się:

- Cóż, skończyło się z pieniądzmi?... Dużom ja tu śliny żepszuł ażeby stary

pofolgował panu Obermanowi, i nareszcie wymogłem nanim, że mi powiedział:

„Zobaczymy, zrobi się, co się da!.” No i widzę, pan Oberman dobił dziś targu...

Cóż, stary w dobrym humorze!...

- Jak zwykle - odparł inkasent.

- Aleście się nagadali z nim. Musi, że o czymś więcej niż o pieniądzach... Może

i o teatrze, bo stary paszjami lubi teatr...

Ale Oberman spojrzał na niego wilczym okiem i wyszedł milcząc. Służący w

pierwszej chwili otworzył usta ze zdumienia, lecz ochłonąwszy pogroził za nim

pięścią.

- Poczekaj!... - mruknął - żapłaczę ja ci... Wielki pan, patrzcie go... Ukradł

czterysta rubli i już nie chce gadać z człowiekiem!.

ROZDZIAŁ

ZDUMIENIA, PRZYWIDZENIA I OBSERWACJE

STAREGO SUBIEKTA

Dla pana Ignacego Rzeckiego nadeszła znowu epoka niepokojów i zdumień.

Ten sam Wokulski, który rok temu poleciał do Bułgarii, a przed kilkoma

tygodniami jak magnat bawił się w wyścigi i pojedynki, ten sam Wokulski

nabrał dziś nadzwyczajnego gustu do widowisk teatralnych. I jeszcze żeby choć

polskich, ale - włoskich... On, który nie rozumiał po włosku ani wyrazu!

Już blisko tydzień trwała ta nowa mania, która dziwiła i gorszyła nie samego

tylko pana Ignacego.

Raz na przykład stary Szlangbaum, oczywiście w jakiejś ważnej sprawie, przez

pół dnia szukał Wokulskiego. Był w sklepie - Wokulski dopiero co wyszedł ze

sklepu kazawszy pierwej odnieść aktorowi Rossiemu duży wazon z saskiej

porcelany. Pobiegł do mieszkania - Wokulski dopiero co opuścił mieszkanie i

pojechał do Bardeta po kwiaty. Stary Żyd ażeby go dopędzić, krzywiąc się wziął

dorożkę; ale ponieważ ofiarowywał dorożkarzowi złoty i groszy osiem za kurs,

zamiast czterdziestu groszy, więc nim dobili targu za złoty i groszy osiem - i

dojechali do Bardeta, Wokulski już opuścił zakład ogrodniczy.

- A gdzie on pojechał, nie wie pan? - zapytał Szlangbaum ogrodniczka, który za

pomocą krzywego noża między najpiękniejszymi kwiatami szerzył zniszczenie.

228

- Czy ja wiem, podobno do teatru - odparł ogrodniczek z taką miną, jakby owym

krzywym nożem chciał gardło poderżnąć Szlangbaumowi.

Żyd, któremu to właśnie przyszło na myśl, cofnął się czym prędzej z oranżerii i

jak kamień wyrzucony z procy wpadł w dorożkę. Ale woźnica (porozumiawszy

się już widać z krwiożerczymi ogrodnikami) oświadczył, iż za żadne w świecie

skarby nie pojedzie dalej, chyba że kupiec da mu czterdzieści groszy za kurs i

jeszcze zwróci dwa grosze urwane przy pierwszym kursie.

Szlangbaum poczuł słabość około serca i w pierwszej chwili chciał albo

wysiąść, albo zawołać policji. Przypomniawszy sobie jednak, jaka teraz w

świecie chrześcijańskim panuje złość i niesprawiedliwość, i zajadłość na

Żydów, zgodził się na wszystkie warunki bezwstydnego dorożkarza i jęcząc

pojechał do teatru.

Tu - naprzód nie miał z kim gadać, potem nie chciano z nim gadać, aż nareszcie

dowiedział się, że pan Wokulski był dopiero co, ale że w tej chwili pojechał w

Aleje Ujazdowskie. Słychać nawet turkot jego powozu w bramie...

Szlangbaumowi opadły ręce. Piechotą wrócił do sklepu Wókulskiego, przy

okazji po raz setny z rzędu wyklął swego syna za to, że nazywa się Henrykiem,

chodzi w surducie i jada trefne potrawy, a nareszcie poszedł żalić się przed

panem Ignacym.

- Nu - mówił lamentującym głosem - co ten pan Wokulski wyrabia

najlepszego!... Ja miałem taki interes, żeby on za pięć dni mógł od swego

kapitału zarobić trzysta rubli... I ja zarobiłbym ze sto rubli...Ale on sobie jeździ

teraz po mieście, a ja na same dorożki wydałem dwa złote i groszy

dwadzieścia... Aj! co to za rozbójniki te dorożkarze...

Naturalnie, że pan Ignacy upoważnił Szlangbauma do zrobienia interesu i nie

tylko zwrócił mu pieniądze wydane na dorożki, ale jeszcze na własny koszt

kazał go odwieźć na ulicę Elektoralną, co tak rozczuliło starego Żyda, że

82
{"b":"152412","o":1}