Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Niewykluczone jest, że w pewnym stopniu wspomogli ten rozwój poprzez swego rodzaju „szkolenie” wybranych spośród ludzi jednostek. Jednym z takich szkolo-nych był prawdopodobnie ów brodaty, ciemnoskóry osobnik, którego zabrali ze sobą w dalszą drogę ku układowi Lalande 21185.

W jakim celu tak postąpili? Tu niestety nie było zgodności w poglądach.

Jedni — do nich należeli Atros i Geon — skłonni byli przypuszczać, że czło-121

wiek ten miał w przyszłości odegrać rolę łącznika dwóch cywilizacji: ziemskiej i floryjskiej. Wyobrażano to sobie tak:

Floryci — którzy według założenia Kosmitów wcześniej czy później skorzystają z pozostawionych im środków technicznych i zastosują je między innymi dla badania Kosmosu — po dotarciu na Orfę znajdą tam dalszy odcinek wiedzy zawarty we wnętrzu Starej Bazy. Najbliższym zamieszkałym układem gwiezd-nym jest układ Słońca — Kosmici wyraźnie wskazują to przyszłym floryjskim uczonym na stereo-mapie tego fragmentu Galaktyki. Chodzi oczywiście o wyklu-czenie niepotrzebnego szukania najbliższych sąsiadów. Szukanie takie pochłania wiele cennego czasu, a przecież Kosmitom chodziło o przyspieszenie postępu na Florze.

Niewykluczone jest także, że — oprócz zanotowanych w języku Florytów instrukcji i opisów technicznych — w fonotece Starej Bazy znajdują się liczne informacje o Ziemi i jej mieszkańcach. Między innymi powinna tam znajdować się także instrukcja dotycząca „zakonserwowanego” człowieka, a przede wszystkim sposób „ożywienia” go. Człowiek ten — prawdopodobnie przeszkolony od-powiednio przez Kosmitów — miał dopomóc Florytom w wyprawie na Ziemię i nawiązaniu kontaktu z ludźmi. Może był to jakiś geniusz swoich czasów, który dobrowolnie podjął się tej misji?

Przeciwnicy powyższej koncepcji — wśród nich Lon Igen — poddawali ją ostrej krytyce.

„Jak to? — mówili oni. — Więc superinteligentni Kosmici, którzy umieli czytać przyszłość cywilizacji na podstawie jej teraźniejszości, nie zdołali dojść do prostego wniosku, że Ziemianie zawitają na Orfę wcześniej niż Floryci? A fragmenty zapisów w ludzkim języku? Dla kogo były przeznaczone, jeśli nie dla ludzi?”

Obrońcy pierwszej hipotezy i na to mieli odpowiedź:

„Kosmici byli na tyle mądrzy, że zdawali sobie sprawę, iż plany ich co do Flory mogą się opóźnić albo zgoła zawieść. Zabezpieczyli się na taką ewentualność.

Po zbadaniu umysłowych możliwości Florytów ocenili, że z pomocą pozostawionych im środków zdołają oni podciągnąć się technicznie i w pewnej chwili do-równać aktualnemu poziomowi ludzi. Kiedy jednak nastąpiłby ten moment, tego nawet najmądrzejsza istota nie potrafi przewidzieć. Przy zakrojonym na tysią-

ce lat planie rozwoju i pomocy technicznej dla Flory Kosmici nie byli w stanie z całą pewnością stwierdzić, kto pierwszy osiągnie zdolność do lotów międzygwiezdnych. Może zresztą nie docenili tempa rozwoju ludzkości. . . Gdyby nie szalony wprost skok techniki ziemskiej dokonany w dwudziestym wieku, gdyby nie geniusze nauk ścisłych — to kto wie, jaki byłby wynik tego wyścigu dwóch cywilizacji. . . ”

„W takim razie usiłowania Kosmitów skończyły się sromotnym fiaskiem! —

oświadczali adwersarze ze złośliwym uśmieszkiem. — Według ostatnich donie-122

sień z Flory jej mieszkańcy nie palą się do techniki. Nie mogą się palić, nie znając ognia!”

Przeciwnicy mieli w zanadrzu własną teorię. Według niej człowiek ze Starej Bazy był z góry i wyłącznie przeznaczony jako łącznik, ale nie z Florytami, tylko po prostu. . . między ludźmi a samymi Kosmitami, którzy uważali, że będą mogli coś o sobie opowiedzieć Ziemianom dopiero wtedy, gdy ci będą tego godni i od-powiednio przygotowani. Dowodem tego przygotowania miała być umiejętność dotarcia na Orfę. Instrukcja ożywienia „śpiącej królewny z brodą”, jak najpoważ-

niej w świecie nazwał człowieka ze Starej Bazy doktor Tuo Tai, musiała znajdować się oczywiście w fonotece, ale nie w języku Florytów, lecz w ludzkim. Jej to właśnie szukał uporczywie Lon na poparcie swych twierdzeń. Kosmici — we-dług Lona — pouczyli owego człowieka o tym i owym na swój temat, nie mogli przecież wiedzieć, co nas, ludzi, będzie interesowało. On zaś, jako ich w pewnym stopniu współpracownik i uczeń, przekaże nam wiadomości. Trudno byłoby przecież zapisywać wszystko w fonotece. Uznali widocznie, że taka „konserwa”

ludzka nie jest wcale gorszym sposobem utrwalania wiedzy niż na przykład kry-staliczny pręt. A jaka oszczędność miejsca! Gdyby chcieli całą wiedzę jednego mózgu zapisać na kryształach, trzeba by chyba specjalnie zbudować dodatkowe pomieszczenia.

Może zresztą taki sposób przedłużania życia i przekazywania wiedzy jest u Kosmitów czymś najzupełniej naturalnym i codziennym? Co się zaś tyczy przyspieszenia ewolucji umysłowej Florytów, mógł to być po prostu eksperyment. Kosmici przybyli na Florę, zastali jej mieszkańców w stanie niezbyt zaawansowane-go rozwoju i pozostawili im stożek. Wyniki tego eksperymentu mieliśmy odczytać my. . . Może Kosmici znali z góry ten wynik, a tylko chcieli w ten sposób przekonać nas dobitnie o niemożliwości sterowania postępem i rozwojem cywilizacji poprzez ingerencję z zewnątrz. Negatywny wynik doświadczenia miał być dla nas przestrogą, byśmy nie starali się sami „pomagać” Florytom w sposób, który nam się wyda właściwy. Najlepszą rzeczą, jaką możemy uczynić, jest pozostawienie ich w takim stanie, w jakim ich zastaliśmy, i niezakłócanie ich naturalnego środowiska.

W końcu dyskutanci tak się zagmatwali w gąszczu dociekań, że każdy miał

inne zdanie i tyle było teorii, ile dyskutantów. Dla dobra pracy naukowej Atros zamknął sprawę do czasu startu ku Ziemi. Polecił tylko zebrać wszelkie dostępne materiały i przekopiować wszystkie — zarówno odczytane, jak i nie odczytane dotychczas — zapisy z fonoteki. Postanowiono nie zabierać niczego ze Starej Bazy z wyjątkiem owego „śpiącego” człowieka, który — według słów dowódcy

— „pochodząc z Ziemi, miał prawo na nią powrócić”.

Spodziewano się, że tak czy inaczej uda się wreszcie znaleźć sposób na przywrócenie mu świadomości i czynnego życia.

— Nie chcę uprzedzać decyzji Ziemi w sprawie dalszego postępowania wobec 123

mieszkańców Flory — zabrał głos Atros Lund, kończąc zebranie podsumowują-

ce wyniki badań. — Myślę, że przeważy najstosowniejsza moim zdaniem zasada nieingerowania w sprawy obcej cywilizacji. Zdaję sobie sprawę, że w większości z was, drodzy koledzy, takie postawienie sprawy budzi znaczne opory i wewnętrzny sprzeciw. „Jak to? — myślicie. — Po co w takim razie tak usilnie staraliśmy się o ten wymarzony kontakt z istotami inteligentnymi spoza Ziemi?” Nie chciał-

bym, abyście opuszczali układ Lalande 21185 pełni takich wątpliwości, przepoje-ni uczuciem goryczy i niedosytu. Postarajcie się spojrzeć na problem raz jeszcze, rozsądnie i bezstronnie, bez uczuciowego zaangażowania, nie jak odkrywcy, lecz jak przedstawiciele naszej ziemskiej cywilizacji, znający jej złe i dobre strony.

O Florytach wiemy wciąż zbyt mało, by ogarnąć całokształt ich życia spo-

łecznego, ich kultury materialnej i sposobu myślenia. Gdy widzimy, jak daleki od naszego jest ich poziom wiedzy i techniki, budzi się w nas nieodparta chęć niesienia im pomocy w tej dziedzinie. Wydaje się nam, że życie ich musi być wielce prymitywne i że udostępnienie im naszych odkryć i wynalazków sprawi, iż będą szczęśliwsi. Czy jednak tak byłoby naprawdę?

Jeszcze w dwudziestym wieku, gdy zainteresowano się bliżej kulturą plemion uważanych za „dzikie” i „prymitywne”, okazało się, iż wbrew pozorom, pomimo bardzo niskiego poziomu wiedzy i wykorzystania możliwości, jakie ona daje, ludy te wytworzyły nadspodziewanie bogatą kulturę i sztukę: poezję, muzykę, taniec, rzeźbę. . . Dawniej, gdy „wyżej rozwinięte” narody wyzyskiwały tych biedaków na wszystkie możliwe sposoby z niewolnictwem włącznie, nikomu do głowy nie przyszło interesować się ich życiem wewnętrznym. Później zaczęto im pomagać w dościganiu innych, dalej w rozwoju naukowo-technicznym posuniętych narodów. W ziemskich warunkach takie wyrównanie szans było konieczne: wymagał

38
{"b":"140590","o":1}