Rachela z przyzwyczajenia sprawdziła, czy działa kanał łączności bezpośredniej w jej komlogu. Nie działał, jak zwykle. Czterdzieści metrów skał robiło jednak swoje. Początkowo planowali przeciągniecie kabla i zainstalowanie staromodnego telefonu przewodowego, ale jakoś nigdy do tego nie doszło, a teraz badania Sfinksa dobiegały już końca. Rachela przestroiła komlog w taki sposób, żeby za jego pośrednictwem na bieżąco kontrolować napływające dane, po czym zasiadła w jednym z rozkładanych foteli, szykując się na kolejną długą, nudną noc.
Jeden z faraonów z zamierzchłej historii Starej Ziemi – może Cheops? – najpierw zatwierdził plany swojej ogromnej piramidy, a potem przez wiele lat do późnej nocy nie mógł zmrużyć oka, gdyż, ogarnięty klaustrofobiczną paniką, myślał o tych tysiącach ton kamienia, które przez całą wieczność będą wznosiły się nad jego zmumifikowanym ciałem. Wreszcie rozkazał, aby komora grobowa została umieszczona znacznie wyżej, niż zakładał oryginalny projekt, niemal w dwóch trzecich wysokości piramidy. Rachela doskonale rozumiała tego władcę. Miała nadzieję, że śpi spokojnie, gdziekolwiek teraz jest.
Sama także zdrzemnęła się nieco, kiedy – dokładnie o 0215 – komlog zaświergotał alarmująco, a czujniki podniosły elektroniczny wrzask. Dziewczyna zerwała się na równe nogi. Według wskazań aparatury we wnętrzu Sfinksa pojawiło się nagle ponad dziesięć nowych pomieszczeń, z których kilka przewyższało rozmiarami całą budowlę. Rachela zażądała pokazania symulacyjnych modeli, po czym ze zmarszczonymi brwiami wpatrywała się w przedziwnie falujące zarysy budowli i drgającą w jej wnętrzu plątaninę korytarzy.
Dziewczyna zdawała sobie sprawę, że nastąpiła jakaś poważna awaria aparatury, ale w chwili kiedy usiłowała przestroić urządzenia, niemal jednocześnie zdarzyło się kilka rzeczy.
Z położonego wyżej korytarza dobiegł odgłos kroków.
Wszystkie wskaźniki zgasły.
Gdzieś daleko rozległ się sygnał alarmowy, ostrzegający przed rozszerzaniem się granicy pola antyentropicznego.
Zgasło światło.
To ostatnie nie miało żadnego sensu. Wszystkie przyrządy pomiarowe były wyposażone w niezależne źródła zasilania, które przetrwałyby nawet bezpośrednie trafienie jądrowe. Lampy oświetlające pomieszczenie miały zupełnie nowe baterie o co najmniej dziesięcioletniej żywotności, rozwieszone zaś w korytarzu bioluminescencyjne kule nie potrzebowały żadnego dopływu energii.
Mimo to wszystkie światła zgasły. Rachela wyjęła z kieszeni na udzie miniaturowy laser, który mógł służyć także jako latarka, i nacisnęła przycisk. Bez efektu.
Po raz pierwszy w życiu poczuła, jak na jej sercu zaciska się ręka przerażenia. Nie mogła głębiej odetchnąć. Przez dziesięć sekund walczyła o to, aby zachować całkowity spokój, przestać widzieć i słyszeć, i nie wykonać nawet najmniejszego ruchu. Kiedy wreszcie udało jej się zapanować nad sobą na tyle, żeby znowu zacząć normalnie oddychać, po omacku odnalazła drogę do urządzeń kontrolnych i zaczęła pstrykać przełącznikami. Bez rezultatu. Wyjęła z kieszeni komlog – nic. Było to całkowicie niemożliwe, zważywszy na niezawodność i trwałość tych aparatów, niemniej fakt pozostawał faktem.
Serce waliło jej jak młotem, ale jakoś zdołała po raz drugi zapanować nad paniką i krok za krokiem ruszyć w kierunku jedynego wyjścia. Na myśl o tym, że będzie musiała po omacku wyszukiwać drogę w kamiennym labiryncie, chciało jej się krzyczeć. Wyglądało jednak na to, że nie ma wielkiego wyboru.
Zaraz, chwileczkę… Nowe, rozstawione przez kolegów Racheli lampy luminescencyjne były połączone ze sobą perlonową linką, prowadzącą z ukrytego we wnętrzu Sfinksa pomieszczenia aż na powierzchnię.
Znakomicie. Dziewczyna podążała w kierunku korytarza, ani na chwilę nie tracąc kontaktu dotykowego z zimnym kamieniem. Czy przedtem również był aż tak zimny?
W biegnącym stromo w dół tunelu rozległo się donośne zgrzytanie metalu o kamień.
– Melio? – rzuciła Rachela w ciemność. – Tanya? Kurt?
Zgrzytanie było coraz głośniejsze. Dziewczyna zaczęła się cofać, przewróciła fotelik, w chwilę później strąciła ze stołu jeden z przyrządów pomiarowych. Kiedy coś dotknęło jej włosów, z trudem stłumiła okrzyk i szybko podniosła rękę.
Sufit wyraźnie się obniżył. Jednolity kamienny blok o powierzchni co najmniej pięciu metrów kwadratowych opuszczał się coraz szybciej. Rachela na oślep skoczyła ku otworowi tunelu – znajdował się mniej więcej w połowie ściany – wyczuła jego krawędź, zacisnęła na niej ręce, a sekundę później cofnęła je, zanim opadający sufit zdążył obciąć jej palce.
Osunęła się na podłogę. Wkrótce usłyszała trzask miażdżonych aparatów, a potem stół pękł z donośnym hukiem i resztki urządzeń posypały się na kamienną posadzkę. Dziewczyna rozpaczliwie poruszała głową w lewo i prawo, usiłując dojrzeć cokolwiek w nieprzeniknionej ciemności. Gdzieś niedaleko, najwyżej metr od niej, rozległo się metaliczne zgrzytnięcie. Chwytając powietrze gwałtownymi, płytkimi łykami, popełzła w przeciwną stronę.
Coś ostrego i nieprawdopodobnie zimnego chwyciło ją za rękę.
Rachela dopiero teraz zaczęła krzyczeć.
W tamtych czasach na Hyperionie nie było ani jednego komunikatora, podobnie jak na pokładzie HS “Farraux City”, w związku z czym Sol i Sarai dowiedzieli się o wypadku córki dopiero z depeszy, jaką przesłał władzom uczelni konsulat Hegemonii na Parvati. W depeszy znajdowały się trzy informacje: że Rachela doznała obrażeń, że jej życiu nie zagraża niebezpieczeństwo, choć do tej pory nie odzyskała jeszcze przytomności, oraz że statek szpitalny wiezie ją już na należącą do Sieci planetę Renesans. Podróż potrwa dziesięć dni czasu pokładowego, z pięciomiesięcznym długiem czasowym. Tych pięć miesięcy okazało się dla Solą i Sarai torturą nie do zniesienia, a kiedy statek dotarł wreszcie na Renesans, oboje byli niemal pewni, że zdarzyło się najgorsze.
Centrum Medyczne w DaVinci mieściło się w ogromnej, unoszącej się w powietrzu wieży. Roztaczał się z niej zapierający dech w piersi widok na morze Como, lecz ani Sol, ani Sarai nie zwrócili na to uwagi, biegając z piętra na piętro w poszukiwaniu córki. Doktor Singh oraz Melio Arundez czekali na nich w oddziale intensywnej opieki medycznej.
– Co z nią? – zapytała Sarai.
– Śpi – odparła doktor Singh. Była wysoką kobietą o arystokratycznych rysach twarzy i bardzo łagodnych oczach. – O ile możemy stwierdzić, Rachela nie doznała żadnych… hmm… fizycznych obrażeń. Jednak od siedemnastu tygodni standardowych nie odzyskała przytomności, a dopiero dziesięć dni temu stwierdziliśmy ponad wszelką wątpliwość na podstawie obrazu jej fal mózgowych, że to już tylko sen, a nie śpiączka.
– Nic nie rozumiem – odparł Sol. – Przecież wydarzył się jakiś wypadek, prawda?
– Coś się wydarzyło, ale nie wiemy co – powiedział Melio Arundez. – Rachela była sama w jednym z Grobowców. Ani jej komlog, ani aparatura pomiarowa nie zarejestrowały nic niezwykłego, choć nie ulega wątpliwości, że nastąpiło nagłe nasilenie unikatowego zjawiska, charakterystycznego wyłącznie dla tamtego rejonu…
– Prądy czasu – przerwał mu Sol. – Wiemy o tym. Proszę mówić dalej.
Arundez skinął głową i rozłożył szeroko ręce.
– Nagłe wzmocnienie aktywności pola… raczej fala powodziowa niż przypływ… Sfinks – to grobowiec, w którym przebywała Rachela – znalazł się w samym środku. Pod względem fizycznym nic jej się nie stało, ale kiedy ją znaleźliśmy, była już nieprzytomna.
Bezradnie spojrzał na doktor Singh, jakby oczekując od niej pomocy.
– Wasza córka znajdowała się w stanie głębokiej śpiączki – powiedziała lekarka. – W związku z tym nie można było poddać jej hibernacji, więc…
– Czy to znaczy, że podczas skoku w nadprzestrzeń nie miała żadnej ochrony? – zapytał Sol. Czytał kiedyś o nieodwracalnych uszkodzeniach mózgu, jakich doznawali ludzie, którzy odczuli na sobie działanie efektu Hawkinga.
– Nie, nie! – zapewniła go pośpiesznie doktor Singh. – Stan, w jakim się znajdowała, zapewnił jej niemal taką samą ochronę jak hibernacja.