życia.)
- Mówiła panu mama - rzekła pani Stawska - jaki nas dziś spotkał honor?
Aha, prawda, zapomniałam... - wtrąciła pani Misiewiczowa.
Tymczasem dwie panienki wyszły dygając i zostaliśmy sami, jakby w kółku
familijnym.
- Niech pan sobie wyobrazi - mówiła pani Stawska - że miałyśmy dziś wizytę
baronowej... W pierwszej chwili prawie zlękłam się, bo ona, biedaczka, nie ma
przyjemnej powierzchowności, taka blada, tak zawsze czarno ubrana, takie ma
jakieś spojrzenie... Ale rozbroiła mnie w jednej chwili, kiedy zobaczywszy
Helunię rozpłakała się i upadła przed nią na kolana wołając: takie było moje
małe biedactwo i już nie żyje!...
Zimno mi się zrobiło, kiedym tego słuchał. Nie chcąc jednak może na próżno
przerażać pani Stawskiej, nie śmiałem zakomunikować jej moich przeczuć.
Zapytałem tylko:
- I czego ona chce od pani?
- Przyszła mnie prosić, ażebym pomogła jej w uporządkowaniu bielizny, sukien,
koronek, słowem, całego gospodarstwa. Ona spodziewa się, że wkrótce mąż do
niej wróci, i chce poodświeżać jedne drobiazgi, inne zakupić. A że jak mówi,
nie ma gustu, więc prosi mnie do pomocy i obiecujc mi płacić po dwa ruble za
trzy godziny co dzień.
- A pani co na to?
- Mój Boże, cóż miałam robić?... Naturalnie, że przyjęłam z podziękowaniem.
Jest to wprawdzie chwilowe zajęcie, ale bardzo przyszło mi w porę, bo właśnie
onegdaj (nie rozumiem nawet z jakiego powodu) straciłam jedną lekcję muzyki,
za pięć złotych godzina...
Westchnąłem domyślając się, że powodem utraty lekcji mógł być jaki list
anonimowy, w pisaniu których pani Krzeszowska odznacza się wielką
biegłością. Ale - nie powiedziałem nic. Bo czy mogłem radzić pani Stawskiej,
aby odrzuciła dwa ruble dziennie?
Oj, Stachu, Stachu!.:. dlaczego byś ty się z nią nie miał ożenić?...Panna Łęcka
zajechała ci w głowę... Bodajbyś tego nie żałował.
Od tej pory, ile razy przyszedłem do moich zacnych przyjaciółek, pani Stawska
opowiadała mi jak najszczegółowiej historię swoich stosunków z baronową
Krzeszowską, u której bywała co dzień i rozumie się, zamiast trzech, pracowała
pięć i sześć godzin, wciąż za owe dwa ruble.
447
Pani Stawska jest bardzo pobłażliwą kobietą, niemniej jednak, o ile mogłem
wymiarkować z jej oględnych wyrażeń, zarówno mieszkanie baronowej, jak i
całe otoczenie dziwiło i robiło przykrość pani Stawskiej.
Przede wszystkim baronowa wcale nie korzysta ze swego obszernego
apartamentu. Salon, buduar, pokój sypialny, jadalny, pokój barona, wszystko
stoi pustką. Meble i lustra pozasłaniane pokrowcami; z roślin, jakie tam były
kiedyś, dziś są patyki albo tylko wazony pełne próchna zamiast ziemi ; na
kosztownych obiciach kurz. Jada także Bóg wie po jakiemu, nie biorąc czasem
przez parę dni nic ciepłego w usta, i trzyma na tak wielki dom tylko jedną
służącę, której w dodatku wymyśla od rozpustnic i złodziejek.
Kiedy ją zapytała pani Stawska, czy jej nie smutno żyć w tej pustce - odparła:
- Cóż mam robić, nieszczęsna sierota i prawie wdowa? Chyba jak mego
występnego męża natchnie dobry Bóg, ażeby żałował za swoje niecne czyny i
wrócił do mnie, chyba wtedy zmieni się nieco moje pustelnicze życie. O ile zaś
mogę wnosić ze snów i przeczuć, jakie na mnie zsyła niebo podczas gorących
modłów, mąż mój powinien by nawrócić się lada dzień, bo już i pieniędzy, i
kredytu nie ma ten nieszczęśliwy opętaniec...
Pani Stawska słysząc to zrobiła w duchu uwagę, że los barona, po jego
nawróceniu się, może nie być godnym zazdrości.
Osoby odwiedzające baronowę także nie wzbudzały zaufania w pani Stawskiej.
Najczęściej bywały tam jakieś stare, niemiłej powierzchowności kobiety, z
którymi w przedpokoju półgłosem rozmawiała o swym mężu. Niekiedy zjawiał
się Maruszewicz albo jakiś adwokat w starym futrze. Tych panów baronowa
brała do pokoju jadalnego, ale rozmawiając z nimi, płakała i wymyślała tak
głośno, że w całym domu było słychać.
Na nieśmlałą uwagę pani Stawskiej, dlaczego nie żyje z familią baronowa
odpowiedziała :
- Z jaką, kochana pani? Ja już nie mam nikogo, a choćbym nawet miała, nie
mogłabym przyjmować u siebie ludzi tak chciwych i ordynarnych. Familia zaś
mego męża wypiera się mnie, gdyż nie pochodzę ze szlachty; co im zresztą nie
przeszkadzało wytumanić ode mnie ze dwieście tysięcy rubli. Dopóki
pożyczałam im na wieczne nieoddanie, politykowali ze mną ; ale gdy się
opatrzyłam, zerwali stosunki i nawet oni to namawiali mego nieszczęśliwego
męża, ażeby położył mi areszt na majątku. O, co ja przeżyłam z tymi ludźmil... -
dodała płacząc.
Jedyny pokój (mówi pani Stawska), w którym baronowa cały dzień spędza, jest
pokoik jej zmarłej córeczki. Ma to być bardzo smutny i dziwaczny zakątek,
wszystko w nim bowiem zostało jak za życia nieboszczki. Jest więc łóżeczko, na
którym co kilka dni zmienia się pościel, szafka z ubraniem, które równie często
trzepie się i czyści w salonie, bo na dziedziniec nie pozwoliłaby baronowa
wynieść tych świętych pamiątek. Jest mały stolik z książkami i z kajetem
otwartym na tej stronie, na której biedne dziecko pisało ostatni raz: „Najświętsza
448
Panno, form...” I nareszcie jest półka, pełna lalek małych i dużych, ich łóżeczek
i ich garderoby.
Pani Stawska w tym właśnie pokoju ceruje koronki albo jedwabie, których
baronowa ma pełno. Czy się w nie będzie kiedy ubierać? - pani Stawska nie
może zgadnąć.
Jednego dnia baronowa zapytała panią Stawską, czy zna Wokulskiego. Lecz
choć odebrała odpowiedź, że pani Helena zna go bardzo mało, zaczęła mówić:
- Wyrządzi mi kochana pani wielką łaskę, prawdziwe dobrodziejstwo, jeżeli
wstawi się za mną do tego pana w ważnym dla mnie interesie. Ja chcę kupić tę
kamienicę i daję mu już dziewięćdziesiąt pięć tysięcy rubli, a on przez upór, bo
przez nic innego, żąda stu tysięcy. On mnie chce zrujnować, ten człowiek!...
Niech mu pani powic, że on mnie zabije... że ściągnie na siebie karę boską za
taką chciwość... - krzyczała i płakała pani baronowa.
Pani Stawska, bardzo zmięszana, odpowiedziała baronowej, że w żaden sposób
nie może mówić o tym z Wokulskim.
- Nie znam go... Zaledwie raz był u nas... Zresztą, czy wypada mi wtrącać się do
podobnych rzeczy?
- O, pani wszystko mogłaby z nim zrobić - odparła baronowa.- Ale jeżeli pani
nie chce uratować mnie od śmierci - wola boska... Niech więc pani przynajmniej
spełni chrześcijański obowiązek i powie temu człowiekowi, jak jestem dla pani
życzliwa...
Pani Stawka usłyszawszy to podniosła się z krzesła, ażeby wyjść. Ale baronowa
rzuciła jej się na szyję i tak przepraszała, tak zaklinała, aby jej przebaczyć, że
zacnej pani Helenie łzy zakręciły się w oczach i została.
Opowiedziawszy to wszystko pani Stawka zakończyła pytaniem, które miało ton
jakby prośby:
- Więc pan Wokulski nie chce sprzedać tej kamienicy?
- Owszem - odpowiedziałem rozdrażniony - sprzeda kamienicę, sprzeda sklep...
Wszystko sprzeda...
Mocny rumieniec oblał twarz pani Stawskiej ; odwróciła krzesło tyłem do lampy
i spytała cichym głosem:
- Dlaczego?...
- Albo ja wiem! - rzekłem czując tę okrutną przyjemność, jaką sprawia
dręczenie bliźnich. - Albo ja wiem!... Mówią, że chce się żenić...
- Aha - wtrąciła pani Misiewiczowa. - Mówią coś o pannie Łęckiej.
- Czy to prawda?..: - szepnęła pani Stawska. Nagle przycisnęła ręką piersi, jakby
jej tchu zabrakło, i wyszła do drugiego pokoju.
„Ładny interes! - pomyślałem. - Widziała go raz i już mdleje...”
- Nic wiem, po co by on się żenił - rzekłem do pani Misiewiczowej. - Bo on