Pułkownik Matterson znów się wyłonił z sypialni, świeżo wypoczęty i gotów dalej nas pouczać, ale Scanlon zawiózł go z powrotem do łóżka. Sefelt, Martini i Fredrickson powiedzieli, że też gruchną się spać. McMurphy, ja, Harding, dziewczyna i pan Turkle zostaliśmy, żeby dopić syrop i zastanowić się, co począć z bałaganem na oddziale. Chyba jedynie ja i Harding przejmowaliśmy się naprawdę; McMurphy i Sandy tylko popijali syrop, uśmiechali się do siebie i trzymali w mroku za ręce, a pan Turkle co rusz zapadał w drzemkę. Harding robił, co mógł, żeby się otrząsnęli.
– Nie zdajecie sobie sprawy z powagi sytuacji! – zawołał.
– Gówno – powiedział McMurphy.
Harding uderzył dłonią w stół.
– McMurphy, Turkle, czy do was nie dociera, co się tu działo tej nocy? Na oddziale szpitala psychiatrycznego! Na oddziale siostry Ratched! Następstwa będą… straszliwe!
McMurphy ugryzł dziewczynę w ucho. Turkle skinął głową, otworzył jedno oko i rzekł:
– To prawda. I co gorsza, oddziałowa przychodzi tej niedzieli.
– Mam jednak pewien plan – oświadczył Harding.
Wstał i powiedział, że skoro McMurphy jest najwyraźniej zbyt pijany, żeby cokolwiek przedsięwziąć, ktoś inny musi przejąć sprawy w swoje ręce. Wyłuszczając swój plan, chwiał się coraz mniej i powoli trzeźwiał. Przekonywał nas usilnie, a jego dłonie kreśliły w powietrzu to, co mówił. Cieszyłem się, że jest tu z nami, gotów wziąć sprawy w swoje ręce.
Otóż mieliśmy tak związać Turkle’a, jakby to McMurphy zaszedł go od tyłu i skrępował – no, na przykład podartym na pasy prześcieradłem – zabrał mu klucze, włamał się do magazynu i porozsypywał leki, następnie na złość oddziałowej – w to na pewno uwierzy – porozrzucał teczki, a w końcu otworzył siatkę i uciekł przez okno.
McMurphy stwierdził, że to brzmi jak scenariusz telewizyjny i jest tak beznadziejnie głupie, że musi się udać, po czym pochwalił Hardinga za trzeźwe myślenie. Harding podkreślił zalety swojego planu: nikt nie będzie miał kłopotów z oddziałową, Turkle’a nie wyleją z pracy, a McMurphy będzie mógł uciec ze szpitala. Powiedział, że dziewczyny mogą zawieźć McMurphy’ego do Kanady, Tijuany czy też, jeśli woli, do Newady; nic mu nie grozi, bo policja nigdy się specjalnie nie wysila, żeby łapać uciekinierów ze szpitala, gdyż dziewięćdziesiąt procent i tak zawsze wraca po kilku dniach; pijani i bez centa przy duszy, wiedzą, że tylko tu mogą liczyć na darmowe łóżko i wikt. Rozmawialiśmy o tym przez chwilę, dopijając syrop. Wreszcie temat się wyczerpał; zamilkliśmy i Harding usiadł.
McMurphy zdjął rękę z pleców dziewczyny i spojrzał w zamyśleniu najpierw na mnie, potem na Hardinga; znów miał na twarzy ten dziwny, zmęczony wyraz. Zapytał, co z nami, dlaczego nie włożymy ciuchów i nie zwiejemy razem z nim?
– Jeszcze niezupełnie jestem gotów, Mack – odparł Harding.
– A myślisz, że ja jestem?
Harding przypatrywał mu się przez chwilę w milczeniu, po czym uśmiechnął się i rzekł:
– Nie, nie rozumiesz. Będę gotów za kilka tygodni. Ale chcę to zrobić sam i po swojemu, wyjść głównym wejściem, po załatwieniu wszystkich koniecznych formalności. Chcę, żeby żona przyjechała po mnie o określonej godzinie. Chcę, żeby wiedzieli, że potrafiłem wyjść stąd w ten sposób.
McMurphy skinął głową.
– A ty, Wodzu?
– Już mi nic nie jest. Nie wiem tylko, dokąd się udać. Zresztą ktoś powinien tu zostać jeszcze parę tygodni i dopilnować, żeby rzeczy nie zaczęły powracać do dawnego stanu.
– A co z Billym, Sefeltem, Fredricksonem i resztą?
– Nie mogę mówić za nich – rzekł Harding. – Wciąż mają swoje problemy, tak samo jak my wszyscy. Pod wieloma względami są nadal chorymi ludźmi. Ale przynajmniej są chorymi ludźmi, a nie królikami, Mack. Może kiedyś będą zdrowi. Tego nie wiem.
McMurphy zastanawiał się nad tym przez chwilę, wpatrzony w wierzch swoich dłoni. Znów spojrzał na Hardinga.
– Harding, na czym to polega? Co się dzieje?
– Chodzi ci o nas?
McMurphy przytaknął.
Harding potrząsnął głową.
– Chyba nie umiem ci odpowiedzieć. Och, pewnie mógłbym ci wyłożyć całą freudowską teorię ozdobioną pięknymi słówkami i wyłuszczyć, co według niej może być powodem, ale to wcale nie zbliżyłoby nas do sedna. Chcesz znać przyczyny powodów, a tych nie umiem ci podać. W każdym razie nie za innych. A w moim przypadku? Poczucie winy. Wstyd. Lęk. Niedocenianie siebie. W młodym wieku odkryłem, że jestem… bądźmy wielkoduszni i powiedzmy “inny”. To lepsze, ogólniejsze słowo od tego, którym zwykle posługują się ludzie. Pozwalałem sobie na pewne praktyki, które społeczeństwo uważa za wstydliwe. I zachorowałem. Nie sądzę, żeby powodem były akurat te praktyki, raczej świadomość, że wskazuje na mnie potężny, karzący palec społeczeństwa, a donośny głos milionów powtarza: “Wstyd. Wstyd. Wstyd”. Tak społeczeństwo postępuje z odmieńcami.
– Ja też jestem inny – rzekł McMurphy. – Dlaczego mnie nie przytrafiło się nic podobnego? Jak daleko sięgam pamięcią, ludzie czepiali się mnie o to czy o tamto, ale to nie od… ale nie zwariowałem od tego.
– Nie, masz rację. Nie od tego zwariowałeś. Powód mojej choroby nie jest jedynym powodem. Kiedyś, zaraz po studiach, byłem pewien, że potępienie społeczne jest jedyną siłą pchającą ku szaleństwu, ale ty sprawiłeś, że zrewidowałem moją teorię. Jest jeszcze coś, przyjacielu, co popycha ludzi, silnych ludzi jak ty, przyjacielu, na drogę szaleństwa.
– Tak? Nie żebym był na tej drodze, ale powiedz, co?
– My. – Harding zatoczył krąg białą, delikatną ręką i powtórzył: – My.
– Gówno – powiedział jakby bez przekonania McMurphy, uśmiechnął się i wstał, pociągając za sobą dziewczynę. Zmrużył oczy, żeby spojrzeć na niewyraźną tarczę zegara. – Dochodzi piąta. Przyda mi się krótka drzemka przed wielką ucieczką. Dzienna zmiana przychodzi dopiero za dwie godziny; niech Billy i Candy jeszcze sobie pośpią. Ruszamy koło szóstej. Sandy, koteczku, może godzinka w łóżku by nas otrzeźwiła. Co ty na to? Jutro czeka nas długa podróż, może do Kanady, może do Meksyku, a może jeszcze gdzie indziej.
Turkle, Harding i ja wstaliśmy również. Wszyscy nadal nieźleśmy się zataczali i wciąż byliśmy porządnie wstawieni, mimo to zaczął nas ogarniać rzewny, smutnawy nastrój. Turkle obiecał, że za godzinę wykopie McMurphy’ego i dziewczynę z łóżka.
– Mnie też obudź – poprosił Harding. – Chcę stać w oknie, ze srebrną kulą w dłoni, kiedy McMurphy zepnie konia ostrogami i odjedzie w siną dal.
– Daj spokój. Idźcie obaj spać. Nie chcę was więcej oglądać. Jasne?
Harding uśmiechnął się i skinął głową, ale nic nie powiedział. McMurphy podał mu rękę; Harding ją uścisnął. Rudzielec zatoczył się do tyłu jak pijany kowboj w wahadłowych drzwiach baru i puścił oko.
– Kiedy się zmyję, stary, znów będziesz królem wariatkowa.
Odwrócił się do mnie i zmarszczył brwi.
– Nie wiem, Wodzu, kim ty możesz być. Musisz się rozejrzeć. Może mógłbyś grać czarne charaktery w westernach. No, trzymaj się.
Uścisnąłem mu dłoń i wszyscy ruszyliśmy do sypialni. McMurphy powiedział Turkle’owi, żeby podarł parę prześcieradeł i zdecydował, jakimi węzłami chce być skrępowany. Turkle oświadczył, że zaraz weźmie się do dzieła. Położyłem się do łóżka w szarzejącej sypialni; słyszałem, jak McMurphy i dziewczyna również się kładą. Czułem odrętwienie i przyjemne ciepło. Słyszałem, jak pan Turkle otwiera na korytarzu drzwi do magazynu z bielizną, po czym wzdycha głęboko i czka, zamykając je za sobą. Kiedy moje oczy przywykły do półmroku, zobaczyłem, że McMurphy i dziewczyna przytulają się do siebie, układają wygodnie, bardziej jak dwoje zmęczonych dzieci niż jak dorosły mężczyzna i dorosła kobieta, którzy idą razem do łóżka, żeby się kochać.
I tak właśnie wyglądali, kiedy znaleźli ich czarni, którzy przyszli włączyć światło w sypialni o szóstej trzydzieści.
Sporo rozmyślałem o tym, co się następnie stało, i doszedłem do wniosku, że było to nieuniknione i wydarzyłoby się prędzej czy później, nawet gdyby pan Turkle obudził McMurphy’ego i obie dziewczyny i wyprawił ich ze szpitala, jakeśmy zaplanowali. Wielka Oddziałowa i tak by odkryła, co się tu działo – może wystarczyłoby jej spojrzeć na twarz Billy’ego – i postąpiłaby tak, jak postąpiła, bez względu na to, czy McMurphy byłby na oddziale, czy nie. A wówczas Billy zrobiłby to, co zrobił. McMurphy zaś dowiedziałby się o tym i na pewno wrócił.