ból by go opuścił, ale chyba zagoiłyby mu się rany.
- Pan myśli, że jestem czarodziejką? - spytała bardzo zakłopotana.
- Nie, pani. Ja myślę, że tak jak pani wyglądały kobiety święte.
- Pan Wokulski ma rację - potwierdziła pani Misiewiczowa.
Pani Stawska zaczęła się śmiać.
497
- O, ja i święta!... - odparła. - Gdyby kto mógł zajrzeć w moje serce, dopiero
przekonałby się, jak dalece zasługuję na potępienie... Ach, ale teraz wszystko mi
jedno!... - zakończyła z desperacją w głosie.
Pani Misiewiczowa nieznacznie przeżegnała się. Wokulski nie zwrócił na to
uwagi.
Myślał o innej.
Swoich uczuć dla Wokulskiego pani Stawska nie umiałaby określić.
Z widzenia znała go od lat kilku, nawet wydawał jej się przystojnym
człowiekiem, ale nic ją nie obchodził. Potem Wokulski zniknął z Warszawy,
rozeszła się wieść, że pojechał do Bułgarii, a później, że zrobił wielki majątek.
Dużo mówiono o nim, i pani Stawka zaczęła się nim interesować jako
przedmiotem publicznej ciekawości. Gdy zaś jeden ze znajomych powiedział o
Wokulskim: „To człowiek diabelnie energiczny „, pani Stawskiej podobał się
frazes: „diabelnie energiczny”, i postanowiła lepiej przypatrzeć się
Wokulskiemu.
Z tą intencją nieraz zachodziła do sklepu. Parę razy wcale nie znalazła tam
Wokulskiego, raz widziała go, ale z boku, a raz zamieniła z nim parę słów i
wtedy zrobił na niej szczególne wrażenie. Uderzył ją kontrast pomiędzy
zdaniem: „diabelnie energiczny”, a jego zachowaniem się; wcale nie wyglądał
na diabelnego, był raczej spokojny i smutny. I jeszcze dostrzegła jedną rzecz:
oto - miał oczy wielkie i rozmarzone, takie rozmarzone...
„Piękny człowiek!” - pomyślała.
Pewnego dnia w lecie zetknęła się z nim w bramie domu, gdzie mieszkała.
Wokulski spojrzał na nią ciekawie, a ją ogarnął taki wstyd, że zarumieniła się
powyżej oczu. Była zła na siebie za ten wstyd i za ten rumieniec i długi czas
miała pretensję do Wokulskiego, że tak ciekawie na nią spojrzał.
Od tej pory nie mogła ukryć zakłopotania, ile razy wymawiano przy niej to
nazwisko; czuła jakiś żal, nie wiedziała jednak, czy do niego, czy do siebie? Ale
najprędzej do siebie, gdyż pani Stawska nigdy do nikogo nie .czuła żalu; a
wreszcie - cóż on temu winien, że ona jest taka zabawna i bez powodu wstydzi
się?...
Gdy Wokulski kupił dom, w którym mieszkała, i gdy Rzecki za jego wiedzą
zniżył im komorne, pani Stawska (lubo jej wszyscy tłomaczyli; że bogaty
właściciel nie tylko może, ale nawet ma obowiązek zniżać komorne) poczuła dla
Wokulskiego wdzięczność. Stopniowo wdzięczność zamieniła się w podziw,
gdy począł bywać u nich Rzecki i opowiadać mnóstwo szczegółów z życia
swojego Stacha.
- To nadzwyczajny człowiek! - mówiła jej nieraz pani Mîsiewiczowa.
Pani Stawska słuchała w milczeniu, lecz powoli doszła do przekonania, że
Wokulski jest najbardziej nadzwyczajnym człowiekiem, jaki istniał na ziemi.
Po powrocie Wokulskiego z Paryża stary subiekt częściej odwiedzał panią
Stawską i robił przed nią coraz poufniejsze zwierzenia. Mówił, rozumie się, pod
498
największym sekretem, że Wokulski jest zakochany w pannie Łęckiej i że on,
Rzecki, wcale tego nie pochwala.
W pani Stawskiej zaczęła budzić się niechęć do panny Łęckiej i współczucie dla
Wokulskiego.
Już wówczas przyszło jej na myśl, ale tylko na chwilę, że Wokulski musi być
bardzo nieszczęśliwy i że miałby wielką zasługę ten, kto by wydobył go z sideł
kokietki.
Później spadły na panią Stawską dwie duże klęski: proces o lalkę i utrata
zarobków. Wokulski nie tylko nie wyparł się znajomości z nią, co przecież mógł
zrobić, ale jeszcze uniewinnił ją w sądzie i ofiarował jej korzystne miejsce w
sklepie.
Wówczas pani Stawska wyznała przed samą sobą, że ten człowiek obchodzi ją i
że jest jej równie drogim jak Helunia i matka.
Odtąd zaczęło się dla niej dziwne życie. Ktokolwiek przyszedł do nich, mówił
jej wprost albo z ogródkami o WokuIskim. Pani Denowa, pani Kolerowa i pani
Radzińska tłomaczyły jej, że Wokulski jest najlepszą partią w Warszawie;
matka napomykała, że Ludwiczek już nie nie, a zresztą choćby żył, nie
zasługuje na jej pamięć. Nareszcie Rzecki a każdą bytnością opowiadał, że jego
Stach jest nieszczęśliwy, że trzeba go ocalić; a ocalić go może tylko ona.
- W jaki sposób?... - zapytała, sama niedobrze rozumiejąc, co mówi.
- Niech go pani pokocha, to znajdzie się sposób - odparł Rzecki.
Nie odpowiedziała nic, ale w duszy robiła sobie gorzkie wyrzuty, że nie potrafi
kochać Wokulskiego, choćby chciała. Już serce jej wyschło; zresztą ona sama
nie jest pewna, czy ma serce. Wprawdzie myślała wciąż o Wokulskim podczas
zajęć sklepowych czy w domu; czekała jego odwiedzin, a gdy nie przyszedł,
była rozdrażniona i smutna. Często śnił jej się, ale to przecie nie miłość; ona nie
jest zdolna do miłości. Jeżeli miałaby powiedzieć prawdę, to już nawet męża
przestała kochać. Zdawało jej się, że wspomnienie o nieobecnym jest jak
drzewo w jesieni, którego opadają liście całymi tumanami i zostaje tylko czarny
szkielet.
„Gdzie mnie tam do kochania! - myślała. - We mnie już namiętności wygasły.”
Rzecki tymczasem wciąż wykonywał swój chytry plan. z początku mówił jej, że
panna Łęcka zgubi Wokulskiego, potem, że tylko inna kobieta mogłaby go
otrzeźwić; potem wyznał, że Wokulski jest znacznie spokojniejszy w jej
towarzystwie, a nareszcie (ale o tym wspomniał w formie domysłu), że
Wokulski zaczyna ją kochać.
Pod wpływem tych zwierzeń pani Stawska szczuplała, mizerniała, nawet zaczęła
się trwożyć. Opanowała ją bowiem jedna myśl: co ona odpowie, jeżeli Wokulski
wyzna, że ją kocha?... Wprawdzie serce w niej już od dawna zamarło, ale czy
będzie miała odwagę odepchnąć i go przyznać, że ją nic nie obchodzi? Czy
mógł jej nie obchodzić człowiek taki jak on, nie dlatego, że mu coś
zawdzięczała, ale że był nieszczęśliwy i że ją kochał. „Która kobieta - myślała
499
sobie - potrafi nie ulitować się nad sercem tak głęboko zranionym, a tak cichym
w swojej boleści?”
Zatopiona w wewnętrznej walce, z której nie miała się nawet przed kim
zwierzyć, pani Stawska nie spostrzegła zmiany w postępowaniu pani Milerowej,
nie zauważyła jej uśmiechów i półsłówek.
- Jakże się miewa pan Wokulski ? - pytała jej nieraz kupcowa. - O, dziś jest pani
mizerniutka... Pan Wokulski nie powinien już pozwolić, ażeby pani tak
pracowała...
Pewnego dnia, było to jakoś w drugiej połowie marca, pani Stawska wróciwszy
do domu zastała matkę zapłakaną.
- Co to znaczy mamo ?... Co się stało ?... - spytała.
- Nic, nic, moje dziecko... Co ci mam życie zatruwać plotkami !...Boże
miłosierny, jacy ci ludzie niegodziwi.
- Pewnie mama odebrała anonim. Ja co parę dni odbieram anonimy, w których
nawet nazywają mnie kochanką Wokulskiego, no i cóż ?...Domyślam się, że to
sprawka pani Krzeszowskiej, i rzucam listy do pieca.
- Nic, nic, moje dziecko...Gdybyż to anonimy... Ale była dziś u mnie ta
poczciwa Denowa z Radzińską i ... Ale co ja ci mam życie zatruwać !.. One
mówią ( słychać to podobno w całym mieście ), że ty zamiast do sklepu
chodzisz do Wokulskiego...
Pierwszy raz w życiu w pani Stawskiej obudziła się lwica. Podniosła głowę,
oczy jej błysnęły i odpowiedziała twardym tonem :
- A gdyby tak było, więc i cóż ?...
- Bój się Boga, co mówisz ?... - jęknęła matka składając ręce.
- No, ale gdyby tak było ? - powtórzyła pani Stawska.
- A mąż ?
- Gdzież on jest ?... Zresztą niech mnie zabije...