— Nie! — zadecydował nagle Ted. — Nie będziemy się kryć! Nie boimy się ich przecież!
54
Odważnie wystąpił na środek korytarza. Platforma opadała powoli w dół.
W pierwszej chwili dostrzegli trzy pary nóg, a gdy platforma zrównała się z poziomem podłogi — trzy postacie w skafandrach.
Ted poczuł lekki zawrót głowy. Więc stało się! Oto początek nowej epoki!
Tylko. . . co dalej? Co robić? Mówić? Dawać znaki?
Jedna z trzech przybyłych istot wysunęła się naprzód. Ted bezradnie opuścił
ręce, zrobił krok w jej stronę. . .
— Do licha! Przecież to nasi uciekinierzy! — w słuchawkach Teda i Ewy zadźwięczał głos. . . Hara Adlera.
— Niech ci się nie wydaje, że jesteś genialnym odkrywcą! — grzmiał Igen swym głębokim basem. — Jesteś tylko niezdyscyplinowanym i nieodpowiedzial-nym smarkaczem! Masz szczęście, że nie urodziłeś się o dwieście lat wcześniej, wtedy bym ci skórę sprał!. . .
Ted stał z opuszczoną głową i nie śmiał powiedzieć ani słowa w swej obronie, bo ojciec miał, niestety, rację.
— Bez twojej wariackiej wyprawy też odkrylibyśmy wkrótce te podziemia.
A tak. . . przerwaliśmy wszystkie prace, wywlekliśmy batyskaf z oceanu. . . —
ciągnął Igen coraz ciszej.
Widać było po jego rozbieganych oczach, że pozbywszy się niepokoju o dzieci, najchętniej zabrałby się do obejrzenia Bazy. Toteż z wyraźną ulgą przyjął słowa Hara, który też rozglądał się coraz niecierpliwiej dokoła:
— Daj spokój, Igen. Przecież jakby nie było Ted i Ewa dokonali epokowego odkrycia! Skoro już tu jesteśmy, obejrzyjmy sobie „conieco”.
Fonotekę i postać w skrzyni Ted pokazał przybyszom na samym wstępie, li-cząc na to, że ich zaabsorbuje i w ten sposób uniknie dalszych wymówek. Nie pomylił się w swych rachubach. Mężczyzna leżący w skrzyni wywarł na innych członkach ekipy równie piorunujące wrażenie, jak na Ewie i Tedzie.
Rozbiegli się po Starej Bazie.
Har zaglądał do wszystkich pomieszczeń po kolei, wreszcie, wychylając gło-wę z jakichś drzwi na korytarz, zawołał wszystkich do siebie. Na środku „pokoju”
stał na niskim postumencie ogromny blok szkliwa, podobny do dużego akwa-rium. W jego wnętrzu jarzyło się mnóstwo drobnych, różnobarwnych iskierek.
Gdy wszyscy otoczyli kręgiem ten niezwykły przedmiot, Har spytał:
— Jak wam się wydaje, co to może być? — Z miny jego można było wyczytać, że sam już odgadł.
— Plastyczna mapa nieba! Wygląda ono jak na stereoekranie w rakiecie —
wykrzyknął po chwili zastanowienia Max.
— Aha! — zgodził się Har. — A ta linia, popatrzcie?!
55
Dwa spośród świetlnych punkcików wyobrażających gwiazdy w przestrzeni połączone były cienką kreseczką.
— Przede wszystkim, co to za gwiazdy? — zastanawiał się głośno Ted.
— Popatrzcie z tej strony, wzdłuż linii — wskazał Har.
— Ależ to. . . nasze Słońce i Lalande 21185! — zawołał Igen.
— Oczywiście! Widać tu jak na dłoni wszystkie najbliższe gwiazdy — pod-niecony Har wskazywał kolejno palcem — Syriusz, Proxima, układ Tolimaka, układ Procjona. . . Nawet o maleńkiej gwieździe van Maanena nie zapomniano!
— A więc ta linia to trasa lotu! — powiedział Max.
— Tak, tylko nie wiadomo, w którą stronę: z Ziemi tu czy odwrotnie — zauważył Igen.
— Ludzki głos, ten martwy czy też uśpiony człowiek, no i ta mapa zdają się wskazywać jednoznacznie. . . — próbował podsumować Ted.
— Ktoś śmiał nas wyprzedzić! — huknął Max i roześmiał się.
— Albo: człekokształtne istoty z tego układu wybierały się stąd w kierunku Słońca — poddała Ewa.
— . . . i statek eksplodował im na wyrzutni! — dodał Ted.
— Zostawili tylko dozorcę, który widząc ich zagładę, z rozpaczy zmarł, a potem zalał się w bloku szkliwa — dokończył Har. — W ten sposób, moi kochani, powstają opowiadania fantastyczne. Lepiej nie wybiegajmy poza fakty.
— Ten człowiek jest faktem. Co o nim powiesz? — rzucił Igen zaczepnie.
— Ja? To wy powinniście mi powiedzieć. Ja jestem historykiem i informacjo-nistą. To, co wymyślicie, mogę zanotować w kronice naukowej naszej wyprawy.
Słucham więc! — bronił się Har.
— Nie kpij. Powiedz, mogli tu być przed nami ludzie?
— Jeśli istniała Atlantyda. . . — zaczął Har.
— Ach, do licha, bądźże poważny! — przerwał mu Igen. — Daj spokój mitom.
— Pozostaje zatem jedna możliwość: że w ciągu paru lat — po starcie naszego
„Cyklopa” zbudowano statek rozwijający szybkość podświetlną i wyprzedzono nas.
— Gadasz jak mózg elektronowy!
— Tak logicznie? — ucieszył się Har.
— Nie. Tak wykrętnie — powiedział Igen. — To nie są wytwory ziemskiej cywilizacji, wszystko to, co tu zastaliśmy. W postępie technicznym obowiązuje jakaś ciągłość i nigdy nie zmienia się wszystko naraz, i to na przestrzeni kilku zaledwie lat.
— Wobec tego — odparł Har — nie pozostaje nam nic innego, jak tylko przyjąć, że były tu przed nami człekokształtne i człekopodobne istoty z innej planety!
Igen westchnął ciężko i spojrzał z rozdrażnieniem na Hara, jakby to on, historyk, winien był, że sprawa się gmatwa.
56
— Pytia delficka — powiedział — z dyplomem doktora nauk historycznych.
Mógłbyś wymyślić coś rozsądniejszego. . .
Mówiąc to zwrócił się ku wyjściu. Nie zdążywszy w porę schylić się w niskich drzwiach, uderzył się w głowę.
— Heureka! — zawołał, zawracając ku pozostałym. — To nie mogły być żad-ne istoty człekopodobne! Po co miałyby sobie utrudniać życie robiąc tak niskie drzwi?!
— Genialne! — roześmiał się Har. — Stuknięcie w głowę, choć metoda to przestarzała, do dziś pomaga w wyciąganiu rozsądnych wniosków. Spróbuj raz jeszcze stuknąć głową w ścianę. Może wyjaśnisz wówczas, co tu robi ten z brodą?
— Ten? — odciął się Igen, wskazując brodę Adlera. — Najwyraźniej kpi sobie z poważnych zagadnień naukowych!
— Nie z tą brodą! — sprostował Har.
— Tamten w skrzyni? On kpi generalnie z nas wszystkich. . . — Max w za-myśleniu spróbował podrapać się za uchem poprzez hełm.
Do bazy powrócili „Perseuszem”, jedną z małych rakiet transportowych. Okazało się bowiem, że przy jej to pomocy Max wypenetrował miejsce, w którym
„uciekinierzy” pozostawili drugi pełzak.
Zaczęło się od tego, że grupa badająca przyczynę zamilknięcia stacji automatycznych, posuwając się wszystkimi pojazdami w tyralierze za linią sunących naprzód samopasów, dotarła do nich i stwierdziła brak trzeciego i czwartego automatu. W miejscu gdzie powinny one były się znajdować w chwili zamilknięcia ich nadajników, nie stwierdzono żadnych podejrzanych śladów. . . Automaty zniknę-
ły, jakby wyparowały nagle, nie pozostawiając po sobie absolutnie nic.
Pozostałe cztery „samopasy” szły sprawnie i bez przeszkód, a po osiągnięciu wyznaczonej uprzednio odległości rozpoczęły powrót. Nieznana siła nie objawiła się. . .
— Pożeraczowi bolotów, który grasuje na zachód od bazy, nasze automaty musiały poważnie zaszkodzić, jeśli po ich połknięciu nie miał apetytu na dalsze
— zakonkludował Ted, gdy wraz z Ewą składali dowódcy raport o eskapadzie.
— Dowcipami mnie nie zagadasz! — pogroził mu Atros. — Wasze przypadkowe odkrycie, choć rzeczywiście pasjonujące, nie okupuje winy i nie usprawiedliwia ryzykownych poczynań. Ewa jest w znacznym stopniu usprawiedliwiona, choć powinna była zastosować się do decyzji automatu: gdyby zawiadomiła mnie, decyzja moja nie odbiegłaby jednak od tego, co Ewa uczyniła instynktownie. Ona była najbliżej miejsca wypadku. Żeby nie konieczność uzyskania pewnych informacji i związana z tym konieczność nawiązania łączności z bazą przed zapowie-dzianym terminem, udałoby się wam, być może, powrócić i uruchomić zasilanie bazy. . . Stało się jednak inaczej. Milczenie bazy wywołało zupełnie zrozumia-57
ły niepokój: byliśmy przecież wszyscy pod wrażeniem zniknięcia stacji automatycznych. Dlatego też uderzyliśmy na alarm. Straciliśmy przez was niepotrzebnie sporo cennego czasu. Chcielibyśmy teraz przy waszej pomocy czas ten w jakiś sposób odrobić! Z Tedem porozmawiam jeszcze przy okazji.