Литмир - Электронная Библиотека
A
A

komina.

- U... cóż to za chamy te całe grenadierzyska! - gniewała się ciotka.

- Jejmości zawsze smakowali ułani. Wiem, wiem...

Później pan Raczek ożenił się z moją ciotką...

...Chcąc, ażebym zupełnie był gotów, gdy wybije godzina sprawiedliwości,

ojciec sam pracował nad moją edukacją.

Nauczył mię czytać, pisać, kleić koperty, ale nade wszystko - musztrować się.

Do musztry zapędzał mnie w bardzo wczesnym dzieciństwie, kiedy mi jeszcze

zza pleców wyglądała koszula. Dobrze to pamiętam, gdyż ojciec komenderując:

„Pół obrotu na prawo!” albo „Lewe ramię naprzód - marsz!...”, ciągnął mnie w

odpowiednim kierunku za ogon tego ubrania.

Była to najdokładniej prowadzona nauka.

Nieraz w nocy budził mnie ojciec krzykiem: „Do broni!...”, musztrował pomimo

wymyślań i łez ciotki i kończył zdaniem:

- Ignaś! zawsze bądź gotów, wisusie, bo nie wiemy dnia ani godziny... Pamiętaj,

że Bonapartów Bóg zesłał, ażeby zrobili porządek na świecie, a dopóty nie

będzie porządku ani sprawiedliwości, dopóki nie wypełni się testament cesarza.

Nie mogę powiedzieć, ażeby niezachwianą wiarę mego ojca w Bonapartych i

sprawiedliwość podzielali dwaj jego koledzy. Nieraz pan Raczek, kiedy mu

dokuczył ból w nodze, klnąc i stękając mówił:

- E! wiesz, stary, że już za długo czekamy na nowego Napoleona. Ja siwieć

zaczynam i coraz gorzej podupadam, a jego jak nie było, tak i nie ma. Niedługo

porobią się z nas dziady pod kościół, a Napoleon po to chyba przyjdzie, ażeby z

nami śpiewać godzinki.

- Znajdzie młodych.

- Co za młodych! Lepsi z nich przed nami poszli w ziemię, a najmłodsi - diabła

warci. Już są między nimi i tacy, co o Napoleonie nie słyszeli.

- Mój słyszał i zapamięta - odparł ojciec mrugając okiem w moją stronę.

Pan Domański jeszcze bardziej upadał na duchu.

- Świat idzie do gorszego - mówił trzęsąc głową. - Wikt coraz droższy, za

kwaterę zabraliby ci całą pensję, a nawet co się tyczy anyżówki, i w tym jest

szachrajstwo. Dawniej rozweseliłeś się kieliszkiem, dziś po szklance jesteś taki

czczy, jakbyś się napił wody. Sam Napoleon nie doczekałby się

sprawiedliwości!

A na to odpowiedział ojciec:

- Będzie sprawiedliwość, choćby i Napoleona nie stało. Ale i Napoleon się

znajdzie.

- Nie wierzę -- mruknął pan Raczek.

- A jak się znajdzie, to co?.. - spytał ojciec.

13

- Nie doczekamy tego.

- Ja doczekam - odparł ojciec - a Ignaś doczeka jeszcze lepiej.

Już wówczas zdania mego ojca głęboko wyrzynały mi się w pamięci, ale

dopiero późniejsze wypadki nadały im cudowny, nieomal proroczy charakter.

Około roku 1840 ojciec zaczął niedomagać. Czasami po parę dni nie wychodził

do biura, a wreszcie na dobre legł w łóżku.

Pan Raczek odwiedzał go co dzień, a raz patrząc na jego chude ręce i wyżółkłe

policzki szepnął:

- Hej! stary, już my chyba nie doczekamy się Napoleona!

Na co ojciec spokojnie odparł:

- Ja tam nie umrę, dopóki o nim nie usłyszę.

Pan Raczek pokiwał głową, a ciotka łzy otarła myśląc, że ojciec bredzi. Jak tu

myśleć inaczej, jeżeli śmierć już kołatała do drzwi, a ojciec jeszcze wyglądał

Napoleona...

Było już z nim bardzo źle, nawet przyjął ostatnie sakramenta, kiedy, w parę dni

później wbiegł do nas pan Raczek dziwnie wzburzony i stojąc na środku izby,

zawołał:

- A wiesz, stary, że znalazł się Napoleon?...

- Gdzie? - krzyknęła ciotka.

- Jużci, we Francji.

Ojciec zerwał się, lecz znowu upadł na poduszki. Tylko wyciągnął do mnie rękę

i patrząc wzrokiem, którego nie zapomnę, wyszeptał:

- Pamiętaj!... Wszystko pamiętaj...

Z tym umarł.

W późniejszym życiu przekonałem się, jak proroczymi były poglądy ojca.

Wszyscy widzieliśmy drugą gwiazdę napoleońską, która obudziła Włochy i

Węgry; a chociaż spadła pod Sedanem, nie wierzę w jej ostateczne zagaśnięcie.

Co mi tam Bismarck, Gambetta albo Beaconsfield! Niesprawiedliwość dopóty

będzie władać światem, dopóki nowy Napoleon nie urośnie.

W parę miesięcy po śmierci ojca pan Raczek i pan Domański wraz z ciotką

Zuzanną zebrali się na radę: co ze mną począć? Pan Domański chciał mnie

zabrać do swoich biur i powoli wypromować na urzędnika; ciotka zalecała

rzemiosło, a pan Raczek zieleniarstwo. Lecz gdy zapytano mnie: do czego mam

ochotę? odpowiedziałem, że do sklepu.

- Kto wie, czy to nie będzie najlepsze - zauważył pan Raczek. - A do jakiegoż

byś chciał kupca?

- Do tego na Podwalu, co ma we drzwiach pałasz, a w oknie kozaka.

- Wiem - wtrąciła ciotka. - On chce do Mincla.

- Można spróbować - rzekł pan Domański. - Wszyscy przecież znamy Mincla.

Pan Raczek na znak zgody plunął aż w komin.

- Boże miłosierny - jęknęła ciotka - ten drab już chyba na mnie pluć zacznie,

kiedy brata nie stało... Oj! nieszczęśliwa ja sierota!...

14

- Wielka rzecz! - odezwał się pan Raczek. - Wyjdź jejmość za mąż, to nie

będziesz sierotą.

- A gdzież ja znajdę takiego głupiego, co by mnie wziął?

- Phi! może i ja bym się ożenił z jejmością, bo nie ma mnie kto smarować -

mruknął pan Raczek, ciężko schylając się do ziemi, ażeby wypukać popiół z

fajki. Ciotka rozpłakała się, a wtedy odezwał się pan Domański:

- Po co robić duże ceregiele. Jejmość nie masz opieki, on nie ma gospodyni;

pobierzcie się i przygarnijcie Ignasia, a będziecie nawet mieli dziecko. I jeszcze

tanie dziecko, bo Mincel da mu wikt i kwaterę, a wy tylko odzież.

- Hę?... - spytał pan Raczek patrząc na ciotkę.

- No, oddajcie pierwej chłopca do terminu, a potem... może się odważę - odparła

ciotka. - Zawsze miałam przeczucie, że marnie skończę...

- To i jazda do Mincla! - rzekł pan Raczek podnosząc się z krzesełka. - Tylko

jejmość nie zrób mi zawodu! - dodał grożąc ciotce pięścią.

Wyszli z Panem Domańskim i może w półtorej godziny wrócili obaj mocno

zarumienieni. Pan Raczek ledwie oddychał, a pan Domański z trudnością

trzymał się na nogach, podobno z tego, że nasze schody były bardzo

niewygodne.

- Cóż?... - spytała ciotka.

- Nowego Napoleona wsadzili do prochowni! - odpowiedział pan Domański.

- Nie do prochowni, tylko do fortecy. A-u... A-u... - dodał pan Raczek i rzucił

czapkę na stół.

- Ale z chłopcem co?

- Jutro ma przyjść do Mincla z odzieniem i bielizną - odrzekł pan Domański. -

Nie do fortecy A-u... A-u... tylko do Ham-ham czy Cham... bo nawet nie wiem...

- Zwariowaliście, pijaki! - krzyknęła ciotka chwytając pana Raczka za ramię.

- Tylko bez poufałości! - oburzył się pan Raczek. - Po ślubie będzie poufałość,

teraz... Ma przyjść do Mincla jutro z bielizną i odzieniem... Nieszczęsny

Napoleonie!...

Ciotka wypchnęła za drzwi pana Raczka, potem pana Domańskiego i wyrzuciła

za nimi czapkę.

- Precz mi stąd, pijaki!

Wiwat Napoleon! - zawołał pan Raczek, a pan Domański zaczął śpiewać:

Przechodniu, gdy w tę stronę zwrócisz swoje oko,

Przybliż się i rozważaj ten napis głęboko...

Przybliż się i rozważaj ten napis głęboko.

Głos jego stopniowo cichnął, jakby zagłębiając się w studni, potem umilkł na

schodach, lecz znowu doleciał nas z ulicy. Po chwili zrobił się tam jakiś hałas, a

gdy wyjrzałem oknem, zobaczyłem, że pana Raczka policjant prowadził do

ratusza.

Takie to wypadki poprzedziły moje wejście do zawodu kupieckiego.

15

Sklep Mincla znałem od dawna, ponieważ ojciec wysyłał mnie do niego po

papier, a ciotka po mydło. Zawsze biegłem tam z radosną ciekawością, ażeby

napatrzeć się wiszącym za szybami zabawkom. O ile pamiętam, był tam w oknie

duży kozak, który sam przez się skakał i machał rękoma, a we drzwiach - bęben,

5
{"b":"152412","o":1}