- Przykro mi bardzo - rzekł baron kłaniając się po raz drugi - że składam pani
uszanowanie w takich warunkach...
- Ja wszystko gotowa jestem przebaczyć, jeżeli...
- Jest to bardzo zaszczytne dla nas obojga - przerwał baron - ponieważ i ja
gotów jestem zapomnieć pani wszystko, co dotyczy mojej osoby. Na
nieszczęście, raczyła pani wprowadzić w grę moje nazwisko, które lubo w
historii świata nie odznaczyło się żadną niezwykłością, zasługuje przecież na to,
aby je oszczędzano.
- Nazwisko?... - powtórzyła baronowa.
- Tak, pani - odparł baron kłaniając się po raz trzeci, ciągle z kapeluszem w
ręku. - Daruje pani, że dotknę tej niemiłej sprawy, ale... Od pewnego czasu
nazwisko moje figuruje we wszystkich sądach... W tej chwili na przykład
podoba się pani mieć aż trzy procesy: dwa z lokatorami, a jeden z jej byłym
adwokatem, który nie uchybiając mu, jest skończonym łotrem.
- Ależ, mężu! - zawołała baronowa zrywając się z kanapy. - Wszakże w tej
chwili ty masz jedynaście procesów o trzydzieści tysięcy rubli długów...
- Przepraszam!... Mam siedemnaście procesów o trzydzieści dziewięć tysięcy
rubli długów, jeżeli mnie pamięć nie myli. Ale to są procesy o długi. Między
nimi nie ma ani jednego, który wytoczyłbym uczciwej kobiecie o kradzież
lalki... Między moimi grzechami nie ma ani jednego anonimu, który by
spotwarzał niewinną, a spomiędzy moich wierzycieli ani jeden nie musiał
uciekać z Warszawy wygnany przez oszczerstwa, jak się to zdarzyło niejakiej
pani Stawskiej dzięki troskliwości pani baronowej Krzeszowskiej...
- Stawska była twoją kochanką...
- Przepraszam. Nie twierdzę, że nie starałem się o jej względy, ale przysięgam
na honor, że jest to najszlachetniejsza kobieta, jaką spotkałem w życiu. Niech
526
pani nie obraża ten superlatyw zastosowany do osoby obcej i niech pani raczy
mi wierzyć, że pani Stawska jest kobietą, która nawet moje... moje starania
zostawiała bez odpowiedzi. A ponieważ, pani baronowo, ja mam honor znać
przeciętne kobiety, więc... moje świadectwo coś znaczy...
- W rezultacie czego chcesz, mój mężu? - zapytała pani baronowa już pewnym
głosem.
- Chcę... bronić nazwiska, które oboje nosimy. Chcę... nakazać w tym domu
szacunek dla baronowej Krzeszowskiej. Chcę zakończyć procesy i dać pani
opiekę... Dla dopięcia tego celu zmuszony jestem prosić panią o gościnność.
Gdy zaś ureguluję stosunki...
- Opuścisz mnie?
- Zapewne.
- A twoje długi?
Baron powstał z krzesła.
- Moje długi niech panią nie interesują - odparł tonem głębokiego przekonania. -
Jeżeli pan Wokulski, zwyczajny szlachcic, mógł w ciągu paru lat zrobić miliony,
człowiek z moim nazwiskiem potrafi spłacić czterdzieści tysięcy długów. I ja
pokażę, że umiem pracować...
- Jesteś chory, mój mężu - odparła baronowa. - Przecie wiesz, że pochodzę z
rodziny, która zrobiła swój majątek, i dlatego mówię ci, że ty nie potrafisz
zapracować nawet na własne utrzymanie... Ach, nawet na wykarmienie
najuboższego człowieka!...
- Zatem pani odrzucasz moją opiekę, którą ofiaruję jej pod wpływem próśb
księcia i dbałości o honor nazwiska?
- Ale owszem!... Zacznijże się nareszcie mną opiekować, bo dotychczas...
- Co do mnie - przerwał baron z nowym ukłonem - będę się starał zapomnieć o
przeszłości...
- Zapomniałeś o niej dawno... Nie byłeś nawet na grobie naszej córki...
W taki sposób baron zainstalował się w mieszkaniu swojej żony. Przerwał
procesy z lokatorami, byłemu adwokatowi baronowej oświadczył, że każe mu
dać baty, jeżeli kiedykolwiek wyrazi się bez szacunku o swojej klientce, do pani
Stawskiej napisał list z przeprosinami i posłał jej (aż pod Częstochowę)
ogromny bukiet. Nareszcie przyjął kucharza i wraz ze swoją małżonką złożył
wizyty rozmaitym osobom z towarzystwa, powiedziawszy pierwej
Maruszewiczowi, który ogłosił to po mieście, że jeżeli która z dam nie odda im
rewizyty, wówczas baron od jej męża zażąda satysfakcji.
W salonach zgorszono się dzikimi pretensjami barona; rewizyty jednak złożyli
państwu Krzeszowskim wszyscy i prawie wszyscy zawarli z nimi bliższe
stosunki.
W zamian pani baronowa, co z jej strony było dowodem nadzwyczajnej
delikatności, nic nikomu nie mówiąc spłacała długi męża. Niektórym z
wierzycieli robiła impertynencje, wobec innych płakała, prawie wszystkim
527
odtrącała jakieś sumy na rachunek lichwiarskich procentów, irytowała się, ale -
płaciła.
Już w osobnej szufladzie jej biurka leżało kilka funtów mężowskich weksli,
kiedy zdarzył się następny wypadek.
Sklep Wokulskiego w lipcu miał objąć w posiadanie Henryk Szlangbaum; a
ponieważ nowy nabywca nie życzył sobie przejmować ani długów, ani
wierzytelności dawnej firmy, więc pan Rzecki na gwałt regulował rachunki.
Między innymi posłał notatkę na paręset rubli baronowi Krzeszowskiemu, z
prośbą o rychłą odpowiedź.
Notatka, jak wszystkie tego rodzaju dokumenta, dostała się w ręce baronowej,
która zamiast zapłacić, odpisała Rzeckiemu list impertynencki, gdzie nie brakło
wzmianki o szachrajstwie, o nieuczciwym kupnie klaczy, i tak dalej.
Akurat we dwadzieścia cztery godzin po wysłaniu tego listu w lokalu państwa
Krzeszowskich zjawił się Rzecki oświadczając, że chce się widzieć z baronem.
Baron przyjął go bardzo życzliwie, choć nie ukrywał zdziwienia spostrzegłszy,
że były sekundant jego przeciwnika jest mocno rozdrażniony.
- Przychodzę do pana z pretensją - zaczął stary subiekt. - Onegdaj ośmieliłem się
przysłać panu rachunek...
- Ach, tak... jestem coś winien panom... Ileż to wynosi?
- Dwieście trzydzieści sześć rubli kopiejek trzynaście...
- Jutro postaram się zaspokoić panów...
- To nie wszystko - przerwał mu Rzecki. - Wczoraj bowiem od szanownej
małżonki pańskiej otrzymałem ten oto list...
Baron przeczytał podany mu papier, zamyślił się i odparł:
- Przykro mi bardzo, że baronowa użyła tak nieparlamentarnych wyrazów, ale...
co do tej klaczy - to ma rację... Pan Wokulski (czego mu zresztą nie mam za złe)
dał mi istotnie za klacz sześćset, a wziął kwit na osiemset rubli.
Rzecki pozieleniał z gniewu.
- Panie baronie, boleję nad tym wypadkiem, ale... jeden z nas dwu jest ofiarą
mistyfikacji... grubej mistyfikacji, panie!... A oto dowód...
Wydobył z kieszeni dwa arkusze i jeden z nich podał Krzeszowskiemu. Baron
rzucił okiem i zawołał:
- Więc to ten łotr Maruszewicz?... Ależ honorem ręczę, że oddał mi tylko
sześćset rubli i jeszcze dużo mówił o interesowności pana Wokulskiego...
- A to?... - spytał Rzecki podając drugi papier.
Baron obejrzał dokument z góry na dół i z dołu do góry. Usta mu pobladły.
- Teraz wszystko rozumiem - rzekł. - Ten kwit jest sfałszowany, a sfałszowany
przez Maruszewicza. Ja nie pożyczałem pieniędzy od pana Wokulskiego!...
- Niemniej jednak pani baronowa nazwała nas szachrajami...
Baron podniósł się z fotelu.
- Wybacz pan - rzekł. - W imieniu mojej żony uroczyście przepraszam i
niezależnie od satysfakcji, jaką gotów jestem dać panom, zrobię, co potrzeba,
ażeby naprawić krzywdę wyrządzoną panu Wokulskiemu... Tak, panie. Złożę
528
wizyty wszystkim moim przyjaciołom i oświadczę im, że pan Wokulski jest
dżentelmenem, że zapłacił za klacz osiemset rubli i że obaj staliśmy się ofiarami
intryg tego łotra Maruszewicza: Krzeszowscy, panie... panie...
- Rzecki.
- Szanowny panie Rzecki, Krzeszowscy nigdy i nikogo nie oczerniali. Mogli
błądzić, ale w dobrej wierze, panie...
- Rzecki.
- Szanowny panie Rzecki.