Poruszała się tak szybko, że konsul właściwie nie zdążył zauważyć, co się stało. W jednej chwili kobieta stała przy otwartym okienku, w następnej zaś była już w drugim końcu pomieszczenia, obejmując masywnym ramieniem cienką szyję poety.
– Może po prostu zrobisz to, co najbardziej logiczne, bo nie masz żadnego wyboru? – zapytała uprzejmie.
– Grrrkh… – wyrzęził Martin Silenus.
– Znakomicie – powiedziała Brawne Lamia doskonale spokojnym tonem i zwolniła uchwyt. Poeta zatoczył się na miękkich nogach i niewiele brakowało, a usiadłby na kolanach Hoyta.
Kassad wrócił z dwoma małymi paralizatorami.
– Proszę – powiedział, wręczając jeden Weintraubowi. – A co ty masz? – zapytał Lamię.
Kobieta sięgnęła do kieszeni i wyjęła archaiczny pistolet. Pułkownik przez chwilę przyglądał się zabytkowej broni, po czym skinął głową.
– Trzymajcie się blisko siebie i strzelajcie tylko w sytuacji bezpośredniego zagrożenia.
– To znaczy, że zaraz będę mógł palnąć w łeb tej suce! – wymamrotał Silenus, ostrożnie masując sobie gardło.
Brawne Lamia postąpiła krok w stronę poety, ale ostry głos Kassada zatrzymał ją w miejscu.
– Spokój! Bierzmy się do roboty.
Silenus bez słowa wyszedł za pułkownikiem z kabiny.
Sol Weintraub podszedł do konsula i wręczył mu paralizator.
– Wolę trzymać to z dala od Racheli. Idziemy?
Konsul wziął broń do ręki i skinął głową.
Na wiatrowozie nie pozostał żaden ślad po Hecie Masteenie, Prawdziwym Głosie Drzewa. Po trwających godzinę poszukiwaniach pielgrzymi zebrali się ponownie w jego kabinie. Krew szybko schła, przybierając coraz ciemniejszą barwę.
– Może czegoś nie zauważyliśmy? – zastanawiał się głośno Lenar Hoyt. – Jakieś tajne przejścia? Ukryte pomieszczenia?
– Owszem, zawsze jest taka możliwość, ale użyłem nawet czujników reagujących na ruch i podczerwień – odparł Kassad. – Wykryłyby każdą istotę większą od myszy.
– Skoro miałeś te czujniki, to po jaką cholerę kazałeś nam przez godzinę włóczyć się po całym wozie? – warknął Martin Silenus.
– Ponieważ odpowiednio wyposażony człowiek może je łatwo oszukać – wyjaśnił spokojnie pułkownik.
Hoyt skrzywił się, przez chwilę walczył z falą wzmożonego bólu, a następnie powiedział drżącym głosem:
– A więc wynika z tego, że odpowiednio wyposażony kapitan Masteen może ukrywać się w jakimś tajnym pomieszczeniu.
– Możliwe, ale mało prawdopodobne – odparła Brawne Lamia. – Moim zdaniem, nie ma go już na pokładzie.
– Chyżwar – powiedział z odrazą w głosie Martin Silenus. Z całą pewnością nie było to pytanie.
– Być może -mruknęła Lamia. – Pułkowniku, razem z konsulem pełniliście straż przez te cztery godziny. Jesteście pewni, że nie słyszeliście ani nie widzieliście nic podejrzanego?
Obaj mężczyźni skinęli głowami.
– Na statku panował zupełny spokój – stwierdził stanowczo Kassad. – Zresztą usłyszałbym odgłosy walki, nawet gdybym nie pełnił wachty.
– A ja w ogóle nie spałem – uzupełnił konsul. – Moja kajuta sąsiaduje z kabiną Masteena. Cały czas było cicho.
– Dobra – mruknął Silenus. – Usłyszeliśmy zeznania dwóch facetów, którzy pętali się po ciemku z bronią w ręku akurat wtedy, kiedy ktoś poćwiartował tego nieszczęsnego palanta na kawałki. Obaj twierdzą, że są niewinni. Następna sprawa, proszę!
– Nawet jeśli Masteen rzeczywiście zginął, to nie za sprawą bicza bożego ani paralizatora – powiedział spokojnie Fedmahn Kassad. – Nie znam żadnej współczesnej, działającej bezgłośnie broni, która pozostawiałaby po sobie tyle krwi. Nie słyszeliśmy też żadnych strzałów ani nie znaleźliśmy dziur po kulach, więc możemy chyba przyjąć, że M. Lamia i jej pistolet są poza wszelkimi podejrzeniami. Jeżeli to jest naprawdę krew Masteena, to wydaje mi się, że zabójca posługiwał się bronią sieczną.
– Chyżwar jest bronią sieczną – zwrócił mu uwagę Martin Silenus.
Lamia podeszła do bagaży ułożonych w kącie kabiny.
– Takie dyskusje niczego nam nie wyjaśnią. Zobaczmy, czy uda się znaleźć coś ciekawego w rzeczach Masteena.
Ojciec Hoyt podniósł z wahaniem rękę.
– Wydaje mi się, że w ten sposób naruszymy jego… prywatność. Chyba nie mamy do tego prawa.
Brawne Lamia skrzyżowała ramiona na piersi.
– Ojcze, jeśli Masteen nie żyje, to jest mu dokładnie wszystko jedno, a jeśli jeszcze żyje, to dzięki temu być może zdołamy się domyślić, dokąd go zabrano. Tak czy inaczej, potrzebujemy jakiejś wskazówki.
Hoyt nie wyglądał na przekonanego, ale skinął głową. Ostatecznie okazało się, że naruszenie prywatności nie było takie wielkie, gdyż pierwsza waliza Masteena zawierała jedynie kilka zmian bielizny i egzemplarz Księgi życia Muir, druga zaś sto specjalnie przygotowanych do transportu sadzonek; każda była osobno zapakowana i umieszczona w woreczku z wilgotną ziemią.
– Templariusze muszą zasadzić co najmniej sto Wiecznych Drzew na każdej planecie, na jakiej się znajdą – wyjaśnił konsul. – Sadzonki rzadko się przyjmują, ale taki jest zwyczaj.
Brawne Lamia sięgnęła po wielką metalową skrzynię, która stała na samym spodzie.
– Nie dotykaj tego! – syknął konsul.
– Dlaczego?
– To sześcian Möbiusa – wyjaśnił Kassad, ubiegając konsula. – Specjalna skorupa ze spieku węglanowego otaczająca zwinięte pole siłowe o zerowej oporności.
Kobieta wzruszyła ramionami.
– I co z tego? W sześcianach Möbiusa transportuje się różne przedmioty. Z tego, co wiem, ani nie wybuchają, ani w ogóle nie są groźne.
– Istotnie – zgodził się konsul. – Ale wybuchnąć może to, co zawierają. Kto wie, czy nawet już nie wybuchło.
– W sześcianie tej wielkości można zamknąć nawet kilotonową eksplozję nuklearną, pod warunkiem że zrobi się to w ciągu pierwszej nanosekundy po zapłonie – wyjaśnił Fedmahn Kassad.
Lamia obrzuciła kufer krytycznym spojrzeniem.
– W takim razie skąd możemy wiedzieć, czy to coś, co tam siedzi, nie zabiło Masteena?
Pułkownik wskazał jej lekko fosforyzujący, zielony pas biegnący wzdłuż zamknięcia.
– Jest zaplombowany. Po zerwaniu plomby sześcian Möbiusa można ponownie uruchomić wyłącznie w miejscu, gdzie są generowane pola siłowe. Cokolwiek tam jest, na pewno nie wyrządziło krzywdy kapitanowi Masteenowi.
– A wiec nadal nic nie wiemy? – mruknęła niechętnie Lamia.
– Wydaje mi się, że czegoś się domyślam – powiedział konsul.
Pozostali spojrzeli na niego. Rachela zaczęło cicho kwilić, więc Sol włączył podgrzewanie butelki z pokarmem.
– Pamiętacie, co wczoraj Het Masteen mówił o swoim sześcianie? Zachowywał się tak, jakby miał tam jakąś tajną broń.
– Broń? – powtórzyła Lamia.
– Oczywiście! – wykrzyknął nagle Kassad. – Erg!
– Erg? – Martin Silenus spojrzał krytycznie na niewielką skrzynię. – Zawsze myślałem, że ergi to są te kurduplowate stworzonka, które templariusze zagonili do roboty na swoich drzewostatkach.
– I słusznie – odparł konsul. – Mniej więcej trzysta lat temu odkryto je na asteroidach w pobliżu Aldebarana. Są wielkości kota, mają piezoelektryczny system nerwowy osłonięty silikonowymi chrząstkami, a odżywiają się – i potrafią kierować – polami siłowymi generowanymi przez statki dalekiego zasięgu.
– W jaki sposób można coś takiego zamknąć w małej skrzynce? – zapytał Silenus. – Za pomocą luster?
– W pewnym sensie. Natężenie pola siłowego musi być stale takie samo, żeby erg nie pochłaniał energii, a jednocześnie żeby nie zdechł z głodu. To coś w rodzaju naszej hibernacji. Poza tym z pewnością wybrano małego osobnika – szczenię, jeśli można tak powiedzieć.
Lamia przesunęła ręką wzdłuż jarzącego się zielonkawo zamknięcia.
– I templariusze są w stanie kontrolować te istoty? Porozumiewają się z nimi?
– Tak – odparł pułkownik. – Nikt nie wie, jak udało im się to osiągnąć. To jedna z tajemnic Bractwa. Widocznie Het Masteen przypuszczał, że erg pomoże mu w walce…
– …z Chyżwarem – dokończył Martin Silenus. – Ten piezoelektryczny kurdupel miał pokonać Władcę Bólu! – Poeta parsknął śmiechem.