– Poza tym, gdyby ktoś chciał zobaczyć, mam tu również listę poczynionych przez niego zakładów, z których jeden dotyczy świadomego drażnienia personelu. A przecież zarówno gry hazardowe, jak i zakłady były i są wbrew regulaminowi oddziału; wiedzieliście o tym dobrze i niepotrzebnie dawaliście się na nie namówić!
Znów spojrzała na kartkę, po czym schowała ją do koszyka.
– Z kolei wyprawa na ryby. Jak sądzicie, ile McMurphy zarobił na tym przedsięwzięciu? Nie tylko skorzystał z samochodu doktora, ale jeszcze wziął od niego pieniądze na benzynę i – jak słyszałam – na inne zakupy. Sam nie wydał ani centa. Prawdziwy z niego lis, nie da się ukryć.
Podniosła rękę, nie dając Billy’emu dojść do słowa.
– Chwileczkę, Billy, postaraj się mnie zrozumieć; daleka jestem od krytykowania tego rodzaju działalności jako takiej; uważam tylko, że powinniśmy się pozbyć wszelkich złudzeń co do motywów jego postępowania. Nie chciałabym jednak mówić o nim źle pod jego nieobecność. Wróćmy więc do spraw omawianych na wczorajszym zebraniu… co to było? – Zaczęła szperać w koszyku. – Może pan pamięta, doktorze?
Lekarz poderwał gwałtownie głowę.
– Nie… chwileczkę… wydaje mi się…
Oddziałowa wyciągnęła kartę z jednej z tekturowych teczek.
– Już mam. Rozmawialiśmy z panem Scanlonem o tym, co sądzi o środkach wybuchowych. Doskonale. Teraz znów się tym zajmiemy, a do pana McMurphy’ego wrócimy innym razem, kiedy będzie z nami. Radzę wam jednak dobrze przemyśleć moje słowa. A teraz, panie Scanlon…
Kilka godzin później, gdy czekaliśmy w ośmio- czy dziesięcioosobowej grupie przed drzwiami sklepiku, aż czarni ukradną z półki brylantynę, sprawa McMurphy’ego sama wypłynęła w rozmowie. Chłopcy się zarzekali, że nie zgadzają się z tym, co mówiła Wielka Oddziałowa, choć… choć, kurczę, staruszka ma sporo racji! A przecież, niech to diabli, Mack to równy gość… mimo wszystko.
Harding pierwszy powiedział, co myśli, bez owijania w bawełnę.
– Za bardzo się zaklinacie, przyjaciele, żeby można było dać wiarę waszym zaklęciom. W głębi waszych sknerowatych serduszek jesteście zupełnie pewni, że siostra Ratched, nasz anioł miłosierdzia, wcale się nie myli w ocenie McMurphy’ego. Ocenia go słusznie; wiecie o tym równie dobrze jak ja. Dlaczego mamy się oszukiwać? Bądźmy ze sobą szczerzy i raczej zazdrośćmy mu kapitalistycznych talentów zamiast je potajemnie krytykować. Co w tym złego, że się trochę obłowił? Przecież bawiliśmy się setnie, ilekroć łupił nas ze skóry! To cwany osobnik szukający łatwego zarobku, ale musicie chyba przyznać, że nigdy się z tym nie krył, prawda? Więc dlaczego my mielibyśmy udawać? Fakt, McMurphy jest naciągaczem, ale ma przynajmniej zdrowy, uczciwy stosunek do własnych matactw; podoba mi się jego zuchwała, uparta bezczelność, moi drodzy; jest mi równie bliski jak kochany system kapitalistyczny, zasada wolnej konkurencji, flaga amerykańska, niech Bóg ma ją w swej opiece, Mauzoleum Lincolna i cała reszta; pomszczenie okrętu “Maine”, cyrk Barnuma i święto Czwartego Lipca. Muszę bronić honoru mojego przyjaciela jako dobrego, stuprocentowego amerykańskiego oszusta w paski i gwiazdy. Filantrop. Cóż za bzdura! McMurphy rozpłakałby się ze wstydu, gdyby się dowiedział, jakie prostoduszne motywy przypisują mu niektórzy. Dla zawodowego krętacza to dotkliwa obelga!
Sięgnął do kieszeni po papierosy, a gdy ich nie znalazł, wziął jednego od Fredricksona i przytknąwszy teatralnym gestem zapałkę, ciągnął dalej:
– Przyznaję, że na początku i mnie zmyliły jego czyny. Kiedy stłukł szybę w dyżurce, pomyślałem sobie: “Boże, ten człowiek poświęca się dla kumpli, ryzykując zatrzymanie w szpitalu!” Dopiero potem zrozumiałem, że dopóki może nas doić, wcale nie zależy mu na zwolnieniu. Nie dajcie się zwieść jego prostackim stylem bycia; to cwaniak jakich mało i ma łeb na karku. Zastanówcie się; wszystko, co robi, ma swoje uzasadnienie.
Billy jednak nie zamierzał ustąpić bez walki.
– Mówisz? Więc dlaczego uczy mnie t-tańczyć? – spytał, zaciskając spuszczone wzdłuż boków dłonie. Zobaczyłem, że oparzenia papierosowe zagoiły mu się już niemal zupełnie; na ich miejscu widniały teraz tatuaże wyrysowane poślinionym kopiowym ołówkiem. – Dlaczego, Harding? Jak mu się opłaci fi-fi-finansowo dawanie mi le-lekcji tańca?
– Nie denerwuj się, William – odparł Harding. – Trochę cierpliwości. Niedługo się przekonamy.
Tylko Billy i ja nadal wierzyliśmy w McMurphy’ego. Ale jeszcze tego wieczoru chłopak musiał przyznać rację Hardingowi, bo McMurphy wrócił na oddział po kolejnej rozmowie telefonicznej i oznajmił, że randka z Candy jest murowana, ale zapisując mu adres dodał, iż warto by jej podesłać trochę szmalu na drogę.
– Szma-szmalu? Fo-fo-forsy? Ile? – zapytał Billy, spoglądając na Hardinga, który uśmiechał się do niego.
– Bo ja wiem, stary… może dziesięć dolców dla niej i dziesięć…
– Dwadzieścia dolarów! Przecież bilet z Po-Po-Portland tyle nie kosztuje!
McMurphy spojrzał na Billy’go spod daszka cyklistówki, uśmiechnął się wolno i wysuwając spierzchnięty język, stuknął się kantem dłoni w szyję.
– Rety, rety, ale mi zaschło w gardle! A w przyszłą sobotę będzie ze mną jeszcze gorzej. Chyba nie poskąpisz mi jednej butelczyny na przepłukanie gardziołka, co, Billy?
I spojrzał na Billy’ego tak niewinnie, że ten się roześmiał i potrząsnął głową, że nie, skądże znowu, po czym zaszyty w kąt z człowiekiem, którego pewnie miał za alfonsa, zaczął w podnieceniu omawiać plany na przyszłą sobotę.
Ja nadal uważałem McMurphy’ego za olbrzyma, który zstąpił z nieba, żeby wybawić nas od Kombinatu pokrywającego świat siecią z krystalitu i miedzianego drutu, za istotę zbyt potężną, żeby się połakomić na coś tak niskiego jak pieniądze – ale w końcu i ja zacząłem się przychylać do opinii innych, przynajmniej częściowo. A było to tak: McMurphy pomógł wynieść stoły przed zebraniem, po czym, gdy inni wyszli z gabinetu hydroterapii, zerknął na mnie stojącego przy konsoli.
– O rany, Wodzu! – zawołał. – Jeśli mnie wzrok nie myli, od wyprawy na ryby urosłeś ze ćwierć metra! Boże miłosierny, spójrz tylko na swoje stopy; są wielkie jak drezyny!
Spojrzałem w dół i zobaczyłem, że stopy rzeczywiście mam ogromne, zupełnie jakby na dźwięk głosu McMurphy’ego powiększyły się dwukrotnie…
– A twoje łapy! Prawdziwe łapy siłacza. Mam pomysł. Chwyć za konsolę i spróbuj ją podnieść; zobaczymy, czy robisz postępy.
Nie chciałem się zgodzić i potrząsnąłem głową, ale przypomniał mi naszą umowę i powiedział, że będzie to dobry sprawdzian jego terapii wzrostowej. Nie wiedziałem, jak się z tego wykręcić, więc podszedłem do konsoli, żeby się przymierzyć i udowodnić mu, że nie jestem w stanie jej dźwignąć. Schyliłem się i ująłem krany w obie ręce.
– Pysznie, Wodzu. Teraz do góry. Zaprzyj się nogami, opuść tyłek… o właśnie, właśnie. Spokojnie teraz… wolno i do góry. Hurrra! Dobra, postaw ją z powrotem.
Myślałem, że McMurphy będzie zawiedziony, ale kiedy się wyprostowałem, uśmiechnął się od ucha do ucha, wskazując na podstawę konsoli. Urządzenie stało kilkanaście centymetrów dalej niż przedtem.
– Lepiej postaw ją tam, gdzie była, stary, żeby nikt się nie skapował. Niech to na razie pozostanie tajemnicą.
Po zebraniu przysiadł się do Okresowych grających w bezika i sprowadził rozmowę na temat siły, mięśni i konsoli do hydroterapii. Myślałem, że powie im, jak pomógł mi odzyskać dawną moc; niech wiedzą, że nie wszystko robi dla pieniędzy.
Ale nie wspomniał o mnie ani słowem. Gadał i gadał, aż wreszcie Harding go spytał, czy ma ochotę znów się do niej przymierzyć; McMurphy odparł, że dla niego jest za ciężka, ale to wcale nie znaczy, że nikt by jej nie podniósł. Scanlon oświadczył, że pewnie da się ją unieść za pomocą dźwigu, lecz dotąd nie urodził się siłacz, który sam by jej podołał. McMurphy pokiwał głową i powiedział, że może tak, może nie, nigdy nic nie wiadomo.
Obserwowałem go, jak nimi manewrował, dopóki nie zaczęli wołać, że żaden człowiek nie udźwignie konsoli, i sami nie wpadli na pomysł zakładu. Widziałem, jak bardzo się ociągał, a oni brnęli coraz głębiej; choć szedł na pewniaka, uległ im dopiero, gdy zaproponowali stosunek pięć do jednego. Niektórzy stawiali nawet i po dwadzieścia dolarów. Nie przyznał się wcale, że widział, jak podnosiłem konsolę.