Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Sol roześmiał się, jednocześnie rozbawiony i zażenowany pytaniem.

– Mówię poważnie.

Uczony poprawił okulary.

– Chyba tak, maleńka. Szczerze mówiąc, nigdy się nad tym nie zastanawiałem.

– Byłeś kiedyś w synagodze w Bussard City?

– Ostatni raz podczas mojej bar-micwy – odparł Sol, wracając pamięcią do tego dnia przed pięćdziesięciu laty, kiedy jego ojciec pożyczył vikkena od wuja Richarda i zawiózł całą rodzinę do miasta na uroczystości.

– Tato, dlaczego Żydzi uważają, że teraz, po hegirze, wszystko jest jakby… trochę mniej ważne?

Sol rozłożył swoje duże, silne ręce – bardziej przypominały ręce kamieniarza niż uczonego.

– To dobre pytanie, moje dziecko. Prawdopodobnie dlatego, że niemal wszystkie ich marzenia legły w gruzach. Izrael nie istnieje. Nowa Świątynia przetrwała krócej niż dwie poprzednie. Bóg złamał słowo, niszcząc Ziemię po raz drugi, a ta diaspora będzie trwała całą wieczność.

– Jednak są miejsca, gdzie Żydzi utrzymują odrębność etniczną i religijną – nie dawała za wygraną jego córka.

– Oczywiście. Na Hebronie, a także na Pasażu możesz znaleźć kilka społeczności – hasydzi, ortodoksi, hasmonejczycy, co tylko chcesz – ale ci ludzie żyją na pokaz, jak… jak…

– Jak w parku tematycznym?

– Otóż to.

– Zabierzesz mnie jutro do synagogi? Pożyczę strata od Khakiego.

– Nie trzeba – odparł Sol. – Jest uczelniany bus, możemy z niego skorzystać. – Umilkł na chwilę, po czym dodał. – Wiesz co? Bardzo się cieszę, że tam pojedziemy.

Pod starymi wiązami szybko zapadał zmrok. Na szerokiej ulicy prowadzącej do domu zapalały się latarnie.

– Tato, chcę zadać ci pytanie, które powtarzałam już chyba milion razy. Czy wierzysz w Boga?

Sol nie uśmiechnął się. Wiedział, że musi udzielić córce tej samej odpowiedzi, którą słyszała od niego już milion razy.

– Wciąż czekam na to, by uwierzyć.

Przygotowania do pracy doktorskiej wymagały od Racheli badania obcych artefaktów oraz tych pochodzących sprzed hegiry. Przez trzy lata standardowe Sol i Sarai mogli liczyć jedynie na krótkie, okazjonalne wizyty oraz przekazy wizyjne z różnych egzotycznych planet, położonych w pobliżu Sieci, ale nie należących do niej. Doskonale zdawali sobie sprawę, że w pogoni za nowymi odkryciami Rachela już niedługo będzie musiała wyruszyć znacznie dalej, gdzie bezlitosny dług czasowy błyskawicznie pożera ludzkie życie oraz wspomnienia o tych, którzy zostali.

– A gdzie, do diabła, jest ten Hyperion? – zapytała Sarai podczas ostatniego przed wyruszeniem ekspedycji pobytu Racheli w domu. – Nazywa się zupełnie jak jakiś nowy środek czystości.

– To wspaniałe miejsce, mamo. Jest tam więcej pozostałości po obcych kulturach niż na wszystkich innych planetach razem wziętych, może z wyjątkiem Armaghastu.

– Dlaczego więc nie polecisz na Armaghast? To tylko kilka miesięcy poza Siecią. Czemu zdecydowałaś się na coś gorszego?

– Hyperion nie stał się jeszcze atrakcją turystyczną, choć i tam zaczynają już borykać się z tym problemem – wyjaśniła dziewczyna. – Zamożni ludzie coraz chętniej wyruszają w długie podróże.

– Będziesz badała labirynt, czy tak zwane Grobowce Czasu? – zapytał Sol. Ze zdziwieniem stwierdził, że zaschło mu w gardle.

– Grobowce Czasu, tato. Razem z doktorem Melio Arundezem, który wie o nich więcej niż ktokolwiek na świecie.

– Czy one nie są przypadkiem niebezpieczne?

Sol sformułował pytanie najbardziej oględnie, jak potrafił, ale nawet on dosłyszał w swoim głosie nutę niepokoju.

Rachela uśmiechnęła się.

– Myślisz o legendzie Chyżwara? Nie obawiaj się. Od ponad dwustu lat nikomu nic się nie stało.

– Ale widziałem dokumenty, w których opisano różne tajemnicze zdarzenia, jakie miały miejsce podczas drugiej kolonizacji…

– Ja też je widziałam. Weź jednak pod uwagę, że wtedy nie wiedziano jeszcze o istnieniu węgorzy skalnych, które w poszukiwaniu pożywienia zapuszczają się aż na pustynię. Widocznie pożarły kilku ludzi, a reszta wpadła w panikę. Zresztą sam najlepiej wiesz, w jaki sposób powstają legendy. Jeżeli chodzi o węgorze, to zostały już prawie zupełnie wytępione.

Sol nie rezygnował.

– Nie lądują tam żadne pojazdy kosmiczne. Żeby dostać się do Grobowców, trzeba płynąć statkiem, iść pieszo albo robić coś jeszcze bardziej głupiego.

Rachela roześmiała się wesoło.

– Początkowo ludzie nie doceniali skali oddziaływania antyentropicznych pól siłowych, w związku z czym doszło do kilku wypadków. Teraz regularnie kursują tam sterowce. Na północnym skraju pasma górskiego wybudowano ogromny hotel, który nazwano Basztą Chronosa. Co roku korzystają z niego setki turystów.

– Ty też się tam zatrzymasz? – zapytała Sarai.

– Na jakiś czas. To będzie niesamowita przygoda, mamo!

– Mam nadzieję, że nie zanadto niesamowita – powiedziała Sarai z uśmiechem.

Sol i Rachela także się uśmiechnęli.

Podczas trwającej cztery lata podróży Racheli – dla niej było to tylko kilka tygodni spędzonych w kriogenicznym śnie – Sol przekonał się, że tęskni za córką znacznie bardziej, niż gdyby była gdzieś daleko, ale w każdej chwili osiągalna, choćby za pomocą komunikatora. Świadomość, że Rachela oddala się od niego z prędkością większą od prędkości światła, spowita w kwantowy kokon efektu Hawkinga, napawała go lękiem i niedobrymi przeczuciami.

Mieli mnóstwo zajęć. Sarai zrezygnowała z działalności w charakterze krytyka muzycznego, poświęcając więcej czasu sprawom lokalnej społeczności, natomiast dla Sola był to najbardziej pracowity okres w życiu. Opublikował dwie kolejne książki, z których pierwsza – Punkty zwrotne moralności – wywołała tak wielkie poruszenie, że bez przerwy zapraszano go do udziału w przeróżnych konferencjach i sympozjach na wielu planetach Sieci. W niektórych uczestniczył sam, w innych wspólnie z Sarai, lecz choć oboje lubili podróżować, to zauroczenie nowymi krajobrazami, odmienną kulturą i egzotyczną kuchnią szybko mijało. Sol zamykał się wówczas w gabinecie i poświęcał pracy nad nową książką, biorąc udział w zjazdach jedynie za pośrednictwem interaktywnego komunikatora, w jaki był wyposażony uniwersytet.

Prawie pięć lat po tym, jak Rachela wyruszyła ku Grobowcom Czasu, przyśnił mu się sen, który całkowicie odmienił jego życie.

Śniło mu się, że wędruje po wnętrzu ogromnej budowli o niezwykle wysokim sklepieniu, podtrzymywanym przez kolumny wielkości sekwoi. Sączące się z góry światło miało czerwoną barwę. Od czasu do czasu dostrzegał kątem oka jakieś kształty majaczące w półmroku po lewej lub prawej stronie; najpierw były to gigantyczne kamienne nogi, potem monstrualnych rozmiarów skarabeusz, rozświetlony od środka zimnym blaskiem.

Wreszcie zatrzymał się, aby odpocząć. Daleko z tyłu dobiegał groźny odgłos szalejącego pożaru, z przodu zaś jaśniały dwie owalne plamy krwistoczerwonego światła.

Sięgnął ręką do czoła, by otrzeć z niego pot, kiedy usłyszał potężny, grzmiący głos:

“Sol! Weź swoją córkę, swoją jedyną córkę Rachelę, którą kochasz, udaj się z nią na planetę Hyperion i złóż ją tam w ofierze w miejscu, które ci wskażę”.

– Chyba nie mówisz poważnie – odparł Sol we śnie, po czym ruszył dalej przez mrok rozświetlony jedynie czerwoną poświatą sączącą się z dwóch czerwonych owali, przypominających ogromne księżyce wiszące nieruchomo nad jakąś niezmierzoną równiną. Kiedy znowu zatrzymał się, by odpocząć, głos przemówił ponownie:

“Sol! Weź swoją córkę, swoją jedyną córkę Rachelę, którą kochasz, udaj się z nią na planetę Hyperion i złóż ją tam w ofierze w miejscu, które ci wskażę”.

Sol ugiął się pod ciężarem głosu, ale szybko otrząsnął się i powiedział w ciemność:

– Słyszałem cię już za pierwszym razem. Odpowiedź nadal brzmi “nie”.

Wiedział już wówczas na pewno, że to sen, i jakaś część jego umysłu zachwycała się scenariuszem, jednak inna część chciała, aby jak najprędzej się obudził. Tymczasem znalazł się na czymś w rodzaju balkonu, z którego roztaczał się widok na obszerne pomieszczenie. Pośrodku, na masywnym kamiennym bloku, leżała skąpana w czerwonym blasku, naga Rachela. Sol przeniósł wzrok na swoją prawą rękę i stwierdził ze zdumieniem, że ściska w niej nóż o długim, zakrzywionym ostrzu. Zarówno ostrze, jak i rękojeść zdawały się wykonane z kości.

70
{"b":"102776","o":1}