- Miejmy w Bogu ufność...
- Że żyje?... - spytała staruszka, wcale nie zdradzając zachwytu.
- Nie, nie o tym mówię..: Ale...
- Mamo, ja już spać chcę - odezwała się Helunia.
Wokulski wstał z kanapki i pożegnaliśmy damy.
„Kto wie - pomyślałem - czy ten jesiotr nie połknął już haczyka?...”
Na dworze wciąż sypał śnieg; Stach odwiózł mnie do domu i nie wiem, z jakiej
racji czekał w sankach, aż wejdę w bramę.
Wszedłem, ale zatrzymałem się w sieni. I dopiero, kiedy stróż zamknął bramę,
usłyszałem na ulicy dzwonki odjeżdżających sanek.
„Takiś to ty? - pomyślałem. - Zobaczymy, dokąd teraz pójdziesz...”
Wstąpiłem do siebie, włożyłem mój stary płaszcz, cylinder i tak przebrany, w
pół godziny wyszedłem na ulicę.
W mieszkaniu Stacha było ciemno, zatem nie siedzi w domu. Więc gdzież
jest?...
Kiwnąłem na przejeżdżające sanki i w parę minut wysiadłem niedaleko domu, w
którym mieszka książę.
Na ulicy stało kilka karet, inne jeszcze zajeżdżały; ale już pierwsze piętro było
oświetlone, muzyka grała, a w oknach od czasu do czasu migały cienie
tańczących.
„Tam jest panna Łęcka” - pomyślałem i czegoś serce mi się ścisnęło.
Rozejrzałem się po ulicy. Uf! jakie tumany śniegu... Ledwie można dojrzeć
targane przez wiatr płomyki gazowe. Trzeba iść spać.
Chcąc złapać sanki przeszedłem na drugi chodnik i... prawie otarłem się o
Wokulskiego... stał pod drzewem zasypany śniegiem, zapatrzony w okna.
„Więc to tak?... O, żebyś zdechł, mój kochanku, musisz ożenić się z panią
Stawską.:”
Wobec takiego niebezpieczeństwa postanowiłem działać energicznie. Więc
zaraz na drugi dzień wybrałem się do Szumana i mówię:
- A wiesz, doktór, co się stało ze Stachem?
- Cóż, złamał nogę?
- Gorzej. Bo jakkolwiek, pomimo dwukrotnych zaproszeń, nie był na balu u
księcia, lecz około północy wymknął się pod jego dom i stojąc na śnieżycy
patrzył w okna. Rozumiesz pan?
- Rozumiem. Na to nie trzeba być psychiatrą.
- Zatem - mówię dalej - nieodwołalnie postanowiłem ożenić Stacha w tym
jeszcze roku, nawet przed świętym Janem.
- Z panną Łęcką? - pochwycił doktór. - Radzę nie mieszać się do tego.
- Nie z panną Łęcką, ale z panią Stawską.
Szuman zaczął bić się po głowie.
481
- Szpital wariatów! - mruczał. - Nie brak ani jednego... Pan, oczywiście, masz
wodę w głowie, panie Rzecki - dodał po chwili.
- Pan mnie obrażasz! - krzyknąłem zniecierpliwiony.
Stanął przede mną i schwyciwszy mnie za klapy surduta mówił zirytowanym
głosem :
- Słuchaj pan... Użyję porównania, które powinieneś zrozumieć Jeżeli masz
pełną szufladę, na przykład, portmonetek, czy możesz w tę samą szufladę
nakłaść, na przykład, krawatów?... Nie możesz. Więc jeżeli Wokulski ma pełne
serce panny Łęckiej, czy możesz mu tam wpakować panią Stawską?...
Odczepiłem mu ręce od moich klap i odparłem:
- Wyjmę portmonetki i włożę krawaty, rozumiesz pan, panie uczony?:..
I zaraz wyszedłem, bo już mnie jego arogancja rozdrażniła. Myśli, że wszystkie
rozumy pozjadał.
Od doktora pojechałem do pani Misiewiczowej. Stawska była w swoim sklepie,
Helunię wyprawiłem do drugiego pokoju, do zabawek, a sam przysiadłem się do
staruszki i bez żadnych wstępów zaczynam :
- Pani dobrodziejko!... Czy sądzi pani, że Wokulski jest godnym człowiekiem?...
- Ach, dobry panie Rzecki, jak możesz o to pytać?... W swoim domu zniżył nam
komorne, wydobył Helenkę z takiej hańby, dał jej posadę na siedemdziesiąt pięć
rubli, Heluni przysłał tyle zabawek...
- Za pozwoleniem - przerywam. - Jeżeli więc zgadza się pani, że to człowiek
zacny, to muszę pani dodać, pod największym sekretem, że jest bardzo
nieszczęśliwy...
- W imię Ojca i Syna!... - przeżegnała się staruszka. - On nieszczęśliwy, on,
który ma taki sklep, spółkę, taki straszny majątek?... On, który niedawno
sprzedał kamienicę?... Chyba że ma długi, o których ja nic nie wiem.
- Długów ani grosza - mówię - a po zlikwidowaniu interesu ma ze sześćset
tysięcy rubli, choć dwa lata temu miał ze trzydzieści tysięcy rubli, rozumie się,
oprócz sklepu... Ale, pani dobrodziejko!...pieniądze nie stanowią wszystkiego,
bo człowiek oprócz kieszeni ma jeszcze i serce...
- Przecież słyszałam, że się żeni, nawet z piękną osobą, z panną Łęcką?
- Tu jest nieszczęście; Wokulski nie może, nie powinien żenić się...
- Czyżby miał defekt?... Taki zdrowy mężczyzna...
- Nie powinien żenić się z panną Łęcką, to nie dla niego partia. Dla niego trzeba
by żony takiej:..
- Takiej jak moja Helenka... - wtrąciła spiesznie pani Misiewiczowa.
- Otóż to!... - zawołałem. - Nie tylko takiej, ale wprost tej samej... Jej samej,
pani Heleny Stawskiej, trzeba nam za żonę.
Staruszka rozpłakała się.
- Czy wiesz, kochany panie Rzecki - mówiła szlochając - że to jest moje
najmilsze marzenie... Bo, że poczciwy Ludwiczek już umarł, za to głowę sobie
dam uciąć... Tyle razy mi się śnił, a zawsze albo nagi, albo jakiś inny, nie ten...
- Zresztą - mówię - choćby nie umarł, dostaniemy rozwód.
482
- Naturalnie. Za pieniądze wszystkiego można dostać.
- Otóż to!... Cała rzecz w tym, ażeby pani Stawka nie opierała się...
- Zacny panie Rzecki! - zawołała starowina. - Ależ ona, przysięgnę, już dziś
kocha się, biedactwo, w Wokulskim... Humor jej się zepsuł, po nocach nie
sypia, tylko wzdycha, mizernieje kobiecisko, a kiedyście tu byli wczoraj, cóż się
z nią działo... Ja, matka, poznać jej nie mogłam...
- Więc - basta!... - przerwałem. - Moja głowa w tym, ażeby Wokulski bywał tu
jak najczęściej, a pani... niech dobrze usposabia panią Helenę. Wyrwiemy
Stacha z rąk tej panny Łęckiej i... bodaj przed świętym Janem wesele...
- Bój się Boga, ależ Ludwiczek?...
- Umarł, umarł... - mówię. - Głowę sobie dam uciąć, że już nie żyje...
- Ha, w takim razie wola boska..
- Tylko... proszę panią o sekret. To gruba gra.
- Za kogóż to mnie masz, panie Rzecki? - obraziła się staruszka. - Tu... tu... -
dodała stukając się w piersi - tu każda tajemnica leży jak w grobie. A tym więcej
tajemnica mego dziecka i tego szlachetnego człowieka:
Oboje byliśmy głęboko wzruszeni.
- Cóż - rzekłem po chwili, zabierając się do wyjścia - cóż, czy przypuściłby kto,
że taka drobna rzecz jak lalka może przyczynić się do uszczęśliwienia dwojga
ludzi?
- Jak to lalka?
- No, jakże?... Gdyby pani Stawka nie kupiła u nas lalki, nie byłoby procesu,
Stach nie wzruszyłby się losem pani Heleny, pani Helena nie pokochałaby go, a
więc i nie pobraliby się... Bo, ściśle rzeczy biorąc, jeżeli w Stachu zbudziło się
jakieś gorętsze uczucie dla pani Stawskiej, to dopiero od owego procesu.
- Zbudziło się, powiadasz pan?...
- Bah! Czy to pani nie widziała, jak wczoraj szeptali na tej kanapie?... Wokulski
dawno już nie był tak ożywiony, nawet wzruszony jak wczoraj...
- Bóg cię zesłał, kochany panie Rzecki! - zawołała staruszka i na pożegnanie
pocałowała mnie w głowę.
Dziś kontent jestem z siebie i choćbym nie chciał, muszę przyznać, że mam
metternichowską głowę. Jak to ja wpadłem na myśl zakochania Stacha w pani
Helenie, jak ja to wszystko ułożyłem, ażeby im nie przeszkadzano!...
Bo dziś nie mam już najmniejszej wątpliwości, że i pani Stawka, i Wokulski
wpadli w zastawioną na nich pułapkę. Ona w ciągu paru tygodni zmizerniała
(ale jeszcze lepiej wyładniała, bestyjka!), a on formalnie traci głowę. Jeżeli tylko
nie jest wieczorem u Łęckich, co zresztą trafia się nieczęsto, bo panna wciąż
baluje, to zaraz chłopak sprowadza się do pani Stawskiej i siedzi tam choćby do