- Ale lepszym za sześćdziesiąt pięć tysięcy...
- Nie chcę obdzierać mego przyszłego wspólnika.
- Wspólnika?... - zawołał adwokat. - Ależ szanowny pan Łęcki jest stanowczym
bankrutem; po prostu skrzywdzilbyś go pan, naddając mu jakieś kilka tysięcy
rubli. Znam pogląd jego siostry; hrabiny, na tę sprawę... W chwili gdy pan Łęcki
zostanie bez grosza przy duszy, jego urocza córka, którą wszyscy uwielbiamy,
wyjdzie za barona albo marszałka...
Oczy Wokulskiego tak dziko błysnęły, że adwokat umilkł. Przypatrywał mu się,
rozmyślał... Nagle uderzył się ręką w czoło.
- Szanowny pan - rzekł - jesteś zdecydowany dać dziewięćdziesiąt tysięcy rubli
za tę ruderę?...
- Tak - odparł głucho Wokulski.
- Sześćdziesiąt od dziewięćdziesięciu... posag panny Izabeli...- mruknął
adwokat. - Aha!...
Fizjognomia i cała postawa jego zmieniła się do niepoznania. Pociągnał z
wielkiego bursztynu ogromny kłąb dymu, rozparł się na fotelu i trzęsąc ręką w
stronę Wokulskiego mówił:
- Rozumiemy się, panie Wokulski. Wyznam ci, że jeszcze przed pięcioma
minutami podejrzewałem cię, sam nie wiem o co, bo interesa twoje są czyste.
Ale w tej chwili, wierz mi, masz we mnie tylko człowieka życzliwego i...
sprzymierzeńca...
- Toraz ja pana nie rozumiem - szepnął, spuszczając oczy Wokulski.
Adwokatowi na policzkach wystąpiły ceglaste rumieńce. Zadzwonił - wszedł
służący.
- Nie wpuszczać tu nikogo, dopóki nie zawołam - rzekł.
- Słucham pana mecenasa - odparł markotny lokaj.
Znowu zostali we dwu.
- Panie... Stanisławie - zaczął adwokat. - Pan wie, co to jest nasza arystokracja i
jej dodatki?... Jest to parę tysięcy ludzi, którzy wysysają cały kraj, topią
pieniądze za granicą, przywożą stamtąd najgorsze nałogi, zarażają nimi klasy
średnie, niby to zdrowe, i - sami giną bez ratunku: ekonomicznie, fizjologicznie
i moralnie Gdyby zmusić ich do pracy, gdyby skrzyżować z innymi warstwami,
może... byłby z tego jaki pożytek, bo jużci są to organizacje subtelniejsze od
naszych. Rozumie pan... skrzyżować, ale... nie wyrzucać na podtrzymanie ich
trzydziestu tysięcy rubli. Otóż do skrzyżowania pomagam panu, ale do
strwonienia trzydziestu tysięcy rubli - nie!...
- Nic nie rozumiem pana - odparł cicho Wokulski.
- Rozumiesz, tylko nie ufasz mi. Wielka to cnota nieufność, leczyć z niej pana
nie będę. Tyle ci powiem : Łęcki - bankrut może zostać... krewnym nawet
161
kupca, a tym bardziej kupca - szlachcica. Ale Łęcki z trzydziestoma tysiącami
rubli w kieszeni!...
- Panie mecenasie - przerwał Wokulski - czy zechce pan w moim imieniu stanąć
do licytacji tego domu?
- Stanę, lecz ponad to, co da pani Krzeszowska, postąpię najwyżej parę tysięcy.
Wybacz pan, panie Wokulski, ale sam z sobą licytować się nie będę.
- A jeżeli znajdzie się trzeci licytant?
- Ha! w takim razie i jego zdystansuję, ażeby dogodzić pańskiemu kaprysowi.
Wokulski wstał.
- Dziękuję panu - rzekł - za parę słów szczerszych. Ma pan rację, ale i ja mam
moje racje... Pieniądze przyniosę panu jutro; teraz do widzenia.
- Żal mi pana - odpowiedział adwokat ściskając go za rękę.
- Dlaczegóż to?
- Dlatego, panie, że kto chce zdobyć, musi zwyciężyć, zdusić przeciwnika, nie
zaś karmić go z własnej spiżarni. Popełniasz pan błąd, który cię raczej odsunie,
aniżeli zbliży do celu.
- Myli się pan.
- Romantyk!... romantyk!... - powtarzał adwokat z uśmiechem.
Wokulski wybiegł z domu adwokata i wsiadłszy w dorożkę kazał się wieźć w
stronę ulicy Elektoralnej. Był zirytowany tym, że adwokat odkrył jego
tajemnicę, i tym, że krytykował jego metodę postępowania. Naturalnie, że kto
chce zdobyć, musi zdusić przeciwnika; ależ tu zdobyczą miała być panna
Izabela!...
Wysiadł przed niepozornym sklepikiem, nad którym wisiał czarny szyld z
żółtawym napisem: „Kantor wekslu i loterii S. Szlangbauma.”
Sklep był otwarty; za kontuarem, obitym blachą i od publiczności oddzielonym
drucianą siatką, siedział stary Żyd z łysą głową i siwą brodą, jakby przylepioną
do „Kuriera”.
- Dzień dobry, panie Szlangbaum! - zawołał Wokulski.
Żyd podniósł głowę i z czoła zsunął okulary na oczy.
- Ach, to pan dobrodziej?... - odparł ściskając go za rękę. - Co to, czy już i pan
potrzebuje pieniędzy?...
- Nie - odpowiedział Wokulski rzucając się na wyplatane krzesło przed
kontuarem. A ponieważ wstyd mu było od razu objaśnić, po co przyszedł, więc
spytał:
- Cóż słychać, panie Szlangbaum?
- Żle! - odpowiedział starzec. - Na Żydów zaczyna się prześladowanie. Może to
i dobrze. Jak nas będą kopać i pluć, i dręczyć, wtedy może upamiętają się i te
młode Żydki, co jak mój Henryk poubierali się w surduty i nie zachowują swoje
religie.
- Kto was prześladuje! - odparł Wokulski.
- Pan chce dowody?... - spytał Żyd. - Ma pan dowód w ten „Kurieru”. Ja
onegdaj posłałem do nich szaradę. Pan zgaduje szarady?. Posłałem taką:
162
Pierwsze i drugie - to zwierz kopytkowy,
Pierwsze i trzecie - ozdabia damskie głowy ;
Wszystkie razem na wojnie strasznie goni,
Niech nas Pan Bóg od tego zabroni.
Pan wie, co to?... Pierwsze i drugie - to jest: koza; pierwsze i trzecie - to jest
koki, a wszystkie - to są: Kozaki. A pan wie, co oni mi odpisali?... Zaraz...
Podniósł „Kurier” i czytał:
- „Odpowiedzie od redakcje. Panu W. W. Encyklopedie większe Orgelbranda...”
Nie to... „Panu Motylkowi. Frak kładzie się Nie to... A, jest!... „Panu S.
Szlangbaumowi: Pańska szarada polityczna nie jest gramatyczna.” - Proszę
pana: co tu jest z polityki? Żebym ja napisał szarade o Dizraeli albo o Bismarck,
to byłaby polityka, ale o Kozaki to przecie nie jest polityka, tylko wojskowość.
- Ale gdzież w tym prześladowanie Żydów,? - spytał Wokulski.
- Zaraz powiem. Pan sam musiał bronić od prześladowcy mego Henryka; ja to
wszystko wiem, choć nie on mi mówił. A teraz o szaradę. Jak ja pół roku temu
odniosłem moją szaradę do pana Szymanowskiego, to on mnie powiedział:
„Panie Szlangbaum, my te szarade drukować nie będziemy, ale ja panu radzę, co
lepiej byś pan pisał szarade, aniżeli brał procentów.” A ja mówię: „Panie
redaktorze, jak mnie pan da tyle za szarady, co ja mam z procenty, to ja będę
pisał.” A pan Szymanowski na to: „My, panie Szlangbaum, nie mamy takie
pieniądze, żeby za pańskie szarady płacić.” To powiedział sam pan
Szymanowski, słyszy pan? Nu, a oni mnie dzisiaj piszą w „Kurierku”, że to
niepolitycznie i niegramatycznie!... Jeszcze pół roku temu gadali inaczej. A co
teraz drukują w gazety na Żydków!...
Wokulski słuchał historii o prześladowaniu Żydów patrząc na ścianę, gdzie
wisiała tabelka loteryjna, i bębniąc palcami w kontuar. Ale myślał o czym
innym i wahał się.
- Więc ciągle zajmujesz się szaradami, panie Szlangbaum?- spytał.
Co to ja!... - odparł stary Żyd. - Ale ja, panie, mam po Henryku wnuczka, co mu
dopiero dziewięć lat, i niech no pan słucha, jaki on do mnie w tamten tydzień
list napisał. „Mój dziadku - on pisał, ten mały Michaś - ja potrzebuje takie
szarade:
Pierwsze znaczy dół, drugie - przeczenie.
Wszystko razem kortowe odzienie.
A jak dziadzio - on pisał, Michaś - zgadnie, to niech mi dziadzio przyszłe sześć
rubli na ten kortowy interes.” Ja się rozpłakałem, panie Wokulski, jakiem
przeczytał. Bo ten pierwszy, dół, to znaczy: spód, a przeczenie to jest nie - a
wszystkie razem to są spodnie. Ja się spłakałem, panie Wokulski, co takie mądre
dziecko przez upartość Henryka chodzi bez spodnie. Ale ja mu odpisałem: „Mój