ALA – Mogę zapisać się na dżudo.
ARTUR – Przecież ja mówię niejako metaforycznie! Czy kobiety naprawdę nie są zdolne zrozumieć uogólnień?
ALA – Teraz dużo kobiet zapisuje się na dżudo. Ach, jak bym chciała, żebyś mnie błagał o litość!
ARTUR – Bardzo dobrze. Pomału, a przyznasz się do wszystkiego. Tylko po co do tego dżudo? Wystarczą dobrze pomyślane i ustalone konwencje. Klęczałbym wtedy przed tobą, tu, na tej podłodze, z bukietem kwiatów w dłoni, i błagałbym cię o litość, o cień nadziei. A ty, bez żadnego wysiłku, bez zburzenia fryzury, jak przy walce wręcz, bawiłabyś się swoją potęgą za murem konwencji. Czy to nie lepsze niż dżudo?
ALA – Naprawdę? Klęczałbyś?
ARTUR – Bez wątpienia.
ALA – No to klękaj.
ARTUR – Jak to?
ALA – Na kolana!
ARTUR – Niemożliwe.
ALA – (rozczarowana) Dlaczego?
ARTUR – Bo nie ma tych konwencji, o których mówiłem. Teraz widzisz, w jakim jesteś położeniu.
ALA – I nie ma na to rady?
ARTUR – Jest. ALA – Jaka?
ARTUR – Stworzyć nowe konwencje albo odbudować stare. I ja to zrobię, jeżeli mi w tym pomożesz. Wszystko gotowe, potrzebuję tylko twojej pomocy.
ALA – Wspaniale! A będziesz klęczał?
ARTUR – Będę.
ALA – Co mam zrobić?
ARTUR – Zgodzić się na ślub. Od tego zaczniemy.
Żadne nielegalne związki, żadne życie ułatwione. Ślub jest mi potrzebny. I to nie jakiś tam ślub byle jaki, administracyjny, między śniadaniem a obiadem, ale ślub prawdziwy, z całym ceremoniałem, organami, orszakiem ślubnym i tak dalej. Stawiam szczególnie na orszak ślubny, to powinno ich zaskoczyć. Chodzi mi o to, żeby nie zdążyli się opamiętać, zorganizować oporu ani wpłynąć destrukcyjnie. Od razu trafimy ich w sam środek. Kiedy ich tak dopadniemy, znienacka, raz wzięci w formę, już później się z niej nie wydostaną. Wciągnę ich w ślub, a ślub będzie taki, że nie będą mieli innego wyjścia, jak tylko wziąć w nim udział na moich warunkach. Zrobię z nich orszak weselny i mój ojciec będzie się musiał nareszcie pozapinać. Co ty na to?
ALA – I będę w białej sukni?
ARTUR – Jak śnieg. Wszystko według tradycji. Pomyśl tylko, dopomożesz w ten sposób wszystkim kobietom świata. Przywrócone normy wrócą im wolność. Dzisiaj nie mogą wybierać. Bez słowa, najwyżej pomrukując coś niewyraźnie, mężczyzna wlecze kobietę na łóżko. A jaki był pierwszy warunek każdego spotkania. Konwersacja. Taki pan nie mógł się wymigać nieartykułowanymi dźwiękami, musiał mówić. A kiedy on mówił, ty milczałaś skromnie i rozpoznawałaś przeciwnika. Im dłużej kazałaś mu mówić, tym bardziej on się odsłaniał. Słuchałaś go spokojnie i układałaś plan działania. Poznawałaś jego system, dobierałaś odpowiednie reguły gry. Miałaś możność oceny sytuacji i możność manewru. Mogłaś się zastanowić, zanim powzięłaś jakąś decyzję, miałaś czas. Mogłaś zwle-kac, jak długo ci się podobało, bez obawy, że on cię pobije, choćby nawet zgrzytał zębami i przeklinał cię w duszy. Mogłaś stwarzać do woli korzystną dla siebie atmosferę niepewności, tajemniczości, wahania, i pod każdą osłoną albo dobrać sobie kostium, który osobnikowi podobałby się najbardziej, i tym uwięzić go do reszty, albo też wycofać się bezpiecznie, niczego nie ryzykując, pozostawiając go w żalu i obłędzie. Do ostatniej chwili kroczyłaś zwycięska, bezpieczna, swobodna. Przecież nawet zaręczyny nie oznaczały jeszcze konieczności, chociaż zapewniały ci wszystko. Tym bardziej konwersacja. Co tu mówić o konwersacji! Przecież dzisiaj nawet przedstawić się tobie mężczyzna nie musi. A jednak powinnaś przynajmniej wiedzieć, kim on jest i czym się zajmuje. Edek ostrożnie i po cichu przemyka się pod ścianą od kuchni do drzwi w ścianie na wprost, po lewej. W ostatniej chwili, kiedy Edek znika już w tych drzwiach, spostrzega go Artur. Idzie za nim.
ALA – Ktoś tu wchodził?
ARTUR – (wracając) Nie.
ALA – Zdawało mi się.
ARTUR – Skończmy tę rozmowę. Więc zgadzasz się?
ALA – Nie wiem jeszcze…
ARTUR – Jak to, czy cię nie przekonałem?
ALA – Tak.
ARTUR – Tak? Czy to oznacza zgodę?
ALA – Nie…
ARTUR – Tak – czy nie?
ALA – Muszę jeszcze nad tym pomyśleć.
ARTUR – Nad czym tu się jeszcze namyślać! Sprawa jest jasna jak słońce. Muszę odbudować świat i do tego potrzebny mi jest ślub. Czy to nie proste? Czego tu jeszcze nie rozumiesz?
ALA – Niestety wszystko.
ARTUR – A więc?
ALA – Poczekaj…
ARTUR – Słuchaj, nie mogę teraz dłużej czekać. Tracimy tylko czas. Idź i namyśl się. Wrócisz potem i dasz mi odpowiedź. Jestem pewien, że się zgodzisz. Powiedziałem ci przecież wszystko.
ALA – I nic więcej mi nie powiesz?
ARTUR – No, idź już. Zobaczymy się potem.
ALA – Wyrzucasz mnie?
ARTUR – Nie, tylko mam tu jeszcze coś do załatwienia na osobności.
ALA – A ja nie mogę być przy tym?
ARTUR – Nie. To nasza rodzinna sprawa.
ALA – Jak chcesz. Ale ja też będę miała swoje sekrety, zobaczysz.
ARTUR – (niecierpliwie) Dobrze, dobrze, idź już. Pamiętaj, spotkamy się w tym samym miejscu.
Ala wychodzi na prawo. Artur natychmiast podsłuchuje pod drzwiami w ścianie na wprost po lewej, potem podchodzi do drzwi w korytarzu, puka ostrożnie.
GŁOS STOMILA Kto tam?
ARTUR – (niezbyt głośno) To ja, Artur.
STOMIL – Czego chcesz?
ARTUR – Chcę z ojcem porozmawiać.
STOMIL – Teraz? O tej porze? Jestem zajęty. Przyjdź jutro.
ARTUR – To pilna sprawa.
Pauza.
STOMIL – Powiedziałem już, że nie mam czasu. Jutro porozmawiamy. (Artur próbuje klamkę, a st\vier-dziwszy, te drzwi są zamknięte na klucz, uderza w nie ramieniem, Stomil ot\viera drzwi i ukazuje się w swojej wiecznej piżamie) Czyś ty oszalał? Co to ma znaczyć?
ARTUR – (doniosłym szeptem) Niech ojciec tak nie krzyczy…
STOMIL – (mimo woli zniżając głos) Dlaczego jeszcze nie śpisz?
ARTUR – Nie mogę spać. Nadszedł czas działania.
STOMIL – No to dobranoc, (usiłuje wejść z powrotem. Artur nie pozwala mu)
ARTUR – Chciałem zapytać… Czy tacie nie jest przykro?
STOMIL – Z jakiego powodu?
ARTUR – Przez tego Edka.
STOMIL -A Edek? Owszem, jest tu taki.
ARTUR – Co ojciec o nim sądzi?
STOMIL – Zabawny typ.
ARTUR – Zabawny? Obrzydliwa figura.
STOMIL – Przesadzasz, przesadzasz. To bardzo ciekawa postać. W pewnym sensie wyjątkowo nowoczesna. Właśnie przez swoją autentyczność.
ARTUR – To wszystko?
STOMIL – My wciąż jesteśmy zarażeni nadświado-mością. Przeklęte dziedzictwo wiekowej kultury.
Wprawdzie zrobiliśmy już wiele, żeby się jeJApo-zbyć, ale daleko nam jeszcze do naturalności J Edek jest dzieckiem szczęścia. Urodził się taki, jakimi my wszyscy powinniśmy zostać. To, co u niego jest darem przyrodzonym, my osiągamy za cenę wysiłku, sztuką. Dlatego on mnie interesuje jako artystę. Cenię go tak, jak pejzażyści cenili krajobraz.
ARTUR – Krajobraz to szczególny.
STOMIL – Estetyka i moralność przeżyły już swoją rewolucję. Ciągle mnie zmuszasz do przypominania oczywistości. Jeżeli Edek nas niekiedy razi, to tylko dlatego, że jesteśmy skażeni. Czasem czuję się winny wobec niego. Ale ja to w sobie przełamię. Powinniśmy pozbywać się obciążeń.
ARTUR – I nic więcej?
STOMIL – Byłem z tobą szczery.
ARTUR – No to ja zacznę od początku. Dlaczego go ojciec toleruje w swoim domu?
STOMIL – A co mi szkodzi? Wzbogaca nasze środowisko, wnosi koloryt. Zdrowy powiew autentyczności. On mi nawet pomaga w żywieniu wyobraźni. Wiesz, my, artyści, potrzebujemy trochę egzotyki.
ARTUR – To ojciec o niczym nie wie?
STOMIL – Nie wiem. Nic nie wiem.
ARTUR -Nieprawda, ojciec wie dobrze.
STOMIL – Powtarzam, że nie wiem i o niczym nie chcę wiedzieć.
ARTUR – On śpi z mamą. (Stomil przechadza się tam i z powrotem) Co ojciec na to?
STOMIL – Mój drogi. Załóżmy nawet, że mówisz prawdę. Swoboda seksualna to pierwszy warunek wolności człowieka. I co ty na to?